
Narasta polaryzacja. Gasną nadzieje wiązane z demokracją
Nic nie jest przesądzone, ale niebezpiecznie zbliżamy się do anarchizacji życia politycznego – pisze prof. Ryszard BUGAJ
Przez wiele lat głównym źródłem frustracji politycznej wielu Polaków była sytuacja, którą dało się opisać jednym zdaniem: „nieważne, jak głosujesz, z urny zawsze wychodzi Balcerowicz”. Od 2015 r. z tej urny nieprzerwanie wychodzi Kaczyński. Polska klasa średnia, która w swojej masie zaczęła się kształtować, organizować dopiero po 1989 r. źle to przyjmuje. Z wielu powodów. Jest ona bardziej liberalna niż poglądy zwolenników PiS, jest także w mniejszym stopniu beneficjentem zmian, które rządy tej partii wprowadzają. To dzięki poparciu innych grup społecznych, których pozycję i poglądy PiS docenił, zdobywał on władzę w kolejnych wyborach.
Te podziały stają się mocno widoczne, gdy w dyskusji publicznej pojawia się temat aborcji. Z perspektywy osób uczestniczących w protestach organizowanych przez Strajk Kobiet, zdecydowanie należę do pokolenia określanego jako „dziadersi”. W dyskusje o liberalizacji prawa aborcyjnego angażowałem się już w latach 90. Byłem – i jestem nadal – niechętny daleko idącym postulatom zgłaszanym przez środowiska prawicowe. Więcej, sympatyzuję (choć z zastrzeżeniami) z generalnym postulatem liberalizacji warunków dotyczących przerywania ciąży.
Uczestniczyłem aktywnie w pracach nad obecnie obowiązującą konstytucją. W ich trakcie pojawiła się też dyskusja o tym, jak uregulować kwestię przerywania ciąży, ale nie zdecydowano się na przyjęcie jednoznacznego zapisu. Z oportunizmu. Zwyciężyło przekonanie, że tej kwestii nie należy doprecyzowywać – obojętnie w którą stronę – bo doprowadzi to do kłótni wszystkich ze wszystkimi.
Tymczasem ustawa zasadnicza miała być zatwierdzona w powszechnym referendum. Odwoływanie się więc w orzeczeniu TK do konstytucji jest – moim zdaniem – nadużyciem. W polskiej ustawie zasadniczej jest zresztą więcej spraw intencjonalnie nie uregulowanych, jak choćby kwestie związane z Unią Europejską czy dotyczące ustroju samorządowego – one wszystkie są osadzone tylko w ustawach, nie mają zakorzenienia w konstytucji. Z aborcją jest podobnie.
W Polsce coraz częściej pojawiają się grupy kontestujące formalne instytucje polityczne. Często są przedstawiane jako bunt pokoleniowy, ale to zbyt duże uproszczenie. Owszem, wśród protestujących dominują młodzi, ale wydaje się, że to młodzi wywodzący się przede wszystkim z klasy średniej. Dotyczy to przede wszystkim Strajku Kobiet. Znaczna część „diagnoz” wykrzykiwanych na demonstracjach nijak się ma do rzeczywistej sytuacji. Tak jak PiS przesadzał w 2015 r. mówiąc o „Polsce w ruinie”, tak teraz osoby krzyczące, że w Polsce mamy piekło kobiet albo że Polska stała się kolonią Brukseli i Waszyngtonu – po prostu dają wyraz swoim emocjom.
Jednak protesty – nawet bardzo radykalne – dziwić nie mogą. W innych krajach też byliśmy świadkami podobnych zdarzeń, choćby we Francji, gdzie „żółte kamizelki” przez wiele tygodni demonstrowały swoje niezadowolenie z elit politycznych. Ale są powody do niepokoju. Te protesty są w istocie kontestacją – prawda, że ułomnego – zbudowanego po 1990 roku demokratycznego systemu.
Rozumiem, że dziś wielu młodych ludzi chciałoby inaczej uporządkować wiele kwestii w kraju, że nie podoba im się system. Mnie też się wiele nie podoba. Ale ciągle to jest system zdolny do reformy. Ciągle „rewolucja” to droga niosąca więcej ryzyka niż nadziei.
Stare powiedzenie mówi, że w demokracji nie ma wrogów, są tylko konkurenci. Niestety zarówno rządzący jak i opozycja i protestujący manifestanci nie przyjmują tej maksymy za swoją. Wyraźnie widać, że gasną nadzieje wiązane z demokracją. Chyba mniej obywateli niż kiedykolwiek po roku 1990 jest przekonanych, że zmiany można wprowadzić za pomocą karty do głosowania. Ale to to złudzenie, że środkami rewolucyjnymi można sensownie zmieniać rzeczywistość.
Być może, wyczerpała się zdolność ukształtowanego po roku 1989 systemu demokratycznego do rozwiązywania obecnych konfliktów. Bo też system demokratyczny jest efektywny tylko gdy spełnione są dwa warunki. Po pierwsze, konflikty nie są tak głębokie, że żaden kompromis nie może być osiągnięty, a po drugie uczestnicy konfliktów akceptują „reguły gry”.
.Radykalne protesty, które obserwowaliśmy w Polsce są niebezpiecznym sygnałem. Prawdopodobny jest wzrost politycznej polaryzacji. Nic nie jest przesądzone, ale niebezpiecznie zbliżamy się do anarchizacji życia politycznego.
Ryszard Bugaj
Tekst opublikowany w nr 25 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].