Thomas BAEKDAL: "Gazety są już historią. Wygrywać będą projekty nowych mediów"

"Gazety są już historią. Wygrywać będą projekty nowych mediów"

Photo of Thomas BAEKDAL

Thomas BAEKDAL

Założyciel firmy Baekdal, publicysta, pisarz, konsultant strategiczny, entuzjasta nowych mediów.

zobacz inne teksty Autora

.Zadam wam pytanie. Niby proste, a trudne. Dlaczego nikt już nie kupuje telefonów Blackberry?

  •  To dlatego, że są brzydkie? Niezupełnie. Mają ładny, nieco konserwatywny wygląd.
  • Bo mają słabe oprogramowanie? Też nie. Mają naprawdę niezłe.
  • Czy to przez zły dostęp do Internetu, maila? Nie, telefony tej marki działają tak dobrze jak inne.
  • Ponieważ brakuje im aplikacji? Właściwie tak, ale nie to jest prawdziwym powodem, bo stało się już po tym, jak Blackberry zaczęło wypadać z rynku.

Odpowiedź oczywiście jest taka, że Blackberry traci pozycję na rynku, bo czuje się staro. Już nie są na fali, nie czują tego. Ich model biznesowy przestał być inspirujący. Brak im motywacji. Ich produkty to… tylko produkty.

To nie tak, że nie mają odpowiednich cech. Po prostu Blackberry jako firma nie czuje się dobrze w dzisiejszym świecie. Prawda?

Jestem zdania, że to dokładnie ten sam problem, który ma większość współczesnych gazet. Nie chodzi o to, że gazety to szczególnie marny produkt. Nie o to, że nie opisują ważnych spraw. I nie o to, że ludzie już nie potrzebują wiadomości.

Przyczyną jest przestarzały sposób, w jaki się to robi, mijanie się z oczekiwaniami, jakie mają odbiorcy wobec mediów w XXI-wiecznym świecie.

.Oto typowy przykład: link do artykułu w Washington Post o eksplozji rakiety Antares w NASA. Jak wiele innych tekstów medialnych ilustruje on fundamentalną rozbieżność od sprawozdań w mediach cyfrowych.

Po pierwsze, ten artykuł sporządzono z przeznaczeniem do druku, a dziennikarz nigdzie tu nie bierze pod uwagę faktu, że w trybie online działają obrazy i pliki audiowizualne.

Na przykład autor pisze: Urzędnicy powtarzali, że dokładne określenie przyczyn eksplozji zajmie sporo czasu. Relacje naocznych świadków w pewnym stopniu różniły się od siebie. Część z nich twierdziła, że rakieta zapłonęła tuż po starcie, następnie spadła na platformę startową i eksplodowała.

Relacje świadków? Jakie relacje świadków? Dysponujemy oficjalnym nagraniem od NASA, które zamieszczono na początku artykułu. Sami widzimy, co się wydarzyło. My, czytelnicy, tak samo jesteśmy świadkami, jak osoby tam na miejscu. Po co spekulować, kiedy wszystko widać?

Przestańmy cytować pośrednie źródła, kiedy mamy dostęp do przekazu z pierwszej ręki.

To samo mamy dalej: Wkrótce po eksplozji CNN zacytowała dyrektora odpowiedzialnego za starty, który ponoć ujawnił, że obiekt zawierał „tajne” elementy wyposażenia, jednak w środę rano rzecznik NASA napisał w mailu: „na pokładzie nie było żadnych niejawnych urządzeń”.

Dlaczego cytują CNN? To konkretne stwierdzenie o niejawnym sprzęcie pochodziło wprost z dźwiękowego przekazu na żywo od NASA. Każdy (w tym ja), kto słuchał ich w streamie, usłyszał to. NASA poleciła załodze nie wkraczać do tej strefy do momentu jej zabezpieczenia.

Mamy tu do czynienia z dwoma problemami. Po pierwsze, Washington Post cytuje inne medium, a więc „druga ręka” cytuje inną „drugą rękę”, kiedy informacja w istocie jest dostępna prosto ze źródła. Wywiera to wrażenie kompletnego niedopasowania.

.Drugi problem polega na tym, że dziennikarz w ogóle nie zagłębia się w temat, a wciąż zastanawia się nad tym, dlaczego NASA najpierw potwierdziła obecność na pokładzie tajnego sprzętu, a następnie temu zaprzeczyła. Dla niego to tylko cytat pozyskany lub nie przez CNN od jakiejś osoby, podczas gdy dla nas to fakt przekazany przez dyrektora z NASA podlegającej mu załodze. Mogliśmy to usłyszeć na własne uszy.

Nie twierdzę, że o coś podejrzanego tu chodzi, nie sądzę tak i ogólnie rzecz biorąc nie wierzę w spiski, w każdym razie to dziwne. Nie tylko dla mnie – dla ogółu czytelników. Tylko dziennikarz nie zastanawia się nad tym, co pisze lub co chciałby od siebie przekazać temu ogółowi.

I dalej: Ten wybuch to być może najbardziej spektakularny nieudany start w ośrodku Wallops Island nad Oceanem Atlantyckim. Na nagraniu widać chmurę dymu i kulę ognia ze szczątkami odrzucanymi z miejsca eksplozji.

„Być może”? Czemu tego nie sprawdził? I dlaczego relacjonuje to nagranie, jakby każdy nie mógł samemu tego zobaczyć? Przecież zapis jest do odtworzenia, umieszczony na górze artykułu.

Wiadomo dlaczego. Bo ten tekst został napisany do druku, gdzie brak związku przekaziciela z informacją, jaką powinien dostać odbiorca to standard. Albo ten fragment: Biały Dom poinformował, że prezydentowi Obamie zrelacjonowano przebieg eksplozji. Podobno załoga stacji kosmicznej zobaczyła ją w trakcie przekazu na żywo.

Czy Obama miał coś ciekawego do powiedzenia w tej sprawie? A załoga stacji kosmicznej? Dlaczego Washington Post daje nam bezwartościowe informacje?

To wszystko jest krzykiem przebrzmiałej kultury medialnej. Takiej, w której rolą dziennikarza jest przekazywać losowo wybrane wieści. To kultura „my tylko dostarczamy informacje”.

Dokładnie jak z Blackberry. Ten artykuł nie jest bardzo zły. Jest dość dobry i zawiera informacje o wszystkich podstawowych faktach, ale nie ma w nim niczego szczególnego dla czytelnika. To ni mniej, ni więcej jak zbiór faktów dotyczących wybuchu, bez analizy czy oznak wnikliwego zainteresowania. Napisany jest w taki sposób, że ma się wrażenie, iż napisano go tylko po to, by skorzystał na nim Washington Post. Tak samo Blackberry daje odczuć, że ich telefony powstają jedynie po to, żeby interes się kręcił.

Jest pasywny, zdystansowany, powierzchowny, a przede wszystkim napisany w zupełnie bezstronny sposób. Od innych tekstów czy źródeł nie różni go nic. Dokładnie to samo publikują inni.

Dla porównania popatrzmy na poniższy materiał Scotta Manleya. Nie jest dziennikarzem, a astronomem z wykształceniem astronomiczno-fizycznym i doktoratem z Obserwatorium Armagh w dziedzinie małych ciał systemu słonecznego. Inaczej mówiąc, zna się na tym, o czym opowiada. Pracuje też dla Apple i jest znany jako Astronogamer.

.To milion razy lepsze od artykułu z Washington Post. Gdy WaPo przynosi wiadomości bez głębszej analizy czy szerszej perspektywy, Scott Manley ma dla nas coś prawdziwego. Przez myśl by mi nie przeszła prenumerata Washington Post, ale chętnie wsparłbym Scotta i wielu takich jak on.

To zatrważająca rzeczywistość dla mediów starego świata, z dwóch podstawowych powodów:

Po pierwsze to straszne, bo pokazuje jak stary styl dziennikarstwa utracił wartość przez niedostosowanie. Czytelnicy czują, że to przestarzałe, nie na czasie, a wystarczy spojrzeć na Nokię i Blackberry, żeby stało się jasne, jaki będzie tego rezultat. Wrażenie „wyjęcia z kontekstu” przynosi fatalne skutki każdej marce. Dziś gazety boleśnie tego doświadczają.

Po drugie, nie chodzi o to, że nie potrzeba już tego typu wiadomości, jak też nie jest tak, że porażkę Blackberry powoduje spadek zapotrzebowania na telefony. Nie tu tkwi problem. Problem w tym, że w bliskiej przyszłości takie teksty mogą (i będą) całkowicie automatycznie generować zaawansowane algorytmy newsowe.

Nie potrzebujemy już dziennikarzy funkcjonujących tylko jako dostarczyciele wiadomości. Mogą to robić komputery… i robić to równie dobrze. Jak napisałem już w marcu, badanie przeprowadzone w Szwecji wykazało, że obecnie ludzie nie potrafią odróżnić tekstów napisanych przez dziennikarzy od tych stworzonych przez komputery.

wykres

.Nie ma dla ciebie przyszłości, jeżeli piszesz takie teksty jak ten z Washington Post, które niczym się nie wyróżniają i służą tylko przekazywaniu informacji. Nie tylko dlatego, że twoje artykuły giną wśród tysięcy innych, również dlatego, że wkrótce tworzenie im podobnych będzie w pełni zautomatyzowane. Choć komputery są już wyposażone w potrzebne umiejętności, wciąż mamy problem z bezpośrednim pozyskiwaniem danych. Jednak to także się zmienia.

Prasa jest teraz w momencie Blackberry. Nie chodzi o to, że ludziom niepotrzebne są wiadomości lub że teksty prasowe są niedobre. To sposób przekazu jest przestarzały, a odbiorcy przerzucają się na inne opcje.

Większości gazet nie można już zaliczać do obecnej epoki. Jest wielka przepaść pomiędzy zamierzeniami sprawozdawców a odczuciami adresatów. Jakby gazety żyły w innym świecie. Bez połączenia z czytelnikami i komunikowanymi im treściami.

Nie rozwiąże się tego zmieniając format czy przeprojektowując wygląd. Rozwiązaniem jest zmiana sposobu komunikacji. Gdy czyta się tekst o czymś, trzeba czuć, że wypływa on z prawdziwego zainteresowania dziennikarza, który go sporządził. Że to więcej niż „odwalenie roboty, żeby słupki się zgadzały”.

Jak już wspomniałem, sukces tkwi w zawarciu twojego wewnętrznego geeka, fascynata w tekstach twojego autorstwa. Ludzie muszą czuć, że obchodzi cię to, o czym piszesz, a nie że to kolejna przypadkowa historia, którą zajmujesz się, żeby wyrobić dzienną normę.

Dziennikarze nie będą już potrzebni do dostarczania newsów, mamy algorytmy i media społecznościowe, które się tym zajmą. Im wcześniej zaakceptuje się to, tym sprawniej można zacząć budowę lepszego (i bardziej opłacalnego) modelu.

Thomas Baekdal

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Baekdal.com

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 listopada 2014
Fot.Shutterstock