"Ukryte piękno edukacji"
.W jednym z liceów mojego miasta w obszernym korytarzu gmachu szkoły znajduje się galeria obrazów znanego gdańskiego malarza. Wielkoformatowe prace zaskakują widza treścią i formą. Bardziej zorientowany odbiorca odnajdzie w nich pogłosy dwudziestowiecznych nurtów artystycznych i średniowiecznego alegoryzmu.
Sporo tu niepokoju i prowokacji. Dziwotwory, niby hybrydy z obrazów Hieronima Boscha, sąsiadują z antropomorficznymi potworami i monstrualnymi machinami. Czołgi miażdżą pejzaże wyjęte z krajobrazów Chagala, a zgeometryzowane totemiczne zwierzęta mogłyby ozdabiać ściany wielkomiejskich blokowisk, tworząc galerie murali i graffiti bądź udawać wystawę prymitywistów czy fowistów.
Większość obrazów ciemna. W swej ekspresji nawet agresywna. Ale uważny widz spostrzeże, że z matowej czerni wyłaniają się kształty tworzące treść przemyślanych tematów.
Gdyby zechciał się zatrzymać, dostrzegłby logiczny ich układ, tworzący w swojej treści poliptyk historii Polski – tej najnowszej. Bo te obrazy to głos artysty. Jego dialog z przeszłością i teraźniejszością. Lecz przechodzień przeważnie omiata obrazy wzrokiem i idzie dalej…
.Dopiero po pewnym czasie zauważam trafność pomysłu umieszczenia takiej galerii w szkolnym korytarzu. Uczeń, spędzając przerwy międzylekcyjne właśnie tu, siedząc na ławkach vis à vis obrazów, siłą rzeczy musi „obcować” z dziełami sztuki (zwróćmy uwagę – nie z reprodukcjami zimowych pejzaży czy oszklonymi fotografiami krajobrazów wyjętych ze ściennego kalendarza). Widząc dzieło sztuki często – musi się wreszcie się nad nim zastanowić…
Kiedy prowadziłem rozmowy z uczniami wokół prac gdańskiego artysty, nieraz słyszałem: przechodziłem obok nich tyle razy, ale nigdy o nich nie myślałem w ten sposób…
Ale galeria obrazów w jednym z liceów mojego miasta miała początkowo też swoich oponentów. Jej pomysłodawca i inicjator – pasjonat malarstwa i sztuki słyszał: Nie wieszaj ich, szkoda, zniszczą, zdewastują… Mimo to umieścił obrazy w korytarzu i jeszcze zainstalował galerię rzeźby współczesnej… Nikt nic nie zniszczył. Żaden uczeń nie umieścił na żadnym z obrazów nawet jednego inicjału. Kiedy pytałem go, czy nie obawiał się o los prac znanego artysty, stwierdził: Wiedziałem, że uczniowie tego nie zniszczą. Przed sztuką wysoką wszyscy na kolana… Dopiero po latach oceniłem wagę tych słów. Sztuka – obroni się sama… Uczeń to nie barbarzyńca, który niszczy to, czego nie rozumie… Zauważam to w sytuacjach, które wydają się odległe. Można nie rozumieć, nawet nie chcieć rozumieć, a ulec urokowi…
* * *
.Ekranizacja powieści była dla mnie zwykle odbiorem wtórnym, ponieważ zazwyczaj znałem wcześniej książkę. W moich czasach czytało się częściej, więcej i inaczej niż dziś. Nie istniała szerokopasmowa telewizja i Internet. Liczba programów ograniczała się do trzech, a na czwartkową emisję Colombo czekało się cały tydzień. Egzotyka zachodniego świata skontrastowana z siermiężną socjalistyczną rzeczywistością – pociągała moje pokolenie niezrozumiałym dziś urokiem.
Nie istniał dostęp do informacji w teraźniejszym rozumieniu. To, co wiedzieliśmy, wiedzieliśmy raczej z drugiego obiegu. Telefon stacjonarny miało dwóch prominentnych inżynierów w bloku. I to było coś! Mieć telefon! Oni też zazwyczaj posiadali samochody. Reszta dojeżdżała tramwajem.
Kiedy opowiadam o tym uczniom, słuchają z niedowierzaniem. Świat bez telefonów komórkowych, świat pustych ulic nigdy dla nich nie istniał. Egzotyka czasów, którym nie dają wiary. Czasów, w których wzrastałem ja, a których oni zrozumieć nie mogą.
A jednak jest coś, co nas łączy: i oni czytają te same książki, bo kształtowanie charakterów i postaw powinno opierać się o sprawdzony literacki fundament. Tak sądzimy my – nauczyciele. Uczniowie zatem czytają Żeromskiego i Sienkiewicza, Mickiewicza i Krasińskiego, Homera, Sofoklesa, Twaina i Molnara… Nie dlatego, że chcą, lecz dlatego, że my im to polecamy. Ale wielu woli ekranizację – obraz jest im bliższy niż tekst eksponujący język sprzed wieków. I mówią o tym. Nie czytałem, ale obejrzałem… Jeśli film wydaje im się interesujący – oglądają, jeśli nie – rezygnują…
Myślę o tym, że w moich czasach ekranizowano jednak literaturę znaną i wybitną. Komercja nie była wówczas tak wszechobecna – i nie obejmowała całości życia. Filmów nie robiono tylko po to, by zarabiały… Kiedy widzę współczesne ekranizacje niektórych „bestselerowych” książek, wiem, że to właśnie lektura jest czymś wtórnym w stosunku do obrazu…
.A jednak postanawiam obejrzeć z uczniami „stary” film. Wybór pada na Syzyfowe prace (2000 rok). Nie spodziewam się euforii. I mam rację. Uczniowie oglądają, słuchają moich komentarzy, kiedy przerywam projekcję i objaśniam fragmenty, które mogą wydać się niejasne lub wręcz niezrozumiałe. Ale widzę, że to percepcja przytłumiona i zdystansowana. Gimnazjalni trzecioklasiści oglądają film bez przekonania. Niektórzy rozparli się swobodnie, inni „położyli się” na ławkach, przyjęli pozy najwygodniejsze do przetrwania fragmentu projekcji. Nie przerywam już, nie komentuję.
Senność powoli ogarnia klasę – jakby w filmie nic się nie działo. Trwa to dłuższy czas, a ja obserwuję ich reakcję. Na dużej multimedialnej tablicy trwa lekcja języka polskiego prowadzona po rosyjsku. W klerykowskim gimnazjum jest to przedmiot nieobowiązkowy. Lekcja polskiego dla polskich uczniów po rosyjsku – absurd zaborów! Ale moi uczniowie zdają się tego nie dostrzegać… Nauczyciel, zrezygnowany polonista, pyta nowo przybyłego ucznia, czy zna coś z Mickiewicza, ten odpowiada, że zna co nieco i zaczyna recytować Redutę Ordona… Tomasz Piątkowski, który wcielił się w filmie w rolę Zygiera mówi tekst jednostajnie, ale dobitnie…
Obserwuję, jak trzecioklasiści reagują na recytację, jak się zmieniają. Nagle, jakby budzą się z odrętwienia. Nikt już nie leży na ławce, wyprostowani, wpatrzeni w ekran z uwagą słuchają słów filmowego bohatera… Skupieni i zasłuchani wytrzymują do końca niekrótkiego przecież tekstu Reduty, jakby zahipnotyzowani siłą słów… po czym, gdy deklamacja kończy się, powracają do dawnych póz.
Kiedy pytam ich potem, dlaczego tak reagowali – nie potrafią powiedzieć. Zatem przed sztuką wysoką na kolana?
Jest w poezji coś, co funkcjonuje poza tekstem i poza jego rozumieniem. Coś, co dyscyplinuje wrażliwość odbiorcy. Tak jak dyscyplinuje ją kontakt ze świetnym obrazem. Uświadamiam to sobie na lekcjach… w parku, gdzie przychodzimy czasami poczytać poezję. Staram się zawsze dobierać teksty w moim przekonaniu świetne. Wszyscy wówczas słuchają z uwagą, czytamy po kolei – czasem rozmawiamy o jakimś wierszu. Jeśli jest trudny, czytamy kilkakrotnie, zawsze jednak obserwuję to samo skupienie… Nie znudzenie, nie rezygnację… A wydawałoby się, że to nudne… słuchać tego samego tekstu…
.W sytuacjach szkolnych – rzekłbym banalnych, obserwuję, jak sztuka tworzy przestrzeń magiczną. Między dziełem a odbiorcą jest dystans szacunku i pokory. Szacunku, który nie wynika z lęku przed oceną czy komentarzem nauczyciela, ale autentycznym respektem dla dzieła, wrażliwością młodego człowieka na to, co widzi czy słyszy. Nauczyciel może to dostrzec – nie zawsze jednak sprzyja temu typowa lekcja. Przed sztuką wysoką na kolana…
Roland Maszka