
Internet stał się doskonałym narzędziem ewangelizacji
Skoro wiara jest relacją, to jej głoszenie jest po prostu, tylko i aż, spotkaniem. Trzeba mówić z człowiekiem, a nie przemawiać do ludzkości. Karmić człowieka prawdą, a nie zapychać informacją – pisze Szymon HOŁOWNIA
Dobrych dziesięć lat temu w Krakowie powstała pierwsza w Polsce „Szkoła Kaznodziejów”, współorganizowana przez Uniwersytet Jagielloński i wybitnego speca od homiletyki ks. prof. Wiesława Przyczynę, Studium Retoryki w którym duchowni mogliby nabywać praktycznych umiejętności przydatnych w codziennym komunikowaniu się z wiernymi.
Na jednych z zajęć każdy z kapłanów miał za zadanie „sprzedać” koledze krzesło. Prowadząca, na podstawie tego ćwiczenia, oceniała, jak uczeń radzi sobie ze słuchaczami, jakie strategie perswazyjne wybiera, by dotrzeć do odbiorcy i spowodować zmianę jego postawy. Jedni z księży radzili sobie z zadaniem ze swadą, inni – męczyli się z nim strasznie, było widać, że potrafią nauczać i pouczać, ale dialog im nie wychodzi. Ich dylematy najlepiej streścił pewien (w mocno średnim wieku) proboszcz, który po dwudziestu minutach bezskutecznej akwizycji mebla, czerwony z wysiłku i tremy, wyrzucił z siebie: „Bo ja do ludzi to nauczony jestem mówić, ale żeby tak do kogoś – to nie bardzo…”
W Polsce w dobrym tonie jest ostatnio narzekać na Kościół Katolicki, że – jak mawia młodzież – „nie zdanża”. Że, gdy idzie o komunikację z wiernymi i światem zewnętrznym zmienia się zbyt wolno, nie wykazuje refleksu niezbędnego w dobie błyskawicznego przewartościowywania ludzkich postaw (i dlatego traci coraz większe rzesze ludzi).
Gdy konfrontowany jestem z takim sądem, próbuję przede wszystkim uciec od arbitralności stwierdzenia „zbyt wolno”, wykazać że jak na zwyczajowe tempo działania Kościoła, w Polsce swoje metody komunikacji zmienia on ostatnio wręcz w błyskawicznym tempie.
Kościół Katolicki to wszak wielka maszyna, jak przypominał o. Maciej Zięba OP – wielki statek, w którym gdy przestawi się ster o kilka stopni nie skręci on od razu jak mały sportowy samochodzik, zrobi to dopiero za kilka dobrych kilometrów. To w skali świata sporo ponad miliard ludzi pochodzących z przeróżnych kultur, o odmiennych potrzebach, sposobach postrzegania świata. W Polsce – (nominalnie) ponad trzydzieści milionów charakterów, wrażliwości, życiowych historii i wizji. Zarządzanie docieraniem do takiej ilości, często rozbieżnych wektorów, z założenia musi być o wiele bardziej skomplikowane, złożone, a zmiany dużo bardziej czasochłonne, niż dajmy na to w dziale PR nawet wielkich rozmiarów korporacji. Wszystkim malkontentom i krytykom proponuję najpierw, by przypomnieli sobie jak dialog Kościoła ze światem wyglądał w naszym kraju jeszcze dwadzieścia lat temu.
Zaczynałem swoją dziennikarską pracę pod koniec lat 90. Absolutnym rarytasem była wtedy diecezja posiadająca „na stanie” rzecznika prasowego, który rzeczywiście odbierał telefon, a nie kazał sobie przysyłać pytania faksem i odpowiadał za miesiąc. Prasa katolicka zajmowała się „dorzeźbianiem wyrzeźbionych”, operując w większości językiem hermetycznym, potwierdzając wizerunek Kościoła jako elitarnego klubu wzajemnej adoracji najpobożniejszych jednostek. Listy pasterskie hierarchów, z małymi wyjątkami, mogły z powodzeniem zastępować środki nasenne. Katolicki internet dopiero raczkował (bo internet w ogóle wtedy raczej dopiero raczkował; serwis vatican.va powstał w 1995 r., polski portal mateusz.pl – rok później, oficjalny serwis Kościoła w Polsce – opoka.org.pl – w 1999).
W języku kazań (to moje osobiste wrażenie) przystępny wykład prawd wiary i niesienie nadziei zbyt często zastępował lęk przed rysującą się w wolnej Polsce przyszłością, wiele mówiło się też wówczas o wstydzie (by się Polacy później nie wstydzili siebie i tego, że zmarnowali katolickie dziedzictwo przodków).
Polityczno – ekonomiczno – obyczajowe pomieszanie z poplątaniem, jakie przeżywaliśmy w pierwszych dwóch dekadach po Transformacji, wycisnęło piętno nie tylko na formie, ale i na treści kościelnego przekazu.
To wtedy wielu Polaków poddało się myśleniu, że Kościół to instytucja, powołana do mówienia głównie o polityce i o obyczajach (zwłaszcza o seksie). O wierze, jasne, też mówi, ale to coś w rodzaju niezbędnej pracy domowej, którą musi odrobić, żeby zaraz potem móc polecieć nadal bić się z lewakami w dwóch wyżej wymienionych kwestiach. Już wtedy jednak (co stwierdzałem z radością jeżdżąc po Polsce z różnego typu wykładami do księży), rosło grono duchownych, którzy dostrzegali najprostszą z prawd: zadaniem Kościoła jest prowadzić ludzi do Boga, tak by sami w sumieniu znaleźli odpowiedź na pytania o seks czy partie polityczne.
Gdy wszyscy chcą wciągnąć katolików na swoje poletko, do swojej gry, by ich tam retorycznie wymłócić, trzeba wrócić do korzeni, na nowo „wyspecjalizować” Kościół w Panu Bogu, a nie w bioetyce czy polityce. Przekopać się wraz z ludźmi przez rosnące wokół nich zwały autorskich komentarzy, odnaleźć drogę do samej Ewangelii. Już wtedy, odnosiło się wrażenie, że podczas gdy kościelna góra, ów Kościół instytucjonalny, pogrąża się w wirtualnych sporach, a hierarchowie sprawniej i z dużo większą pasją mówią o kościelnym „stanie posiadania” niż o Jezusie Chrystusie, na dole – wśród księży pracujących na froncie, którzy zmagają się z pytaniami młodych ludzi, z rodzinami rozbitymi przez emigrację zarobkową, z rosnącą falą uzależnień i ekonomicznego wykluczenia, zaczyna wyraźnie kiełkować coś, co parę lat później zacznie się głośno nazywać (i uznawać za niezbędną) Nową Ewangelizacją (terminu użył po raz pierwszy Jan Paweł II w 1983 r).
W ciągu dosłownie kilku ostatnich lat owe pulsujące pod powierzchnią zmiany stały się widoczne. Dziś większość, a nie mniejszość księży, zdaje już sobie sprawę, że problem opisanego na wstępie proboszcza, jeśli nie zostanie rozwiązany, wkrótce doprowadzi do opustoszenia ich kościołów. Komunikacja „do tłumu”, przemowa zamiast rozmowy, mówienie nad głowami ludzi (i to jeszcze słynnym, nienaturalnie podwyższonym „kapłańskim głosem”) powoli, ale nieuchronnie odchodzi do lamusa. Niezwykła konkurencja jaka zaistniała na rynku komunikatów religijnych, wraz z rozwojem internetu, pokazuje, że Kościół wreszcie zaczyna szukać człowieka (a nie jak do tej pory – odwrotnie).
Od paradygmatu „Kościół mówi do ludzi” faktycznie przechodzimy do systemu, w którym „Kościół mówi do człowieka”.
To zjawisko wspiera bardzo mocno papież Franciszek, jego wyniesiona z kultury latynoamerykańskiej bezpośredniość, nacisk na spotkanie z człowiekiem (a nie na wykład czy sprawdzian), a także wypracowane tam schematy „zarządzania duszpasterstwem” (np. zalecenie dla biskupów by koncentrowali się na szczególnym wspieraniu tych księży, którzy przeżyli tzw. „nawrócenie pastoralne”, mają w sobie pasję głoszenia Ewangelii a nie są wyłącznie „urzędnikami naziemnymi” Pana Boga).
Ten Kościół coraz częściej i precyzyjniej zauważa i opisuje potrzeby człowieka, różnorodność ludzkich postaw, nie zarzuca też odpowiedziami, zanim nie zostanie postawione pytanie (Jezus w Ewangelii, mimo że doskonale wiedział, kto czego potrzebuje, najpierw pytał delikwenta: czego chcesz, po co przychodzisz?).
Znakomitym narzędziem, które można wykorzystać do takich spotkań stał się internet. To jednocześnie rzeczywistość szalenie wymagająca, w której o chwilę uwagi widza biją się przecież codziennie tysiące propozycji.
Czym próbuje ją na siebie zwrócić portal stacja7.pl? Tworzyliśmy go z jedną myślą – chcemy przywrócić rozmowie o wierze wymiar, z którego często (przez nadmierne moralizowanie, sprowadzanie wiary do systemu norm zachowań i obyczajowego kodeksu) zostaje wyprana ciekawość. Nie chcieliśmy być miejscem, w którym będziemy nawracać ludzi. My chcemy ich porządnie informować. Nie o kościelnym „who is who”, bo nie jest naszym celem ściganie się na informacje (nawet te religijne) z kraju i ze świata. Nie lecimy za wybuchającymi co tydzień czy co miesiąc „gorącymi” tematami, „składając świadectwo” i twardo dając wyraz redakcyjnej linii. Próbujemy zejść głębiej i pokazać, że ciekawość może dotyczyć samej istoty wiary. A Kościół to nie ten czy iny hierarcha, a rzesze ciekawych ludzi, robiących na co dzień fantastyczne rzeczy i potrafiących rozmawiać o najważniejszych sprawach w sposób frapujący, nowatorski, zaskakujący dla tych, którzy wiedzę o Kościele przywykli czerpać wyłącznie z medialnego mainstreamu.
Budując stację7 chcieliśmy stworzyć „religijne Centrum Nauki Kopernik“, gdzie można wszystkiego dotknąć, sprawdzić. Internet daje genialne wprost możliwości zaprezentowania tematów w postaci atrakcyjnego multimedialnego kontentu. Rekolekcje na Stacji7.pl i na facebooku okazały się „hitem“. Na każde takie wydarzenie organizowane przez nasz portal na Facebooku zapisuje się prawie 100 tys. osób, które oglądają wszystkie odcinki (czasem jest ich nawet 20). Dużo więcej jest oczywiście użytkowników, którzy nie deklarują udziału a jednak czekają na kolejną część rekolekcji i śledzą je do końca.
Dzięki możliwościom jakie daje internet, każdy użytkownik może wszędzie i o każdej porze nie tylko czytać Biblię ale zaznaczać ulubione kawałki, dodawać do notatnika, dzielić się ze znajomymi. Zapytać specjalistę, jeśli czegoś nie rozumie. Może nawet z maszyny losującej wybrać cytat, który go zainspiruje. Takie funkcjonalności są dostępne w serwisie TwojaBiblia.pl należącym do Stacji7.pl. Dużym zainteresowaniem na Stacji7.pl cieszą się oryginalne w stylu katechezy z cyklu „Sacrolaborki”. Tu przede wszystkim duszpasterze starają się dobrym językiem wyjaśnić prawdy katechizmowe i wyznaniowe praktyki, atrakcyjnie i zwięźle opowiedzieć, o co chodzi w modlitwie różańcowej, co i dlaczego znajduje 7 grzechów głównych czy 6 prawd wiary.
Stacja7.pl odpowiada też na zauważoną przez nas wcześniej ogromną potrzebę tworzenia przestrzeni blogowej dla początkujących autorów. Nasza „blogownia” rozwinęła się w błyskawicznym tempie. Najlepsze teksty „apgrejdowane” są do pozycji normalnych, redakcyjnych tekstów, a blogerzy nie tylko dzielą się opiniami na bieżące tematy, ale również są nieocenionym źródłem wiedzy o tym, czym żyje i jak różnorodny jest dziś polski Kościół – dzielą się lokalnymi newsami, spostrzeżeniami, przeżyciami.
W dziedzinie komunikacji religijnej może zmienić się oprzyrządowanie, za dekadę czy dwie Facebook zostanie pewnie zastąpiony przez jakiś inny serwis a technologie audio wideo przejdą z ekranów w otaczający ludzi trzeci i czwarty wymiar. Istota pozostanie jednak i musi pozostać niezmienna: ci którzy chcą zajmować się głoszeniem chrześcijaństwa nie powinni w zasadzie robić nic innego, niż naśladować Jezusa z Nazaretu. Który dialog ze światem prowadził na tyle skutecznie, że z grupy prowincjonalnych rybaków wyrosła jedna z największych i najtrwalszych społeczności świata.
.Skoro wiara jest relacją, to jej głoszenie jest po prostu, tylko i aż, spotkaniem. Trzeba mówić z człowiekiem, a nie przemawiać do ludzkości. Karmić człowieka prawdą, a nie zapychać informacją. Przypominać, że Kościół to miejsce, gdzie powinno się oddychać miłością i wolnością, że to raczej organizm niż organizacja.
Szymon Hołownia
Tekst ukazał się w wyd.8 kwartalnika „Nowe Media”.