
"Ślad wielkiej wojny"
.Są takie miejsca w Polsce, gdzie można godzinę jechać samochodem i nikogo nie minąć. Korony drzew kładą cień na spękany poszarzały asfalt. Droga wije się między malowniczymi łanami zbóż, rozległymi łąkami i połaciami ugorów. Czasami otwartą przestrzeń zamknie wzniesienie lub wzgórze, na którym widać wyprowadzone z obór zwierzęta, pozostaną tu do jesieni i pierwszych chłodów… Niekiedy droga wbiegnie do lasów wysokopiennych i wtedy cień zalega wnętrze samochodu…
Mijane miejscowości, senne, bez śladów życia, jakby wakacyjny exodus nie rozpoczął się jeszcze; gdzieniegdzie w oddali samotne zabudowania, osłonięte sadami czy wierzbiną. Cisza. Wiatr. Bezruch. Ale to tylko pozór, bo przecież ludzie pracują tu w obejściach i w polu. Głównie starzy i w sile wieku; młodzież opuszcza te strony, szukając lepszego życia w miastach albo poza krajem…
.Tu na granicy Podlasia i Mazur wszystko toczy się inaczej… Nie tak jak we współczesnych telewizyjnych serialach o wsi, które w pastelowo-idyllicznej postaci przekłamują rzeczywistość dojmująco prawdziwą… Lato jest tu niezwykłe, dzięki wielkiej nieobecności wszystkiego, co znamy z Mikołajek, Mrągowa czy Augustowa… Szelest roju owadów, szuranie nóg na piaskowej drodze, kurz… Człowiek jadący rowerem wiele kilometrów do pracy w odległej miejscowości.
Gdy biegnę rano, zanim wszyscy wstaną, zrównuje się ze mną starodawny rower: „To dobre dla zdrowia” – komentuje. Tu na drodze nieczęsto kogoś się spotyka. Fatyczna funkcja języka bierze górę. „Mam już po sześćdziesiątce i tak codziennie, od lat” – informuje mnie dalej, sugerując w ten sposób, że też ćwiczy. Rozmawiamy jakiś czas, on jadąc rowerem, ja biegnąc obok, a przecież w ogóle się nie znamy…
Niewielki cmentarz w zasadzie jest niewidoczny z szosy… Furtka jakby surrealistycznie umieszczona w ścianie zieleni, nie wiadomo właściwie, do czego służy. Ale w gęstwinie zapuszczonego żywopłotu dostrzegam tablicę z charakterystycznymi dwoma mieczami, klingami zwróconymi ku dołowi, i poniżej płonącym zniczem – cmentarz wojenny. Nieduży kwadrat ziemi, otoczony zewsząd zielenią drzew i żywopłotu.
W 1914 roku w tych okolicach toczyły się ciężkie walki. Nie było tu Polski. Na starych mapach czytamy: Borschimmen. Ale wieś należała niegdyś do braci Borzymów – co brzmi już bardziej rodzimo… Jedyna wyraźna alejka prowadząca od furtki kończy się krzyżem. Czas zdjął z niego poprzeczną belkę, pozostawiając tylko ślad po wiązaniu. Po prawej i lewej stronie – kwatery żołnierzy. Patrzę na wojenne krzyże poległych i myślę o Mickiewiczowskim poemacie, którego bohater, dowódca reduty, widząc wdzierającą się na faszynę rosyjską piechotę, a nie chcąc oddać szańca wrogom, decyduje się wysadzić go w powietrze… Zabija siebie, swoich żołnierzy i nacierających Rosjan. Rozjemcza mogiła godzi walczących po przeciwnych stronach. Poeta podsumowuje to słowami: „i ci, co bronili, i ci, co się wdarli, pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli…”
Na niewielkim cmentarzu u rozstajów dróg rząd niemieckich żelaznych krzyży frontem zwróconych ku rosyjskim krzyżom prawosławnym, cmentarna alejka niczym linia frontu dzieli żołnierzy wielkiej wojny, ale ziemia nad nimi łączy ich w wiecznym pokoju… Jest na wakacjach czas na takie zamyślenie.
Ktoś, kto położył tu żołnierzy zwaśnionych stron, nie kierował się wyborem politycznym, racją stanu ani uprzedzeniem, niepozwalającym, by wrogowie spoczywali na tym samym skrawku ziemi… Zresztą, czy polegli w boju żołnierze rzeczywiście byli wrogami? Zabijali i ginęli, bo taka jest logika wojny.
Tu niedaleko przebiegała granica zaborów… Na obelisku ustawionym w pobliżu wsi odczytuję nazwiska tych, którzy z wielkiej wojny nie wrócili: większość to nazwiska polskie…
Może wakacje to nie jest dobry czas na odwiedzanie cmentarzy, ale jest to jednak dobry czas na zastanowienie. Nasza narodowa historia jest lasem krzyży, nie unikniemy tej prawdy… A jest ona przejmująca zwłaszcza w takich miejscach. Na cmentarzu w Borzymach pochowano 127 poległych żołnierzy rosyjskich i niemieckich, znamy nazwiska tylko czterech z nich. Jest to więc cmentarz nieznanych żołnierzy. Ilu było Polakami?
W wakacje rozpraszamy się, wyjeżdżamy, by po całorocznej pracy odbudować siły i nagromadzić nowy ich zapas na kolejny rok. Na wakacjach „marnotrawimy” też czas, oddajemy się zajęciom i zachowaniom, na które w normalnym życiu zawodowym nie bardzo możemy sobie pozwolić. Wyglądamy nawet inaczej – marynarka zamienia się w t-shirt, eleganckie spodnie w krótkie spodenki lub niezobowiązujące dżinsy. Nie dziwi indiański tryb życia sztywnego zazwyczaj szefa ani swobodne zachowanie oficjalnej i zdystansowanej na co dzień pani profesor… Jeżeli coś nas łączy w wakacje – to chęć zmiany. Uwolnienie się choćby na chwilę od trybu pracy i obowiązków. To dlatego pragniemy wyjechać… Wakacje jednak nie zwalniają, zwłaszcza nauczyciela, z zadumy nad przeszłością i przyszłością…
.Stojąc w ciszy zapomnianego wojennego cmentarza myślę też o Mistyce wojny. Może Callois miał rację, widząc w wojnie obraz jakiegoś pierwotnego święta, którym kieruje obłęd i trans. Bo czyż nie marnotrawi ona dóbr gromadzonych latami przez pokolenia, po to, by w jednej chwili wszystko zostało skonsumowane i to we wstrząsającym nadmiarze. Czyż nasz kalendarz nie podlega cezurze wojen – czasy przed wojną i czasy po wojnie… Czyż wojny nadal nie wpływają na całokształt naszego życia…
Ciągle boimy się wojny. Żyjąc w czasach względnego pokoju, nie powinniśmy zapominać o jej fenomenie i obłędzie. Dlatego może nie do końca potrafię cieszyć się wakacjami, gdy kilkaset kilometrów dalej na wschód czołgi miażdżą asfalt ulic, a na południu fale uchodźców – przerażonych mężczyzn, matek z dziećmi napływają na północ, by żyć normalnie…
Roland Maszka