Tęsknota za nieznanym dziadkiem
Prezydent Lech Kaczyński przyznał mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, a data śmierci jego i współtowarzyszy co roku przypominana jest jako Dzień Żołnierzy Wyklętych – swojego dziadka wspomina Romuald LAZAROWICZ
.Dziadek Adam został zabity w mokotowskim więzieniu dwa lata przed moimi narodzinami. Nie poznałem go więc osobiście, a jednak był kochany, szczególnie szanowany przeze mnie i moje rodzeństwo, był stale obecny w naszych rozmowach. Poznawaliśmy go poprzez opowiadania ojca o ich wspólnej walce i poprzez dobroć babci Jadwigi, która do śmierci w 1985 roku nosiła po nim żałobę.
Dzięki pamięci o Dziadku od najmłodszych lat mieliśmy świadomość fałszu oficjalnego życia w PRL, a dochodzenie do prawdy zajmowało wielu ludziom czasem nawet kilkadziesiąt lat. Również nasze późniejsze losy, wybory wartości i postaw zostały niejako zdeterminowane jego postawą życiową i jego śmiercią.
Pod wpływem historii zwolnionego z łagru akowca, który kiedyś u nas w domu opowiadał o przeżyciach na nieludzkiej ziemi, zaczęliśmy fantazjować, że komuniści oszukali wszystkich i jednak nie zamordowali Dziadka, tylko wydali go Sowietom. Wyobrażaliśmy sobie, jak któregoś dnia powraca do nas z łagru, wychudzony i zmaltretowany, ale żywy… Po prostu i my, nieznający go, tęskniliśmy za nim. Zresztą niewiele trzeba, by i dziś ojcu, który ma już 92 lata, na wspomnienie Dziadka łzy stawały w oczach.
Dziadek do dziś nie ma grobu. Prawdopodobnie po śmierci został wrzucony do dziury w ziemi na obecnej Łączce na Powązkach, ale mimo starań prof. Krzysztofa Szwagrzyka do dzisiaj jego zwłoki nie zostały znalezione. Minęło 66 lat…
Gdy pierwszy raz poszedł na wojnę, miał niespełna 17 lat, a Polska dopiero powstawała z niebytu. „Postarzył” się przed komisją werbunkową i pojechał walczyć na Wołyń. Powrócił do szkoły, skończył siódmą klasę, po czym wraz z kolegami z gimnazjum znowu poszedł do wojska. Tym razem była to wojna z bolszewikami. Został ranny w walkach przy granicy Prus Wschodnich.
W wolnej już Polsce skończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i ożenił się. Oboje z żoną byli nauczycielami w podkrakowskich wsiach. Trwał akurat wielki kryzys, duże bezrobocie w miastach pogłębiało nędzę wsi. Dziadkowie pomagali mieszkańcom, uczyli nowych technik rolnych, byli organizatorami wiejskich społeczności, zakładali koła zainteresowań. Łagodzili zadawnione spory, uczyli solidarności oraz dumy z Polski.
Adam cały czas utrzymywał łączność z wojskiem, odbywał kolejne ćwiczenia, działał też w kołach oficerów rezerwy.
Parę lat przed wojną rodzina – bo była już trójka dzieci – osiadła w podkarpackiej wsi Gumniska koło Dębicy. Dziadek był tu kierownikiem szkoły i – jak w innych miejscach – organizatorem życia społecznego.
We wrześniu 1939 roku Adam Lazarowicz był ostatnim, przed wkroczeniem Niemców, komendantem Dębicy, potem walczył m.in. pod Rawą Ruską. W cywilnym ubraniu udało mu się wrócić do domu z zajętego już przez Sowietów Lwowa.
Natychmiast zaangażował się w działalność tworzącej się Służby Zwycięstwu Polski, przemianowanej wkrótce na Związek Walki Zbrojnej, a potem na Armię Krajową. W konspirację, którą dowodził, zaangażowana była cała rodzina, nauczycielki, okoliczni gospodarze, księża i dawni koledzy z koła oficerów rezerwy. Bardzo dobrym pomysłem było przeniesienie z Dębicy do Gumnisk siedziby Komendy Obwodu. Wieś była dla Niemców praktycznie niedostępna. Przejazd przez wieś samochodem wojskowym był niezwykle trudny, a samochodem osobowym prawie niemożliwy, zwłaszcza w czasie wiosennych roztopów czy po jesiennych opadach lub w zimie – po śniegu i lodzie. Każde pojawienie się Niemców było natychmiast sygnalizowane w całej wsi. Szkoła, której Dziadek był kierownikiem, stała się głównym ośrodkiem oporu, bezpośrednio angażując w podziemną walkę kilka tysięcy zaprzysiężonych żołnierzy. Tu meldowali się łącznicy i kurierzy, tu zapadały decyzje o kolejnych akcjach. Pod osłoną Armii Krajowej prężnie działało Polskie Państwo Podziemne (szkolnictwo, sądy, prasa podziemna).
Spektakularnymi akcjami obwodu było rozpracowanie broni V1/V2, odbiór zrzutu broni z angielskich samolotów, zdobycie niemieckich planów frontowych, jak i kierowanie – telefonicznie – przez Adama Lazarowicza ogniem sowieckiej artylerii poprzez linię frontu na oddziały niemieckie.
Tuż przed rozpoczęciem Akcji „Burza” Dziadek, awansowany wcześniej na zastępcę inspektora w Rzeszowie, powrócił do swych oddziałów i objął nad nimi bezpośrednie dowództwo. Zatrzymanie się frontu niemiecko-sowieckiego akurat na terenie obwodu Dębica doprowadziło do największej bitwy partyzanckiej na Podkarpaciu, na polanie Kałużówka. Żołnierze AK dowodzeni przez „Klamrę” (taki pseudonim nosił wówczas Adam Lazarowicz) po całodniowej walce powstrzymali batalion frontowego wojska niemieckiego. W walce zginął dowodzący Niemcami pułkownik.
Potem była długa tułaczka wraz z kolejno demobilizowanymi, ściganymi przez Niemców oddziałami, a zaraz potem ukrywanie się przed Sowietami. Najpierw chcieli udekorować mjr. Lazarowicza orderem Czerwonej Gwiazdy za zasługi na froncie (odmówił przyjęcia), od początku poddając go inwigilacji – jeszcze przed wkroczeniem ich oddziałów.
Adam Lazarowicz wraz z rodziną i podkomendnymi był ścigany od samego początku przez sowieckie NKWD i polskie UB. Powodem nie była żadna „zbrodnia” wobec nowej władzy, a samo dowodzenie w czasie wojny oddziałami AK. Jedynym realnym, nie samobójczym wyjściem było pozostawanie w podziemiu. Na bazie Armii Krajowej powstała wówczas organizacja „Wolność i Niezawisłość”. Adam Lazarowicz współtworzył ją wraz z towarzyszami walki z czasów wojny i podkomendnymi z AK. Wbrew do dziś rozpowszechnionym mitom była to organizacja polityczna, nie zbrojna. Owszem, liczne oddziały leśne szukały w WiN-ie parasola organizacyjnego i podporządkowywały się mu, ale organizacja nie tworzyła żadnych nowych oddziałów. Wręcz przeciwnie, starano się „rozładować lasy”, umożliwić jak największej liczbie żołnierzy przejście do cywilnego życia. Było to jednak bardzo trudne, bo nowa władza wszystkich kombatantów walki o wolną Polskę (również tych walczących na Zachodzie) traktowała jak zbrodniarzy.
Samotną walkę, nawet siłami całej AK, z gigantyczną sowiecką armią WiN postrzegał jako całkowicie nierealną, a prowadzącą do dalszego rozlewu polskiej krwi. Owszem, liczono się z możliwością szybkiego skłócenia się Sowietów z ich zachodnimi sojusznikami i wybuchu kolejnej wojny, ale coraz więcej wskazywało, że wojna pozostanie zimna.
Główne zadania WiN to z jednej strony walka ideowa (m.in. poprzez prasę podziemną), podtrzymanie ducha wolności, z drugiej zaś dokumentowanie komunistycznych zbrodni w Polsce i przekazywanie tych informacji zarówno polskiemu rządowi w Londynie i Naczelnemu Wodzowi gen. Władysławowi Andersowi oraz ONZ, jak i niekomunistycznym ośrodkom politycznym w Polsce (jak np. PSL). Ważnym zadaniem było też ostrzeganie konkretnych osób i organizacji – w tym Kościoła – o planowanych przez reżim działaniach represyjnych.
Po aresztowaniu trzech poprzednich Zarządów Głównych WiN, w 1947 roku w skład Zarządu IV wszedł Adam Lazarowicz, który został zastępcą prezesa Łukasza Cieplińskiego. Ukrywająca się rodzina przenosiła się z miejsca na miejsce, spotykając się zarówno z ofiarnością jednych, jak i z głupotą i złośliwością innych. W konspiracyjną pracę będącego cały czas w drodze Adama zaangażowany był też jego najstarszy syn Zbigniew.
Aresztowanie przyszło w grudniu 1947 roku. Początkowo UB odgrywało rolę łaskawej władzy, dopuszczając do pożegnania ojca z synem w siedzibie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i prowadząc kurtuazyjne rozmowy. Każdego z członków IV Zarządu Głównego próbowano przekonać do zdrady, do wzięcia udziału w prowokacji. Gdy każdy z nich odmówił, zdając sobie sprawę, że oznacza to wyrok śmierci, nastąpiły tortury. Te najstraszliwsze, ze zdzieraniem paznokci, miażdżeniem palców, biciem przerywanym jedynie na cucenie ofiar, pozbawianiem snu, duszeniem, topieniem… Trwało to trzy lata. Ponad tysiąc dni. Jedną osobę tłuczeniem w głowę pozbawiono słuchu, inną wnoszono na przesłuchania na noszach lub wleczono po podłodze, bo nie była już w stanie chodzić, kogoś innego doprowadzono do szaleństwa.
A potem była farsa procesu, z ujadaniem całej prasy. Babcia, która była na sali, mogła tylko z daleka widzieć swego wynędzniałego, ale nadal dumnego męża. Widziała go tak ostatni raz w życiu. Żadnego więziennego widzenia nie było. Z celi śmierci, gdzie przebywał nie tylko z kolegami z AK, ale i wraz z gestapowskimi zbrodniarzami, przyszło kilka przemyconych grypsów. Dowodziły, że nie stracił ducha, że był dumny ze swej drogi życiowej. Pozostawiał przesłanie, duchowy testament dla rodziny, poniekąd i dla mnie.
Wraz z sześcioma kolegami 1 marca 1951 roku o godz. 20.25 zabity został strzałem w tył głowy. Ciała wywieziono w nocy, prawdopodobnie na cmentarz powązkowski i tam wrzucono do dziury w ziemi i zakopano.
Do 2010 roku Adam Lazarowicz, uczestnik tylu walk o Polskę, dzielny dowódca, ofiara komunistycznego mordu, nie miał żadnego odznaczenia. Dopiero prezydent Lech Kaczyński przyznał mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, a data śmierci jego i współtowarzyszy co roku przypominana jest jako Dzień Żołnierzy Wyklętych. Jego nazwisko noszą ulice w kilku miastach. Szkoła, którą kierował i gdzie dowodził dębicką Armią Krajową nosi jego imię, a cztery lata temu w Rzeszowie odsłonięty został pomnik z podobiznami wszystkich siedmiu zamordowanych członków IV Zarządu Głównego WiN.
Żaden z pastwiących się nad moim Dziadkiem ubeków, żaden z haniebnych sędziów czy prokuratorów nie poniósł najmniejszej kary. Dożyli swoich dni w spokoju i dobrobycie, spoczywają na ogół w eksponowanych miejscach. Adam Lazarowicz do dziś swojego grobu nie ma.
Romuald Lazarowicz
Zainteresowanych tematem odsyłam do książki: Zbigniew Lazarowicz, „Klamra” – mój ojciec. „Lena”, Wrocław 2009.