Tomasz URYNOWICZ: Igrzyska na miarę naszych możliwości

Igrzyska na miarę naszych możliwości

Photo of Tomasz URYNOWICZ

Tomasz URYNOWICZ

Krakowianin, samorządowiec, urzędnik, politolog i polityk. Od 1998 r. radny na różnych szczeblach samorządu: od radnego dzielnicy po wicemarszałka województwa. Fan Springsteena i starych zdjęć.

zobacz inne teksty Autora

To będą, jeśli w ogóle się odbędą, igrzyska jak z Misia. Skromniutkie, choć zadęte, realizowane w ostatniej chwili, przez niewielu poza granicami Polski zauważone. I tylko w TVP usłyszymy prawdopodobnie o spektakularnym sukcesie i zazdrośnikach, którzy chcą go nam obrzydzić – pisze Tomasz URYNOWICZ

.Czy projekt Igrzyska Europejskie 2023 miał szansę stać się promocyjnym impulsem dla Krakowa i Małopolski, wspomagającym wychodzenie z turystycznego (i nie tylko) kryzysu wywołanego pandemią?

Być może tak, choć ranga wydarzenia sugeruje coś innego (ale o tym za chwilę), pod warunkiem jednak, że igrzyska zostałyby zorganizowane z odpowiednim wyprzedzeniem i starannością, a samorządy dostałyby w porę solidne wsparcie finansowe od rządu.

Umiarkowany sukces promocyjny w połączeniu z realizacją ważnych dla regionu inwestycji (których po igrzyskach nikt by nam nie odebrał) sprawiłby, że gra byłaby warta świeczki, a mieszkańcy Krakowa i Małopolski skorzystaliby na wydarzeniu, co przecież zawsze powinno być dla samorządowców najważniejsze. Niestety, projekt od początku obciążony był zbyt dużą liczbą politycznych kalkulacji, a wiele decyzji powinno zapaść już dawno temu. Trudno być optymistą, gdy zamiast sukcesu grozi nam kompromitacja.

Goniąc uciekający prestiż

.Na czym polegają wspomniane już przeze mnie problemy z prestiżem czy rangą Igrzysk Europejskich?

Z ich organizacją Europejskie Stowarzyszenie Komitetów Olimpijskich spóźniło się o kilkanaście, jeśli nie więcej lat. Sportowa Europa żyje swoimi mistrzostwami, a w wielu dyscyplinach zdobycie na nich medalu jest sukcesem porównywalnym z medalami mistrzostw świata. Europejskim federacjom sportowym mistrzostwa kontynentu dają prestiż i finansowy sukces. Nic dziwnego, że w tak poukładanym świecie sportu i biznesu igrzyska mają mocno pod górę.

To dlatego przeciągają się negocjacje w sprawie dyscyplin, które – jeśli igrzyska dojdą do skutku – będziemy mogli obejrzeć. Najpopularniejsze sporty są zwyczajnie za drogie, a te najmniej znane stają na głowie, by się pojawić w programie. Chciałyby przytulić się do olimpijskiej (choćby tylko z nazwy) rodziny, ale organizatorom nie zapewnią sukcesu promocyjnego i finansowego.

Wysoki poziom zawodów i rozpoznawalność sportowców mogłyby spełnić ten warunek. Od dłuższego czasu działacze z rzymskiej centrali Europejskiego Stowarzyszenia Komitetów Olimpijskich z różnym powodzeniem próbują negocjować z federacjami. Chodzi o to, by podczas igrzysk odbywały się równocześnie mistrzostwa Europy lub kwalifikacje olimpijskie. To zagwarantowałoby poziom sportowy zawodów oraz zapewniło zainteresowanie kibiców i mediów. Byłoby jednak bardzo kosztowne i trudne w realizacji.

Na razie międzynarodowe negocjacje nie przyniosły porozumienia i nic nie wskazuje na to, by się nim zakończyły. Prawdopodobnie więc w przypadku tych najpopularniejszych dyscyplin w programie Igrzysk Europejskich znajdą się ich atrapy w postaci nieznanych wcześniej konkurencji i zawodników mających lata świetności za lub przed sobą.

Mimo to Europejskie Stowarzyszenie Komitetów Olimpijskich może już odtrąbić sukces. Jest bowiem jedynym beneficjentem polskiej specustawy dotyczącej igrzysk. Zagwarantowane w niej 160 mln to opłata za prawo do organizacji tych zawodów przez Polskę.

Co leży na stole?

.Sejm procedował ustawę – a prezydent ją podpisał – w ekspresowym tempie. Tyle że stało się to zdecydowanie za późno, a dodatkowo niewiele to zmieniło w sytuacji Krakowa i Małopolski.

Od wielu miesięcy słyszymy i czytamy doniesienia o kolejnych negocjacjach z rządem, zakończonych – jakżeby inaczej – kolejnymi sukcesami. Niestety, w dalszym ciągu nie mamy pojęcia, co dokładnie Kraków i Małopolska zyskają na organizacji Igrzysk Europejskich (bo że raczej nie prestiż, to już przecież wiemy).

– Igrzyska nie powstaną kosztem mieszkańców – zapewniał prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. W rozmowie z Radiem Kraków przyznaje jednak, że ze 100 mln trzeba będzie wydać (ale miasto ma zarobić z 900 mln więcej – podkreśla). – To prestiż i promocja – mówi drugi z uczestników negocjacji Marszałek Województwa Małopolskiego Witold Kozłowski. Prezydent wypowiada się więc realistycznie, marszałek – entuzjastycznie.

Tymczasem rozmowy trwają i trwają, pojawiają się też kolejne „ostateczne” terminy, po których Kraków miałby zrezygnować ze współorganizacji igrzysk. Bo Małopolska wycofywać się nie zamierza.

Sygnały z negocjacji płyną sprzeczne. Zdarza się, że co innego mówi pełnomocnik prezydenta odpowiedzialny za rozmowy, a co innego mówią wiceprezydenci. A potem przychodzi prezydent i wyrównuje (niczym walec z piosenki Wojciecha Młynarskiego).

Wiadomo, że lista ewentualnych inwestycji towarzyszących igrzyskom została bardzo ograniczona. W kuluarach mówi się jednak, że na stole negocjacyjnym leżą nie tylko pieniądze związane bezpośrednio z igrzyskami, ale też na inne inwestycje centralne w Krakowie. To właśnie ma skłaniać prezydenta Majchrowskiego do przesuwania „ostatecznych” terminów.

I jeśli tak jest rzeczywiście, to nie ma się co temu dziwić. Przy stanie budżetu miasta i ograniczeniu planowanych inwestycji centralne finansowanie przynajmniej części z nich byłoby bezcenne.

Kto tu kogo wypromuje?

Dlaczego Kraków jest tak ważny w olimpijskiej układance?

.Do zbudowania marki igrzysk potrzebna była Europa. Po edycjach w Azerbejdżanie i Białorusi impreza wręcz musiała dotrzeć do Unii Europejskiej. Co więcej, do miasta rozpoznawalnego na całym świecie. To dlatego dzięki różnym zabiegom PKOL igrzyska dotarły do Małopolski. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że pierwszym wyborem miały być Katowice, które ponad dwa lata temu odrzuciły zaloty sportowych działaczy (notabene z powodu braku rządowych gwarancji…).

Małopolska znalazła się w projekcie głównie z powodu kombinacji politycznych. W roku 2023, gdy planowo mają się odbyć wybory parlamentarne, a po nich samorządowe, sukces igrzysk wspaniale wpisze się w wyborcze scenariusze – kalkulowano. To właśnie miła sercu każdego polityka wizja, że polskie i małopolskie VIP-y będą zapalały olimpijski znicz i wieszały medale na piersiach sportowych herosów, sprawia, że niektórzy nadal uważają, że warto trwać w tym projekcie bez względu na wszystko.

Marszałek Kozłowski już zdążył zawiązać spółkę do organizacji igrzysk. W budżecie województwa przeznaczono na to 30 mln, a może więcej. Za takie zasługi niejeden medal można dostać, zwłaszcza gdy w roku wyborczym braknie politycznego paliwa. Wtedy nawet sportowo drugorzędna impreza może okazać się – przy wsparciu publicznych mediów – wielkim narodowym sukcesem, wartym każdych pieniędzy, szczególnie publicznych.

Dlaczego nie piszę o wartości promocyjnej Igrzysk Europejskich dla miasta i regionu? Bo dziś to raczej Kraków może dać markę słabo znanym igrzyskom niż na odwrót. A Małopolska? Jako region nie jest w Europie rozpoznawalna (podobnie zresztą jak żaden inny polski region) i nie bez powodu w promocji zagranicznej występuje jako Kraków Region.

Czas powiedzieć: sprawdzam!

.Krakowowi i całemu światu po covidzie będą potrzebne mocne impulsy rozwojowe, dające nadzieję na powrót turystów. Czy jednym z nich mogą być Igrzyska Europejskie? Biorąc pod uwagę etap organizacyjny, na jakim znajdują się kilkanaście miesięcy przed ich rozpoczęciem, i kłopoty programowo-prestiżowe, trzeba odpowiedzieć, że zdecydowanie nie. Ich wymiar, zarówno sportowy, jak i organizacyjny, będzie bardzo okrojony, bo na przygotowanie wielkiej imprezy jest już za mało czasu. A i ona nie dawałaby gwarancji sukcesu promocyjnego.

Czas zatem, by powiedzieć: sprawdzam! Starannie podliczyć realne koszty i ewentualne korzyści, bo na razie poza „kuszącą” wizją kolejnego sukcesu rządu PiS w 2023 r. nie widać ich niestety zbyt wiele.

A co do Misia, o którym wspomniałem na początku… Może po prostu przypomnę wypowiedź Ryszarda Ochódzkiego (jak zapewne wiecie, miał nosić nazwisko Nowohucki, ale zaprotestowała cenzura – jako nowohucki patriota nie mogłem oprzeć się temu wtrętowi) z filmu Barei: „Wiesz, co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo”.

Coś wam to przypomina?

Tomasz Urynowicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 stycznia 2022
Fot. Robert Gardziński / Forum