Prof. Andrzej NOWAK: Putin jako (anty)historyk

Putin jako (anty)historyk

Photo of Prof. Andrzej NOWAK

Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, członek Narodowej Rady Rozwoju. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Laureat Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, Kawaler Orderu Orła Białego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Rosja w narracji zaprezentowanej już przed kilkoma laty przez Władimira Putina znowu okazała się ofiarą, a w Katyniu Polacy wyszli na oprawców – pisze prof. Andrzej NOWAK

.Dnia 7 kwietnia 2010 roku premier Władimir Putin gościł premiera Donalda Tuska w miejscu masowej egzekucji na polskich oficerach, w 70. jej rocznicę. Prezydenta Kaczyńskiego nie chciał przyjmować – zostawiono więc polskiej głowie państwa wizytę niższej rangi, trzy dni później.

W miejscu będącym symbolem najbardziej znanej zbrodni popełnionej na Polakach przez państwo sowieckie, Putin-historyk ujawnił swoje wciąż niewyczerpane możliwości. Wspomniawszy o dokonanej w Katyniu egzekucji polskich oficerów, potępił ukrywanie tego faktu. Ale po to tylko, by w tym samym zdaniu zrównać sowieckie kłamstwo o Katyniu jako rzekomej zbrodni niemieckiej – z „kłamstwem”, którym według niego jest przypisywanie odpowiedzialności za tę zbrodnię Rosji i domaganie się przez Polskę prawnego odszkodowania od rosyjskiego państwa jako prawnomiędzynarodowego następcy Związku Sowieckiego. Zauważmy: Putin zachował się w tym momencie dokładnie tak, jakby kanclerz Republiki Federalnej Niemiec w Auschwitz oburzył się w obliczu premiera Izraela na Żydów za przypisywanie RFN odpowiedzialności prawno-moralnej za skutki polityki III Rzeszy, za Holocaust.

Według rosyjskiego premiera, Katyń nie był zbrodnią, za którą odpowiadałoby państwo, nawet sowieckie, ani tym bardziej NKWD – organy bezpieczeństwa (z których wszak się wywodził z dumą). To była wyłączna wina jednego człowieka: Józefa Stalina. Ten miał po prostu, zgodnie z wykładnią Putina, zemścić się w ten sposób za swoje osobiste niepowodzenie w wojnie z Polakami w roku 1920. A więc nie ma winnego, Rosja i jej poprzednie polityczne wcielenie, Związek Sowiecki, jest niepokalana – w każdym razie w stosunku do Polaków. Kiedy mowa o wyzwalaniu Europy przez Armię Czerwoną od jarzma nazizmu, Armia Czerwona równa się w narracji Putina Rosji, wielkiej Rosji, której świat winien wdzięczność. Kiedy jednak najwyższe organy władzy Związku Sowieckiego podejmują decyzję o rozstrzelaniu dwudziestu kilku tysięcy obywateli zajętego właśnie przez Armię Czerwoną (we współpracy z Wehrmachtem) państwa, wówczas to nie jest Rosja, to nie jest Związek Sowiecki nawet, to jest jeden zły (akurat w tym kontekście zły, bo w innych również wielki) człowiek: Stalin. Putin posunął się w swoim katyńskim przemówieniu do jeszcze jednego, często stosowanego przez siebie zabiegu: relatywizacji. Powiedział, że oto w tej samej katyńskiej ziemi, obok Polaków, pochowane są szczątki żołnierzy Armii Czerwonej, „rozstrzelanych przez nazistów podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Katyń nierozerwalnie powiązał ich losy. Tutaj obok siebie, jak w bratniej mogile, zyskali wieczne odpoczywanie”. Żaden z rzetelnych rosyjskich historyków II wojny nie potwierdza faktu takich egzekucji na jeńcach – czerwonoarmistach w Katyniu. Putinowi było jednak to kłamstwo potrzebne, żeby unieważnić, zrelatywizować pamięć o tej zbrodni, jakiej dokonał Związek Sowiecki na Polakach.

Najważniejszą część swojego przekazu, skierowanego 7 kwietnia 2010 roku wszak nie tylko do Polaków, ale również do Rosjan, zostawił Putin na wspólną z Donaldem Tuskiem konferencję prasową. Wyjaśnił wtedy dokładniej powody „zemsty Stalina”. Otóż miała to być odpłata za śmierć w polskiej niewoli po wojnie 1920 roku 32 tysięcy jeńców – czerwonoarmistów. Skąd Putin wziął liczbę 32 tysięcy, nie potrafili zgadnąć najtężsi, polscy i rosyjscy znawcy tego zagadnienia, to jest losu jeńców sowieckich w polskich obozach internowania w 1920 roku (gdzie istotnie zmarło, rzecz jasna nie na podstawie jakiegokolwiek rozkazu, ale wskutek szalejących wówczas w całej Europie wschodniej chorób zakaźnych, około 16-18 tysięcy ludzi). Po co tej liczby użył – nie było wątpliwości. Dokładnie po to, po co Michaił Gorbaczow, podjąwszy w 1988 roku decyzję o tym, by pod naciskiem strony polskiej uchylić rąbek bodaj tajemnicy katyńskiej zbrodni, nakazał natychmiast swoim służbom archiwalnym szukać „anty-Katynia”, czyli czegoś, co można by przedstawić jako odpowiednik: wielka polską zbrodnię na obywatelach sowieckich.

Ta propagandowa operacja, „anty-Katyń”, nabrał za rządów Putina, w każdym razie od 2010 roku, nowego, ogromnego rozmachu. Po konferencji prasowej Putina w Katyniu 7 kwietnia, w głowie widza rosyjskiego mogła – a nawet chyba miała – powstać wątpliwość: skoro w Katyniu leży 5 czy 6 tysięcy rozstrzelanych Polaków (a tylko taką liczbę ofiar podkreślały wówczas rosyjskie media), a nasz premier przypomina, że Polacy wcześniej zabili 32 tysiące „naszych”, to przecież znaczy, że długi jeszcze nie wyrównane… W każdym razie – Rosja znowu okazała się ofiarą, a w Katyniu Polacy wyszli na oprawców.

Niestety, polskie media, świętujące wtedy wielki sukces polityki resetu z Rosją Putina, całkowicie przemilczały ten aspekt wystąpienia premiera Rosji w Katyniu. Uderzające, że nawet po latach, w analizie historycznych „osiągnięć” Putina część polskich autorów jakby z zawstydzeniem pomija ów wątek w swym opisie wizyty w Katyniu 7 kwietnia 2010 roku, sugerując, jakoby dopiero dwa lata później, w dalekim Krasnodarze Putin „uderzył w zgoła odmienne tony, stawiając swoiste iunctim między zbrodnią na polskich oficerach a tragiczną śmiercią dużej liczby czerwonoarmistów w polskich obozach jenieckich w latach 1920–1921 — w istocie rzeczy ofiar epidemii, braku higieny i niedożywienia…”. Nie, takie iunctim postawił Putin w Katyniu 7 kwietnia roku 2010, symbolicznie, z medialnym przytupem, w obecności polskiego premiera. I bez żadnej reakcji.

Potem był 10 kwietnia. Na groby zamordowanych w 1940 roku przez NKWD polskich oficerów przyleciał prezydent Lech Kaczyński. Ale nie doleciał. Jego samolot, wraz z 96 osobami na pokładzie, roztrzaskał się nad lotniskiem w Smoleńsku, w niewyjaśnionych dotychczas okolicznościach.

Tak właśnie działa Putin – twórca historii. Taką ma moc. Poczucie owej sprawczości pozwoliło mu, znów w roli prezydenta (od roku 2012), przechodzić coraz częściej i coraz bardziej efektownie do sfery kształtowania samej rzeczywistości, środkami militarnymi i nie tylko.

* * *

.Dekadę później, na progu nowego, otwarcie wojennego etapu odbudowy „utraconego imperium”, ufundowany przez Radę Polityki Zagranicznej i Obronnej przy prezydencie Federacji Rosyjskiej, prestiżowy dwumiesięcznik „Rossija w Globalnoj Politikie” opublikował (w numerze z XIII 2019) stenogram roboczej narady historyków i socjologów, doradzających Władimirowi Putinowi w zakresie strategii polityki pamięci i jej wykorzystania w ofensywie zagranicznej Rosji. Była owa narada, jak zauważył redaktor naczelny pisma, Fiodor Łukjanow, odpowiedzią na niezadowolenie, wyrażone osobiście przez prezydenta Putina po europejskich obchodach osiemdziesiątej rocznicy wybuchu drugiej wojny i przypomnieniu przy tej okazji kluczowej paktu Ribbentrop-Mołotow.

Co robić? Jak skutecznie zakłamać prawdę o roli Związku Sowieckiego w utorowaniu drogi Hitlerowi do wojny, w totalitarnym rozbiorze Europy Wschodniej w 1939-1940 roku? Jak przygotować kraj i świat do zbliżających się właśnie obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy „wielkiej Pobiedy”, czyli „zwycięstwa Rosji nad faszyzmem” w maju 1945 roku? Jakich na tę rocznicę dostarczyć argumentów niezwykle zainteresowanemu historią prezydentowi Federacji?

Najobszerniejszej odpowiedzi udzielił w trakcie owej narady profesor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego (przenoszącego się właśnie z Budapesztu do Wiednia), Alieksiej Miller. Obok niego brali w naradzie udział między innymi docent Fiodor Gajda z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Moskiewskiego im. Łomonosowa, profesor Dmitrij Jefremienko – wicedyrektor Instytutu Naukowej Informacji (INION) Rosyjskiej Akademii Nauk, a także Aleksander Łomanow, wicedyrektor Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych (IMEMO) imienia Jewgienija Primakowa (twórcy Służby Wywiadu Zagranicznego FR).

Miller zaczął od narzekań na niekonsekwencje i zaniedbania w rosyjskiej polityce historycznej wobec państw Zachodu. Nie wystarczy apelować do starych mocarstw zachodniej Europy, by poskromiły „źle zachowujących się nowych, wschodnioeuropejskich członków” Unii, którzy wciąż przypominają pakt Ribbentrop-Mołotow jako porozumienie rozbiorowe dwóch totalitarnych agresorów. Po pierwsze, trzeba trzymać się jednej linii w wypowiedziach samego prezydenta Rosji. Ten, narzeka Miller, dopiero od 2014 roku zaczął nazywać pakt Stalina z Hitlerem „prawilnym rieszenijem” (słuszną decyzją), podczas gdy wcześniej powtarzał raczej, że pakt nie jest może powodem do dumy, ale pełno podobnych układów zawierały także inne państwa… „Tak wojny o pamięć się nie wygrywa” – stwierdza rosyjski historyk-strateg owej wojny. Zwraca uwagę, że trzeba stale „pracować z…”, czyli wspierać –sprawdzonych partnerów Rosji w Niemczech, którzy przeciwstawiają się apelom Warszawy o upamiętnienie w Berlinie polskich ofiar niemieckiej agresji w drugiej wojnie. Trzeba razem z owymi partnerami upomnieć się raczej o pomnik sowieckich jeńców, a także robotników przymusowych, to jest „Kazachów, Ukraińców, Białorusinów…” Trzeba też koniecznie prowadzić wspólną pracę z tymi politykami zachodnioeuropejskiej lewicy, we Włoszech, Francji, w europarlamencie, którzy sprzeciwiają się upamiętnieniu ofiar drugiej wojny i systemu sowieckiego z krajów „nowej Europy”, gdyż dostrzegają w tym groźbę relatywizacji Holokaustu, rasizmu, powrót nacjonalizmu. Polska jednak, ubolewa Miller, wypromowała ostatnio skutecznie Witolda Pileckiego jako „idealną figurę Polaka – ofiary dwóch totalitaryzmów”, to jest więźnia Auschwitz, zamordowanego następnie przez system sowieckiego aparatu represji. Tymczasem utrwalenie się na świecie przekonania, ze totalitaryzm sowiecki nie różnił się od nazistowskiego w Trzeciej Rzeszy oraz tego, że oba czynnie współdziałały ze sobą, będzie klęską polityki historycznej Kremla. Trzeba w tej sytuacji wiedzieć „jak mamy walczyć, kim są nasi potencjalni sojusznicy, kto jest zagorzałym wrogiem”. Jako oczywistego sojusznika Miller wskazał Izrael, do którego właśnie na progu 2020 roku wybierał się prezydent Putin, by odsłonić tam pomnik ofiar blokady Leningradu w latach drugiej wojny. W ten sposób – stwierdzał historyk – można połączyć za zgodą Izraela pamięć ofiar Holokaustu z pamięcią cierpień Rosjan (i, wolno dodać: tylko Rosjan) w czasie wojny. Izrael będzie także naturalnym sojusznikiem Rosji w zwalczaniu „narodowej pamięci” w Polsce, na Ukrainie, w krajach bałtyckich – stwierdza historyk z Uniwersytetu Europejskiego. Ale to nie wystarczy. Trzeba uruchomić niepaństwowe kanały dialogu z europejską opinią publiczną, społeczne organizacje, które będą „demaskowały ponurą istotę” polityki pamięci „tych czy innych postaci czy krajów”.  Nie pozostawił ani przez chwilę wątpliwości, że chodzi mu „demaskowanie” Polski.

Podchwycił tę tezę docent Gajda: „Owszem, mamy przeciwników, i mamy sojuszników. Jako główny kozioł ofiarny dla nas nastręcza się Polska. Jeśli mamy znaleźć razem z eurobiurokratami wspólnego wroga, to bez wątpienia Polska będzie pierwszym kandydatem”. W tym duchu radzi historyk z Uniwersytetu Łomonosowa uwypuklać negatywną rolę Polski w dziejach katastrofy XX wieku. „W czym Piłsudski jest lepszy od Mussoliniego?” – pyta retorycznie, by rozwinąć dalej swą myśl w kierunku relatywizacji odpowiedzialności Niemiec za wybuch drugiej wojny. To haniebny dyktat wersalski, czyniący z Niemców pariasów systemu europejskiego, a także małe, rasistowskie, antysemickie dyktatury z Europy Wschodniej (od Estonii do Rumunii, z oczywiście najbardziej faszystowską Polską w centrum) – są istotnymi źródłami drugiej wojny.

W takiej perspektywie układ Mołotowa z Ribbentropem nie tylko można przedstawić jako wyraz obronnej polityki Moskwy, ale również próbę naprawienia niesprawiedliwości systemu wersalskiego (tak właśnie zinterpretował to już na Westerplatte 1 września 2009 roku Władimir Putin). Gdyby docent Gajda przypomniał sobie zapis rozmowy Stalina z przywódcą Trzeciej Międzynarodówki komunistycznej, Georgim Dymitrowem, tuż po napaści na Polskę we wrześniu 1939, to mógłby po prostu powtórzyć za Wodzem: w rezultacie paktu z Niemcami: „o jedno państwo faszystowskie mniej”. Czegóż żałować? Z punktu widzenia nowocześnie, antyfaszystowsko nastawionych „eurobiurokratów” powinno to wyglądać podobnie, zakładał moskiewski historyk. Wskazywał zarazem, że zawierając pakt 23 sierpnia 1939 roku, Związek Sowiecki prowadził jednocześnie walkę zbrojną z Japonią, która wszak wcześniej w istocie zaczęła wojnę światową od agresji na Dalekim Wschodzie, na Chiny. Stalin więc był od początku wojny w obozie antyfaszystowskim, był nawet pierwszym jego członkiem (zapomniał tylko docent Gajda dodać, że dyplomacja sowiecka zabiegała ze wszystkich sił, by zawrzeć rozejm z Japonią przed własną agresją na Polskę – i cel ten osiągnęła, 15 września 1939 roku).

Profesor Dimitrij Jefremienko podkreślił, że poza Izraelem, „światowym żydostwem”, lewicowymi kręgami europejskich polityków oraz aktywistów pamięci, Rosja musi szukać też innych sojuszników. Trzeba oczywiście w imię obrony „europejskiej kultury kosmopolitycznej” prowadzić „analityczną dekonstrukcję narracji”, jaką wprowadza do europejskiej pamięci Polska i inne kraje Europy podzielonej niegdyś przez Stalina i Hitlera. Trzeba to robić także szukając współpracowników w obrońcach dobrego imienia komunizmu, które szargają wszelkie porównania Związku Sowieckiego do reżimów faszystowskich. Takich sympatyków komunizmu, z którymi należy podtrzymywać kontakty, wskazuje profesor Jefremienko zwłaszcza w krajach południowych Europy: w Hiszpani, gdzie wszak krytyka komunizmu może być traktowana jako próba rehabilitacji reżimu Franco, ale również np. w Grecji […]

Szczególnie interesujące wydaje się samo konsekwentne poszukiwanie sposobów porozumienia elit intelektualnych współczesnej Rosji – ponad głowami ofiar czy, nazwijmy to delikatniej, przedmiotów jej nadal aktualnej imperialnej polityki, zwłaszcza w Europie Wschodniej – z partnerami z Zachodu. Dopiero gdy to porozumienie okazuje się trudne, wtedy można zwrócić się do partnerów z imperiów o antyzachodniej tradycji, jak np. do Chin. Charakterystyczne jest podtrzymywanie tej narracji, w której Rosja jest siłą postępu, chroniącą „prawdziwą” („starą”: czytaj zachodnią Europę) przed chaosem „etnokracji”, naruszających wciąż spokój na obszarze między Rosją a Niemcami. Odwoływanie się do szczytnych haseł walki z antysemityzmem, rasizmem, faszyzmem, nacjonalizmem – ale nie we własnym, wielkim kraju, tylko w sąsiednich, słabszych państwach, które „tradycyjnie” stanowić powinny strefę odpowiedzialności/wpływów/kontroli Moskwy… Jakże przypomina to czasy, w których Katarzyna II kupowała poklask salonów zachodniej Europy za wprowadzanie bagnetami swoich sołdatów „Cywilizacji” i „Oświecenia” na obszarach Rzeczpospolitej, zainfekowanych naturalną „tam” ciemnotą i nietolerancją…

.W podsumowania swego wystąpienia na konferencji strategów pamięci Kremla, Aleksiej Miller stwierdził, że rok 2020 daje szansę na punkt zwrotny w wojnie o pamięć i może przynieść odwrócenie bardzo niebezpiecznego dla Rosji trendu. Rok ów miał się zacząć od „szturmowej wizyty” (udarnogo wizita) prezydenta Putina w Izraelu, potem – „świętowanie Zwycięstwa z już potwierdzonymi wizytami światowych przywódców, 75 lat ONZ. Przed nami cały szereg przedsięwzięć, w których można utwierdzić pozycję do wyjścia z klinczu w ramach polityki pamięci”. I tu historyk wymienił właśnie wrogów, których trzeba pokonać: politykę pamięci „w Polsce i – szczególnie – na Ukrainie”, a także „w Estonii, Łotwie, Litwie”. W 2020 roku się nie udało. Pokrzyżował plany wirus.

Andrzej Nowak
Tekst ukazał się w nr 55 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 września 2023
Fot. Reuters/Forum