
W Krakowie niemało stanowisk wciąż zajmują ludzie „dawnej mentalności”, ale idzie nowe!
„Partacze! Głupcy! Nieroby!” – kto choć raz nie wydał albo chociaż nie słyszał takiej opinii o krakowskich urzędnikach? Ba! Ja sam stawałem w pierwszym szeregu do krytykowania ich pracy, gdy moje prośby regularnie odbijały się jak groch o ścianę. A jednak coś powoli się zmienia, nawet jeśli efekty nie zawsze widać od razu. Idzie nowe. Czy jednak wygra z tym, co stare, skostniałe, wygodne? – pyta Jacek MOSAKOWSKI
.Pamiętam, jak w 2011 roku próbowaliśmy ratować trasę autobusowej linii przyspieszonej z krakowskiego Nowego Bieżanowa. Dotychczasowa nie sprawdzała się, pojazdy jeździły słabo zapełnione, co ówczesny ZIKiT wykorzystał jako pretekst do szukania oszczędności i postępującego ograniczania liczby kursów. Zaproponowaliśmy skierowanie linii na równoległą trasę, by zamiast ul. Wielicką prowadziła ul. Kamieńskiego, gdzie inne autobusy były przepełnione – czuliśmy, że taka marszruta się przyjmie. „Nie, bo pasażerowie będą protestować” – taką odpowiedź usłyszeliśmy od dyrektora ds. transportu. Nie, i tyle. Dla urzędników stara trasa była wygodna – nie cieszyła się popularnością, więc gdy tylko budżet znów się nie dopinał, można było wykorzystywać ją do szukania oszczędności i dalej przycinać rozkład. Nie chcieli walczyć o pasażerów, nie chcieli zastanowić się, dlaczego linia straciła popularność i jak można ją odzyskać.
A rok później przyszedł nowy dyrektor ds. transportu, człowiek po studiach związanych z komunikacją publiczną i zwyczajnie zaangażowany w te sprawy. Gdy usłyszał nasz pomysł, powiedział: „Wprowadzamy!”, bo też dostrzegał potencjał trasy i szansę na jej popularność. Zamiast dobić chorego pacjenta – wolał zastanowić się, jak go wyleczyć.
Dziś ta linia, teraz oznaczona jako 503 i prowadząca właśnie przez ul. Kamieńskiego, jest jedną z najważniejszych tras autobusowych w Krakowie. Ta, która otarła się o likwidację, przewozi dziennie tysiące pasażerów, jej rozkład w poprzednich latach był kilkakrotnie wzmacniany, a także trzeba było wysłać dłuższe, przegubowe pojazdy. Wystarczyło trochę wiary, pomysłów i chęci zmiany, by tchnąć nowe życie w „pięćsetkę”.
I choć opisywany nowy dyrektor już nie pracuje we wspomnianej jednostce, to od tego czasu do krakowskich urzędów przyszło wiele osób z odpowiednim wykształceniem i przede wszystkim z chęcią działania. I faktycznie, zakasali rękawy i wzięli się do roboty. Przyglądam się pracy urzędników od kilkunastu lat i zaczynam zauważać różnicę. Wdrożono mnóstwo dobrych pomysłów, a wiele sugestii zalegających w szufladzie miesiącami doczekało się wreszcie wyciągnięcia, przedyskutowania i nierzadko realizacji. Co więcej, ta nowa ekipa często bierze na siebie też poprawianie błędów poprzedników.
Przykłady? Przywołam remont trasy tramwajowej do Bronowic, jednej z bardziej znanych w mieście. Nie każdy wie, że początkowo planowano odnowić tylko odcinek od wspomnianej pętli do placu Inwalidów, pozostawiając bez zmian fatalne torowisko na Karmelickiej. Była to absurdalna decyzja, trochę niczym postanowienie, by w starym domu odmalować tylko co drugą ścianę. Zaraz i tak trzeba by pracować nad pozostałym fragmentem, znów zamykając trasę i powodując olbrzymie utrudnienia dla pasażerów z tej części miasta. Dopiero gdy do urzędów dołączyli nowi, zwrócili uwagę, że tak nie może być i dzięki ich staraniom udało się wyremontować cały odcinek za jednym zamachem.
Kolejny dowód to przebudowa ulicy Igołomskiej. Wzdłuż tej ulicy ciągnęło się stare, zdezelowane torowisko do Pleszowa. Ekstremalna trasa, w stanie zagrażającym bezpieczeństwu – kursujące tam tramwaje regularnie się wykolejały. Ktoś jednak podjął skandaliczną decyzję, że Igołomska będzie przebudowana bez inwestowania w trasę tramwajową, nie licząc remontu pętli oraz prac na krótkich odcinkach. W mieście, które chwali się, że stawia na transport zbiorowy, planowano wydać kilkaset milionów złotych na wielki remont arterii, oszczędzając kilkadziesiąt milionów na tej części, która rzekomo jest najważniejsza. Na szczęście i to udało się zmienić dzięki pracy pewnych osób – cała trasa tramwajowa doczekała się przebudowy.
A ulica Lema? Miejscami starczyło przestrzeni nawet na siedem (!) pasów, licząc w obie strony, a zabrakło na torowisko. A właściwie nie zabrakło, tylko nikt z ówczesnych planistów o nim nie pomyślał. A szkoda, bo bez niego projektowana właśnie trasa tramwajowa od Wieczystej do Mistrzejowic staje się bardzo problematyczna, m.in. dlatego, że Mogilska będzie musiała przyjąć wszystkie kursy jadące z obu ciągów (z al. Jana Pawła II oraz z Meissnera) i zwyczajnie może się zatkać. Dopiero dwa lata temu zaczęto myśleć o położeniu torów na Lema, i znów nie jest to przypadek, lecz efekt działań świeżej krwi w urzędach. Niestety, nawet nowi urzędnicy nie mogą dokonać cudów i nie przyspieszą skomplikowanych procedur formalnych, przez co do otwarcia głównej trasy Kraków prawdopodobnie nie zdąży z budową brakującego odcinka torów. Ważne jednak, że wreszcie jest on przygotowywany.
Podobne przykłady można mnożyć, a ich większości zwykli mieszkańcy nie są świadomi, widząc po prostu gotowe efekty albo często nawet się nad nimi nie zastanawiając. Ilu mieszkańców jadących ul. Karmelicką wie, jak było naprawdę? Ilu pasażerów z Pleszowa jest świadomych historii remontu torowiska? Nawet dobra wola i zaangażowanie ludzi nie zawsze wystarczą, zwłaszcza gdy w grę wchodzą procedury formalne albo – przede wszystkim – polityka i pieniądze. Ponadto niemało stanowisk wciąż zajmują ludzie „dawnej mentalności” i często to właśnie oni są decyzyjni.
.Pamiętajmy też, że nawet najbardziej zaangażowana i uczciwa osoba nie jest nieomylna i jej też mogą się przytrafić złe decyzje. Tak jak i każdemu z nas. Po stokroć wolę jednak kogoś, kto ma chęć działania, jest otwarty na rozmowę i po prostu czasem popełni błąd, niż kogoś, komu zwyczajnie się nie chce, a wszystkich zaangażowanych zbywa tanimi argumentami.
Niech przychodzi nowe!
Jacek Mosakowski