
Naród rosyjski niczego nie miał, niczego więc dziś nie traci
Dopiero w połowie XXI w. będzie można rozmawiać z narodem o stratach, jakie faktycznie poniosło rosyjskie społeczeństwo w wyniku obecnej wojny. Przynajmniej część ludzi będzie tego słuchać. Teraz nie – pisze Siergiej CZERNYSZOW
.Moi rodzice od dwudziestu lat żyją w „sektorze prywatnym” dużego miasta. To swoiste wtłoczenie wiejskiego życia w tkankę wielkich miast. Nie ma tam dróg asfaltowych, nie ma kanalizacji (choć prawie wszyscy mają łazienki), telefony pojawiły się jakieś 15 lat temu, w tym samym czasie doprowadzono gaz. Gaz sprawia, że zimą nie trzeba już nosić ze stodoły węgla w wiadrach i rozpalać w piecu. Mieć gaz jest fajnie, ale nie wszędzie jest dostępny. Mniej więcej dziesięć lat temu w pobliżu płotów zaczęły pojawiać się zagraniczne samochody. W ciągu ostatnich pięciu lat nie zmieniło się nic.
Tego lata odbierałem syna od rodziców po weekendzie. „Przyjedź najpóźniej o dziesiątej rano” – powiedziała mi mama. Przyjechałem dokładnie o dziesiątej. A o jedenastej na pobliskiej ulicy w tym sektorze prywatnym były zaplanowane uroczystości pogrzebowe. O jedenastej rano na ową ulicę przywieziono siostrzeńca „starszego” ulicy. „Starszy” to osoba szanowana, niczym starosta klasy, tylko na ulicy. W związku z tym siostrzeńca starszego ulicy, zmarłego „członka SWO”, należy pożegnać z godnością, uczcić jego pamięć. Wiosną został zmobilizowany, walczył przez sześć miesięcy, wrócił do domu na urlop, wyjechał ponownie – i już pierwszego dnia znalazł się pod ostrzałem. Po raz drugi wrócił już w cynkowej trumnie, nawet okienko było zamalowane. Dlatego trzeba było odebrać dziecko o dziesiątej – mama wie, że nie poparłbym jego udziału w tym wydarzeniu.
Poza tym na tej ulicy, w domu swoich rodziców, mieszka teraz „bohater wojenny”, były wagnerowiec, jednocześnie – były zatwardziały złodziej. Odkąd pamiętam, zawsze siedział w więzieniu, czy to za drobne kradzieże, czy za chuligaństwo. Wychodził na kilka miesięcy, pił, rabował i wracał do więzienia. Jeśli w ciągu tych miesięcy coś zniknęło z czyjegoś ogrodu lub domu, wszyscy myśleli przede wszystkim o nim. Teraz ma medal i nowiutki samochód. Zabrał rodziców nad morze. Byli tak dumni z syna, że płakali.
Po drugiej stronie ulicy mieszka sąsiadka moich rodziców. Pracowała jako konduktorka tramwaju, może dlatego zazwyczaj głośno przeklina. W ciągu ostatniego półtora roku mówiła, że jej zięć coraz częściej zapowiada, że zgłosi się na ochotnika na wojnę. W końcu pożyczki same się nie zwrócą. Rzeczywiście się nie zwrócą – inny sąsiad zapił się na śmierć przez pożyczki, serce mu nie wytrzymało.
Mieszkałem na tej ulicy dziesięć lat. Moi rodzice nadal tam mieszkają, bo mają łazienkę, garaż i ogródek warzywny, a nie jak „w tych waszych mieszkaniach, gdzie jeden siedzi na drugim”. A jeśli chodzi o weteranów „Wagnera” w okolicy, to w jakiej okolicy ich teraz nie ma? Za każdym razem, gdy słucham „ekspertów”, którzy ze swoich ciepłych studiów w Holandii lub Izraelu opowiadają mi, jak ludzie cierpią pod jarzmem reżimu Putina i jak stracili wszystko przez wojnę i sankcje, myślę o tej ulicy. Myślę o niej nawet wtedy, gdy oglądam na YouTubie kolejną debatę pomiędzy jednym „liberalnym” emigrantem a drugim „liberalnym” emigrantem. To takie debaty, w których mówi się, że z powodu nieznośnych sankcji ludzie wkrótce zrozumieją, że „reżim Putina” odebrał im wszystko. Zrozumieją i się zbuntują. Albo nie zbuntują się, ale przynajmniej zaczną sabotować reżim. Czy coś podobnego.
.Niedawno słynna psycholog Ludmiła Petranowska w swoim poście próbowała zebrać wszystkie straty narodu rosyjskiego, aby udowodnić nam, że „nie wszyscy Rosjanie są beneficjentami tej wojny”. Na jej liście znalazło się kilka pozycji: upadek krajowej waluty i wartości całego majątku w „twardym ekwiwalencie”, „zamknięcie świata” dla turystów, zamknięcie dzieciom perspektyw na naukę za granicą, ograniczenie praw i wolności obywatelskich, degradacja edukacji, degradacja kultury, „rozdzielenie rodzin z powodu wyjazdów” i coś jeszcze w tym stylu. Po przeczytaniu tej listy podziękowałem losowi, że nie urodziłem się w Moskwie i nie straciłem kontaktu z rzeczywistością. Bo jeśli za „naród rosyjski” uznamy dwie trzecie ludności Rosji, to „naród rosyjski” nic z wymienionych rzeczy nie stracił. Przyczyna jest prosta – nic z tych rzeczy nie miał. Po raz ostatni naród trzymał w rękach dolary w 1997 roku – jako zabawną drobnostkę, nic więcej. Nigdy nie chodził do teatrów i wcale nie zauważył, jak najlepsi reżyserzy opuścili Rosję i zostawili go, naród, z niczym. Jego, narodu, dzieci chodzą do tej samej szkoły, do której on, naród, kiedyś uczęszczał – może mają nawet tę samą nauczycielkę, która ma już siedemdziesiąt lat. On, naród, nawet nie wie, że dzieci można uczyć bez krzyku i że można chodzić po szkolnych trawnikach. Wreszcie, jeśli rodziny były „rozdzielane”, to tylko z powodu więzienia, mobilizacji i służby kontraktowej. U niego, narodu, nikt nie wyjechał do Gruzji i Kazachstanu – jego krewni nigdy nie byli dalej niż na krańcu własnego miasta.
A że ceny w sklepach wzrosły? Ci ludzie nie chodzą do sklepów. Przez całą zimę trzymają pod ziemią ziemniaki i słoiki z piklami. Jakoś przeżyjemy, mówi naród.
Naród nic więc nie stracił. Bo nie miał specjalnie wiele do stracenia.
Ale za to co zdobył!
Zdobył dużo, niewypowiedzianie dużo. Przede wszystkim pieniądze. Dużo pieniędzy. Tak, dziesiątki tysięcy rosyjskich żołnierzy nie wróciło, ale setki tysięcy tak! I wrócili z takimi milionami rubli, o jakich wcześniej nawet nie mogli pomyśleć. W mieście rodzinnym mojej żony (nie tak dużym jak nasze, ale znacznie bardziej uprzemysłowionym) pewien mężczyzna wrócił do domu z trzema milionami rubli, które on i jego przyjaciele wydali w dziesięć dni. Trzysta tysięcy dziennie na ekipę – w tym nielimitowany alkohol i prostytutki. To jest życie! Ci, którzy mają rodziny, jeżdżą nad morze, kupują mieszkania i samochody.
Ponadto naród zyskał przynależność do czegoś wielkiego. Tak jak nasi dziadkowie pokonali faszyzm, tak i my pokonujemy nazizm (czy co tam jest teraz?) na Ukrainie. A jednocześnie pokonujemy gejów, Żydów, cały kolektywny Zachód, masonów i w ogóle wszystkich, wszystkich, wszystkich. Starsi cieszą się z odrodzenia pionierów, podstawowego szkolenia wojskowego, mundurków szkolnych i ogólnie wszystkich atrybutów swojej młodości. Wreszcie! Bo dzisiejsza młodzież całkowicie wyluzowała! I tę całą przynależność do czegoś wielkiego, to wszystko ci ludzie zyskali najczęściej bez żadnego wysiłku, nawet bez wstawania z kanapy!
.I co zaproponujecie tym, którzy dzięki tej wojnie wzbogacili się i poczuli się wspaniale, jak królowie Wschodu? Filmiki o pałacach urzędników pogrążonych w kradzieżach? Przecież ci ludzie wiedzą od dawna, od lat 90., że zostali okradzeni, nic w tym nowego. Rozmowy o tym, że to ludzie ponoszą winę (jako „pozostali”) za zbrodnie reżimu? Wywiad o demokracji i prawach człowieka? Tragiczne historie o uwięzionych i prześladowanych? Kim oni w ogóle są? Nic nie było o nich w telewizji ani w internecie (na przykład na stronie Komsomolskiej Prawdy).
Dodatki pieniężne, których naród nie byłby w stanie zarobić własną pracą przez dziesięciolecia, w połączeniu z przynależnością do czegoś wielkiego to wybuchowe połączenie. Jeśli wziąć to pod uwagę, można bez końca zastanawiać się, dlaczego w ostatnich wyborach to głównie wsie (a nie duże miasta) głosowały na mianowanych wojewodów i „partię rządzącą” – chociaż to wieś poniosła główne straty w związku z mobilizacją. To właśnie to wybuchowe połączenie zachęca do głosowania na władzę babcie, które do lokali wyborczych przychodzą w sukienkach kupionych dwadzieścia lat temu. Szczerze głosują na rząd, który ma zamiar zbudować wielki kraj, oczywiście na przekór swoim wrogom. I to właśnie to połączenie powoduje całkowite nieporozumienie pomiędzy cienką warstwą tych, którzy naprawdę stracili wszystko na tej wojnie, a większością społeczeństwa, które nic nie straciło, a zyskało – wszystko.
W naszych intelektualnych rozmowach, mając nadzieję, że koszmar wkrótce się skończy, staramy się nie wspominać o czymś jeszcze. Setki tysięcy mężczyzn i kobiet, którzy już przeszli obecną wojnę i procesy „odzyskiwania nowych terytoriów”, mają miliony dzieci. Te miliony dzieci wierzą, że ich ojcowie i matki dokonują teraz bohaterskich czynów. Wierzą szczerze, gdyż to są ich rodzice, a więc nie mogą być potworami. Te miliony dzieci 1 września zakładają trójkolorowy krawat, oglądają tę samą telewizję, słuchają opowieści ojców o „ukropach” i podróżują przez zniszczony Mariupol na wakacje na Krym (z ojcami lub bez).
Jeśli po zakończeniu wojny będziemy chcieli zacząć rozmyślać o publicznej pokucie, będziemy musieli poczekać, aż te dzieci dorosną, urodzą nowe i to dopiero tym (dzisiaj jeszcze nienarodzonym) dzieciom będzie można powiedzieć, że ich dziadkowie dokonali niegodziwych czynów. Jakoś łatwiej jest słuchać o dziadkach niż o ojcach. Wewnętrzna, a nie zewnętrzna pokuta w Niemczech rozpoczęła się w latach 70. XX wieku, kiedy dorastały dzieci dzieci narodowych socjalistów. I to wtedy – około końca lat 40. XXI w. – będzie można rozmawiać z narodem o stratach, jakie faktycznie poniosło rosyjskie społeczeństwo w wyniku obecnej wojny. Przynajmniej część ludzi będzie tego słuchać. Nawiasem mówiąc, do tego czasu w szkołach w końcu przestaną pracować nauczyciele, których kariera rozpoczęła się za czasów Breżniewa.
.Tymczasem naród przeżyje być może najlepszy okres w swoim życiu. Tak, niektórzy jego przedstawiciele wracają z wojny w cynkowych trumnach. Ale za to są odprowadzani przez całą ulicę. Czymże to jest, jeśli nie odrodzeniem tradycyjnych wartości?
Siergiej Czernyszow
Tekst pierwotnie opublikowano na portalu: www.sibreal.org prowadzony przez sekcję syberyjską Radia Liberty finansowanego przez Kongres USA. W Polsce ukazał się w nr 61 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].