Marcin GIEŁZAK: Twórzmy jak najwięcej przestrzeni wymiany myśli i debaty

Twórzmy jak najwięcej przestrzeni wymiany myśli i debaty

Photo of Marcin GIEŁZAK

Marcin GIEŁZAK

Publicysta, przedsiębiorca, autor książki "Antykomuniści lewicy" (2014), współautor podręcznika "Crowdfunding" (2015).

zobacz inne teksty Autora

Gandhi zapytany, co myśli o cywilizacji zachodniej, odrzekł: „Myślę, że byłaby to piękna idea”. To samo można by powiedzieć o polskiej debacie publicznej. Tę sztukę musimy jeszcze opanować. Pytanie brzmi: jak? Inspiracją może być angielska „klasa dyskutująca” – politycy, dziennikarze, eksperci – pisze Marcin GIEŁZAK

Brytyjski system ma bowiem to do siebie, że zupełnie zawodzi w teorii, ale świetnie się sprawdza w praktyce. Mamy tu przecież monarchię – a jednocześnie wzorcową demokrację; mamy państwowy Kościół – a jednocześnie liberalne urządzenia prawne i kulturę tolerancji, którą opiewał już Wolter; mamy nadal widoczne gołym okiem podziały klasowe – a jednocześnie widzimy, jak wielu z łatwością je przekracza.

W cenie jest tu umiarkowanie. Modelowy brytyjski dziennikarz czy polityk zachowuje umiar w każdej kwestii politycznej, społecznej, etycznej czy kulturowej. Być może właśnie dlatego (przynajmniej aż po brexit) radykałowie i demagodzy nie mieli tam łatwego życia. To nie znaczy, że nie ma w Izbie Gmin ostrych debat, jest to jednak „szczęk floretów w barokowej sali”. Każdy uczestnik sporu chce być postrzegany jako ten, który posługuje się zdrowym rozsądkiem i umiarem.

Źródłem umiarkowania jest tamtejsza kultura debaty. Jak bowiem zauważył amerykański filozof Michael Sandel, jakość demokracji jest zawsze skorelowana z jakością debaty publicznej. Umiejętność debatowania nie jest jednak przyrodzona, ale wyćwiczona.

Przyszli parlamentarzyści i publicyści spędzają długie godziny na sporach w Oxford Union czy Cambridge Union, ucząc się debatować inteligentnie, kulturalnie i z polotem.

Uczestnictwo w tego rodzaju klubach dyskusyjnych uchodzi za oczywiste wprowadzenie do późniejszego uczestnictwa w życiu publicznym. Przewodniczącymi sławnych debating societies byli między innymi: minister spraw zagranicznych Boris Johnson, były minister edukacji Michael Gove, wieloletni przywódca Partii Pracy Michael Foot, lider konserwatystów i premier Edward Heath, wicekról Indii George Curzon, ekonomista John Maynard Keynes. Tylko w ostatnich latach w siedzibie Oxford Union prowadzili spory Richard Dawkins, Tariq Ramadan, John Kerry, Bernie Sanders, Thomas Piketty, Janis Warufakis czy Marine Le Pen.

Branie aktywnego udziału w dziesiątkach albo i setkach takich sporów wpaja szacunek dla strony przeciwnej oraz dla inteligencji i smaku publiczności, uczy przedstawiania swoich argumentów w sposób składny, przejrzysty i zgodny z prawidłami logiki, wyrabia umiejętność bawienia się ideami z gracją czy zdolność mówienia o sprawach poważnych z humorem i wdziękiem. Sztuka debatowania nie jest tym samym co niska sofistyka. W toku coniedzielnych warsztatów w Oxford Union wpaja się uczestnikom pewną dyscyplinę intelektualną, nie zaś wybór gier słownych, retorycznych sztuczek i forteli. Uczy tam się też przestrzegania nie tylko formalnych zasad debaty, ale również niepisanych, lecz nie mniej ważnych reguł kurtuazji.

Szczególnie imponującą cechą brytyjskiej debaty uniwersyteckiej jest wymóg przedstawienia sprawy i argumentów drugiej strony. Jaki bowiem sens może mieć debata publiczna w kraju, w którym nikogo się nie uczy, jak myśleć, a wszystkich poucza się, co mają myśleć? Jak można różnić się z klasą, kiedy typowy polityk nie umie przestać mówić, nawet gdy wszyscy przestali już słuchać?

Ćwiczenie intelektualne, polegające na wczuciu się w rolę drugiej strony, uczy nie tylko sztuki debaty, ale także empatii względem rywala, pozwala dostrzec w nim człowieka tak samo zatroskanego o dobro wspólne.

Debatować mogą tylko równi, jak pisał John Henrik Clarke; gdzie nie ma równości, może być co najwyżej nauczanie lub pouczanie. Rozumny spór może nawet prowadzić do tego, by w tej czy innej kwestii przemyśleć swoje stanowisko. Stąd już bardzo blisko do dialektycznej metody rozstrzygania konfliktów, do szukania wyższej syntezy albo mówiąc prościej – rozsądnego kompromisu. Tutaj być może docieramy do istoty angielskiego geniuszu politycznego: toryzm jest czymś innym niż konserwatyzm, labourzyzm jest czymś innym niż socjalizm, whiggizm jest czymś innym niż liberalizm właśnie dlatego, że są w pewnym sensie rozwodnione przez umiar i rozwagę.

Gdy mówimy o sztuce debatowania, równie ważne jak to, czego ona uczy, jest to, czego nas oducza. Umiejętność wejścia w buty przeciwnika, a następnie przedyskutowania w nich dwóch godzin odzwyczaja od myślenia o oponentach w sposób karykaturalny. Nagle trzeba przyjąć do wiadomości, że są to prawdziwi ludzie, którzy mają realne argumenty, nad którymi trzeba się pochylić. Debatowanie szybko psuje też spokój ducha i samozadowolenie.

Michael Sandel, amerykański myśliciel i wykładowca, postawił sobie za cel odnowić „zapomnianą sztukę demokratycznej debaty”. Dzięki nowoczesnej technologii z powodzeniem zamienił cały świat w swoją salę wykładową, angażując w spory o sprawy zasadnicze studentów nie tylko z Ameryki, ale także z Nigerii, Iranu, Czech, Belgii czy Meksyku. Nie zadowalając się rolą moderatora, sam również brał udział w transmitowanych w telewizji czy dostępnych w internecie głośnych debatach – choćby tej o granicach, które powinniśmy wyznaczyć wolnemu rynkowi – gdzie zmierzył się z guru zarządzania i marketingu Michaelem Porterem. Sandel stoi na stanowisku, że dyskusja o polityce nieuchronnie staje się debatą nad zagadnieniami moralnymi i etycznymi. Państwo może być światopoglądowo neutralne, debata publiczna – już nie. Potrzeba nam rozmowy o aborcji, komórkach macierzystych, uchodźcach czy sprawiedliwej wojnie. Bez tego dyskurs publiczny traci na znaczeniu i powadze, staje się personalną przepychanką zdominowaną przez drugorzędne problemy. Bez tego wygrywa nie tolerancja, lecz alienacja.

.Także i w Polsce przydałoby się więcej debat prowadzonych zgodnie z cywilizowanymi zasadami. Nieważne, czy zapożyczymy je z Harvardu, Oxfordu czy wymyślimy własne. Kluczowe jest to, aby tworzyć jak najwięcej przestrzeni wymiany myśli i doskonalić się w sztuce debatowania: od szkół podstawowych po szkoły wyższe, od fundacji i stowarzyszeń po think tanki i instytuty badawcze. Jeśli nasi politycy nie umieją się spierać o reformę sądownictwa, zaprośmy do dyskusji tych, którzy potrafią to robić. I uczmy się od nich. Dziś YouTube jest równie dobrą agorą, jak sala obrad sejmowych.

Marcin Giełzak
Tekst opublikowany w nr 7 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 marca 2019