Marek KACPRZAK: Fikcyjny spór o sześciolatki. Polską szkołę trzeba wymyślić na nowo

Fikcyjny spór o sześciolatki.
Polską szkołę trzeba wymyślić na nowo

Photo of Marek KACPRZAK

Marek KACPRZAK

Naukowo zajmuje się ekonomiką kultury, w szczególności zarządzaniem w mediach i ekonomiką mediów. Pracował m.in. w Wirtualnej Polsce, Polsat News, TVN24, TVP, RMF FM, Polska The Times. Od 2021 r. rzecznik prasowy Klubu Parlamentarnego Lewica.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Sześć czy siedem lat? Całkowicie nieistotny, choć gorący spór od wielu tygodni rozpala głowy polityków i rodziców, zarówno obecnych, przyszłych, jak i tych, których dzieci są już dorosłe i samodzielne

.Debata jest jałowa i w zasadzie o niczym. Bo to, w jakim wieku dziecko pójdzie do szkoły i ile ma w niej spędzić czasu, nie będzie miało większego znaczenia, jeśli nie wiemy, po co do tej szkoły w ogóle idzie

W dzisiejszym, błyskawicznie zmieniającym się świecie, który każdego dnia stawia inne wymagania, nie wystarczy przekonanie, że dziecko idzie do szkoły, by się uczyć. Trzeba jeszcze wiedzieć, po co ma się uczyć. Nie czego, ale po co.

Spór o to, czy szkołę zaczynać w takim, czy innym wieku, spór o to, czy likwidować, czy rozwijać gimnazja, sprawdzać wiedzę za pomocą testów czy inaczej — to tematy, które są wywoływane tylko i wyłącznie dla bieżących potrzeb politycznych, społecznych bądź światopoglądowych. Nie rozwiązują one żadnych problemów. Zamieszanie administracyjno-organizacyjne to tylko drobnostki, które łatwiej lub trudniej można pokonać. Skupianie uwagi na takich kwestiach wytwarza poczucie, że ktoś troszczy się o los dzieci i młodzieży, że ten czy inny polityk myśli o rozwoju nauczania, ale w istocie pokazuje, że taka debata, nawet jeśli bardzo emocjonalna, jest sposobem na zakrzyczenie albo co istotniejsze, przykrycie braku wizji szkoły, szkolnictwa i nauczania.

.Nie da się zmienić szkoły, jeśli nie będziemy jako naród umieli jasno sobie powiedzieć, kim ma być człowiek, który kończy szkołę. Nie, co ma wiedzieć, lecz kim ma być, jakie ma posiadać umiejętności. I to te związane z posługiwaniem się wiedzą, obywatelskie, społeczne itp. Dopiero nakreślenie celu może pomóc w napisaniu konkretnego programu.

Dopóki celem ma być zdanie matury, dostanie się do szkoły średniej, zaliczenie egzaminu szóstoklasisty, dopóty kręcimy się w kółko.

To tak, jakbyśmy chcieli, by ktoś rozwiązał krzyżówkę. Jeśli my sami ją ułożyliśmy, to wiemy, jakie hasła i definicje będzie musiał znać rozwiązujący. I nawet jeśli bezbłędnie wpisze najdłuższą rzekę Europy, niekoniecznie będzie na przykład wiedział, co wynika z tego, że ta rzeka przepływa przez dane kraje. Kogoś możemy nauczyć, jak nazywa się mityczny grecki bóg wojny. Tylko co z tego, jeśli na tym wiedza się kończy i nie została zbudowana potrzeba poznania, po co w ogóle Grekom byli tacy bogowie, skąd się wzięli i jaki miało to wpływ na rozwój cywilizacji.

Rozwiązywanie krzyżówki ogranicza się do naskórkowej wiedzy, nawet jeśli jest ona bardzo szeroka. Taki model też ma obecnie nasza szkoła. Bez pomysłu, bez polotu, bez budowania ciekawości świata.

Uczymy dzieci, w którym roku były rozbiory, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa, każemy im czytać „Potop” i „Chłopów”. Niektóre nawet potrafią obliczyć równanie z dwiema niewiadomymi albo z pamięci przytoczyć teorię względności. Szkoda, że większość uczniów nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, po co im ta wiedza.

.Wystarczy chwilę porozmawiać z przeciętnym uczniem, i to na każdym etapie edukacyjnym, by się dowiedzieć, że nie ma pojęcia, po co się czegoś uczy. Obawiam się, że większość nauczycieli, choć się do tego nie przyzna, też nie wie, po co czegoś naucza. Bo odpowiedź, że po to, żeby uczniowie coś wiedzieli, to za mało. Zwłaszcza gdy wiedza jest powszechnie dostępna dla każdego, kto chce po nią sięgnąć.

Dobrze wymyślona szkoła powinna czerpać ze wzorców modelowej korporacji, która doskonale potrafi określić ścieżkę kariery każdemu pracownikowi. Bez względu na to, na jakim jest etapie kariery, pracownik wie, co musi zrobić, by móc osiągnąć konkretny cel. Wie, ile musi pracy włożyć, by przejść dalej w swoim rozwoju, ale wie też, z czym się te poszczególne awanse wiążą — z jakimi przywilejami, zarobkami, z jakim prestiżem. Proszę zapytać jakiegoś ucznia, czy rozumie takie zależności w szkole, gdy jedno z drugiego wcale nie musi wynikać, gdy jest zbyt wiele zmiennych, a powszechne poczucie niesprawiedliwości to norma. Ale by się o takim postrzeganiu szkoły przekonać, trzeba pytać uczniów, nie nauczycieli.

Takie podejście do nauki i szkoły ma jedną niezaprzeczalną wadę. Uczy przeciętności, tego, jak najmniejszym kosztem zdać, zaliczyć, przejść do następnej klasy czy dostać się do kolejnej szkoły. Nie uczy tego, że to, co poznajemy, powinno kształtować naszą osobowość i nasze kompetencje potrzebne w życiu.

Który kompleksowy program szkolny przewiduje, że jako dorośli ludzie mamy mieć wypracowane zdolności analityczne? Żaden. Ważne, by zdać egzamin. Pogłębianie wiedzy wcale nie gwarantuje sukcesu, gwarantuje „stratę czasu”.

Który kompleksowy program szkolny uwzględnia na przykład umiejętność korzystania z mediów? Żaden. Ta jedna z podstawowych umiejętności potrzebnych we współczesnym świecie w ogóle nie jest doskonalona w naszych szkołach.

Który kompleksowy program szkolny uwzględnia umiejętność wyciągania wniosków z tego, co nam mówi o nas nasza historia? Żaden. Wystarczy znać nazwiska i daty.

Który kompleksowy program szkolny uwzględnia umiejętność swobodnego poruszania się w świecie gospodarki? Żaden. Za to uczy się w szkole matematyki, która w mniemaniu wielu do niczego nie służy, a jest jedynie zmorą.

Który kompleksowy program szkolny przewiduje, że kończący szkołę ludzie będą znać zasady funkcjonowania państwa demokratycznego? Żaden, co widać chociażby po frekwencji wyborczej.

.Szkolenie krzyżówkowiczów uspokaja sumienie rządzących, którzy żyją w przeświadczeniu, że szkoła przekazuje młodym pokoleniom wiedzę. Na szczęście szkoła nie uczy myślenia. Dzięki temu łatwiej sterować emocjami wyborczymi, łatwiej przekonywać wyborców do nierealnych obietnic. Im niższy poziom nauczania, tym łatwiej rządzić, bo mniej ludzi potrafi sprawdzić, co robi władza. W tej sytuacji to, czy nasze dzieci będą zaczynały naukę w wieku sześciu, czy siedmiu lat, naprawdę nie ma żadnego znaczenia. To, ile lat będzie miała szkoła podstawowa, a ile liceum, też znaczenia mieć nie będzie.

Marek Kacprzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 listopada 2016