Komunikacja polityczna Donalda Trumpa. Postprawda, fakty alternatywne, astroturfing
Astroturferzy rozpowszechniają informacje niejasne, sprzeczne ze sobą, i w takiej ilości, że ludzie je czytający w końcu odpuszczają. Cierpi na tym również prawda. I to właśnie ten sojusz między faktami alternatywnymi i astroturfingiem sprawia, że koktajl o nazwie Trump jest tak bardzo wybuchowy – o nowej epoce komunikacji politycznej pisze Stephane DANGEL
.Komunikacja polityczna zmieniła się nie do poznania. Niektórzy uważają, że przekształciła się w opowiadanie historii (marketing narracyjny). To nieprawda: wraz z nadejściem Donalda Trumpa nastał czas faktów alternatywnych, czegoś, co zostało wymyślone przez jego współpracowników, i co wiąże się z astroturfingiem. To zjawisko nie jest nowe, ale teraz zostało podniesione do rangi normy.
Jest 26 stycznia 2017 roku. Rok 1984 George’a Orwella jest najlepiej sprzedającą się książką na Amazonie – jej sprzedaż rośnie o 9500%. Co takiego się stało? Dlaczego ludzie rozchwytują tę powieść, jakby była jakimś objawieniem sezonu literackiego? To wyborna książka, ale przecież staroć.
Kilka dni wcześniej, doradczyni prezydenta Trumpa Kellyanne Conway, odnosząc się do wypowiedzi swojego kolegi, Seana Spicera, odpowiedzialnego w Białym Domu za kontakty z mediami, użyła określenia „fakty alternatywne”. Spicer stwierdził bowiem, że inauguracja prezydentury Trumpa przyciągnęła największą widownię w historii tej uroczystości. Gdy tymczasem nietrudno było dowieść, że dużo więcej ludzi przyciągnęła inauguracja Baracka Obamy. To, co dziennikarze nazywali nieprawdziwymi informacjami, stało się odtąd po prostu „faktami alternatywnymi”. Kilka dni później, Kellyanne Conway użyła również wyrażenia „informacja alternatywna”.
Gwoli przypomnienia: w powieści Rok 1984 jeden głos, głos rządzącej partii posiada i rozpowszechnia prawdę.
A może nie należy do tego przywiązywać większej wagi, bo to tylko źle dobrane, rzucone ot tak słowa? Nie całkiem. W rzeczywistości koncept „faktów alternatywnych” wiąże się z czymś, o czym Donald Trump pisał w 1987 roku w książce The Art of The Deal: z konceptem koloryzowania rzeczywistości. Jest to pewien rodzaj przesady, ale niegroźnej (Trump używa przymiotnika „niewinnej”), ponieważ „ludzie chcą wierzyć, że coś jest większe, bardziej spektakularne”. I oto kilka dni po epizodzie ze Spicerem, Kellyanne Conway dołożyła kolejną cegiełkę, opowiadając o masakrze [dopisek tłumacza: w Bowling Green], rzekomo popełnionej przez imigrantów. W rzeczywistości nigdy nie miała ona miejsca. Mamy więc fakty alternatywne na usługach koloryzowania rzeczywistości. Kilka dni później, wciąż zgodnie z tą samą logiką, Sean Spicer wyjaśnił, że w swoich obliczeniach wziął pod uwagę ludzi oglądających uroczystość inauguracji prezydentury w telewizji i w Internecie (nie informując, czy tak samo liczył widownię inauguracji prezydentury Baracka Obamy). Mamy więc do czynienia z prawdą ideologiczną, w której fakty mają drugorzędne znaczenie.
Nie można tego określać mianem marketingu narracyjnego, gdyż fakty alternatywne nie są ani faktami ani narracją, a jedynie opiniami, które do tego jeszcze są oparte na nieprawdzie.
Zastanawia jednak, dlaczego to działa, przecież ludzie nie są głupi! Dominique Cardon z laboratorium Medialab w Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu (Sciences-Po), w wypowiedzi dla dziennika „Libération” stwierdził, że ludzie dobrze wiedzą, że wszystko jest skażone zafałszowaniem, ale że za tym zafałszowaniu kryje się jakaś prawda. Na przykład masakra zmyślona przez Kellyanne Conway nie miała miejsca, ale do czegoś w tym mieście, o którym ona mówiła, doszło. Czyli jednak trochę prawdy w tym było. Prawdy, którą się przed nami ukrywa, myślą ludzie. Ten typ zachowania pojawiał się już w przeszłości, choćby w czasach nazistowskich, a dziś przekłada się to na nieufność do tradycyjnych kanałów informacji czyli mediów. Jak pokazuje sondaż, który niedawno przygotował dziennik „La Croix”, ich wiarygodność jest coraz mniejsza.
Czy mamy do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem? Nie, ponieważ świat polityki regularnie stosuje interpretację faktów, z mniejszą lub większą wyobraźnią.
Przy faktach alternatywnych mamy więc do czynienia z interpretacjami i z wyobraźnią na usługach opinii. W tej logice fakty nie istnieją, a podkoloryzowane informacje mają taką samą wagę jak przenikliwe dziennikarskie śledztwa najbardziej renomowanych dzienników. Proszę sobie wybrać to, co Państwu odpowiada! Sytuacja jak na sprawie rozwodowej, w czasie której każda ze stron przychodzi do sądu ze swoja wersją.
To jednak nie wszystko. Żeby to było naprawdę skuteczne, trzeba czegoś więcej. Tą wisienką na torcie jest astroturfing. Nazwa angielska pochodzi od marki sztucznej murawy (we Francji używa się raczej terminu „trawnik syntetyczny”). W astroturfingu chodzi o mnożenie faktów alternatywnych i o koloryzowanie rzeczywistości. Praktyka ta jest już powszechna w świecie polityki (a także poza nim) i polega na puszczaniu wiadomości w obieg, poprzez Internet, w taki sposób, by sprawiały wrażenie, że ich nadawcami są zwykli ludzie (posty na blogach, tweety, statusy na Facebooku), podczas gdy są to po prostu fejki. Termin astroturfing został po raz pierwszy użyty do nazwania tej praktyki w 1985 roku przez pewnego amerykańskiego senatora, który… sam stał się jego ofiarą. A niedawno doświadczyliśmy tego we Francji, gdy jeden i ten sam tweet, popierający jednego z polityków oskarżonego o fikcyjne zatrudnianie m.in. żony, był na wielką skalę publikowany na Twitterze z tym samym, rzucającym się w oczy, błędem ortograficznym. Widać dobrze analogię ze sztuczną murawą.
Niekiedy astroturfing bywa bardziej przebiegły. Astroturferzy, jak się ich nazywa, rozpowszechniają informacje niejasne, sprzeczne ze sobą, i w takiej ilości, że ludzie je czytający w końcu odpuszczają. Cierpi na tym również prawda. I to właśnie ten sojusz między faktami alternatywnymi i astroturfingiem sprawia, że koktajl o nazwie Trump jest tak bardzo wybuchowy.
Czy można temu jakoś przeciwdziałać? Tak, należy być czujnym. To jedyna postawa, którą można przeciwstawić astroturfingowi. Nie można dać się ponieść fali, tak jak stało się z postaciami słynnej sztuki Ionesco Nosorożec. Dla tych mniej czujnych jest już chyba za późno.
Stéphane Dangel