Michał KŁOSOWSKI: Jeden papież, dwie pielgrzymki i podzielony Bliski Wschód

Jeden papież, dwie pielgrzymki i podzielony Bliski Wschód

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz Instytutu Kultury Świętego Jana Pawła II rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Podróż apostolska papieża Leona XIV do Turcji i Libanu (27 listopada – 2 grudnia 2025) nie była jedynie kolejnym punktem w kalendarzu zagranicznych wizyt Stolicy Apostolskiej. To była podróż o wyraźnie geopolitycznym i dyplomatycznym ciężarze – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Wizyta papieża Leona XIV była akcją prowadzącą równocześnie na dawne szlaki chrześcijaństwa i na najbardziej współczesne linie podziału: między państwami a nielicznymi mniejszościami, między pamięcią historyczną a pilnymi humanitarnymi potrzebami, między ambitnymi regionalnymi graczami a globalnymi aktorami konfliktu czy nawet między najstarszymi w świecie animozjami personalnymi i kwestiami ego. W tym sensie pielgrzymka papieża odsłoniła nie tyle prowizoryczność, ile strategiczną cierpliwość watykańskiej dyplomacji. Była to w końcu podróż przygotowywana jeszcze przez współpracowników Franciszka, którą nowy papież otrzymał niejako w testamencie od poprzednika.

Od strony formalnej program był klasyczny: Ankara (oficjalne spotkania z władzami), Iznik (upamiętnienie Soboru Nicejskiego w 325 roku) i Stambuł (miejsca modlitwy i dialogu międzyreligijnego), a potem szybkie, lecz pełne symboliki lądowanie w Bejrucie, modlitwa przy pomniku ofiar eksplozji w porcie i spotkania z prezydentem, marszałkiem parlamentu oraz premierem Libanu. Przede wszystkim spotkanie z Libańczykami, tłumnie zgromadzonymi na arteriach libańskiej stolicy, ulicach i wszędzie tam, gdzie można było chociaż zobaczyć cień papieża. Ten dwufazowy kształt – najpierw Turcja, potem Liban – był czytelny: Turcja jako pomost historyczny i współczesny gracz w regionie; Liban jako zbiornik pamięci chrześcijańskiej, ostatni kraj regionu rządzony przez chrześcijan i zarazem kraj na skraju rozpadu państwowego, miejsce wielowymiarowego kryzysu, ale i nadziei.

Dlaczego Turcja? Ankara, choć laicka w ordynacji konstytucyjnej, jest dziś jednym z kluczowych aktorów równowagi regionalnej, rozgrywającym sprawy syryjskie, mediacje między różnymi stronami konfliktów i balansującym relacje z Rosją, USA oraz Unią Europejską, a nawet Chinami i Izraelem. Wizyta papieska w Turcji była więc oczywiście przede wszystkim gestem dialogu, i to gestem dwuznacznym: jednocześnie uznaniem roli Turcji jako „mostu” między Wschodem a Zachodem i subtelnym przypomnieniem o odpowiedzialności Ankary wobec mniejszości religijnych i politycznych napięć w regionie. Papież podkreślił tę perspektywę, mówiąc o znaczeniu Turcji dla pokoju na Bliskim Wschodzie; w kontekście wojny na Ukrainie nie było to metaforyczne: Watykan widzi w Ankarze pośrednika, który może wpływać na trajektorie konfliktów daleko wykraczających poza jej granice.

Jednak najważniejszy, najbardziej bezpośredni ciężar polityczny pielgrzymki ujawnił się w drodze do Libanu. Na pokładzie samolotu papież Leon XIV podczas krótkiej, lecz doniosłej konferencji prasowej powtórzył stanowisko Stolicy Apostolskiej: rozwiązaniem konfliktu izraelsko-palestyńskiego pozostaje model dwóch państw – realne państwo palestyńskie obok państwa Izrael. Brzmiało to jak polityczna deklaracja z mocnym moralnym akcentem: Watykan modli się o pokój, ale i zabiega o ramy polityczne, które pozwolą na sprawiedliwe współistnienie narodów.

.To wezwanie ma znaczenie nie tylko symboliczne. Ma wymiar praktycznej dyplomacji, bo Stolica Apostolska, jako obserwator międzynarodowy z własnymi relacjami z Izraelem i z państwami arabskimi, chce utrzymywać kanały wpływu po obu stronach, czego ta pielgrzymka była symbolem. Stanowisko watykańskie, czyli wspomniane, konsekwentne opowiadanie się za dwoma państwami, staje się narzędziem miękkiej siły. W czasach, gdy polityczne narracje często polaryzują, głos papieża funkcjonuje jako most moralny i jako instrument dyplomatyczny: ma możliwość przypomnienia o prawach mniejszości chrześcijańskich, o prawie do życia i godności, o konieczności humanitarnej odpowiedzialności. W Libanie rola ta ma podwójną wagę: kraj nadal jest domem największej, relatywnie wpływowej społeczności chrześcijańskiej na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie krajem rozrywanym przez kryzys ekonomiczny, polityczny, społeczny i tożsamościowy. Wizyta papieża była więc także apelem do wspólnoty międzynarodowej o nieporzucanie Libanu oraz o wsparcie dla skomplikowanych aktów pojednania wewnętrznego. Pokój, zarówno ten zewnętrzny, jak i wewnętrzny, jest głównym mottem nie tylko papieskiej pielgrzymki, ale też całego pontyfikatu; nawoływania i gesty pokoju były chyba najważniejszym, co z tej papieskiej wyprawy zobaczył świat.

To, co uczyniło ten wyjazd jeszcze bardziej skomplikowanym, to równoczesność tychże gestów: modlitwy w miejscach muzułmańskich i chrześcijańskich w Turcji oraz publiczne wezwania polityczne w Libanie, spotkania i różnorakie dary. Taki miks rytuału i polityki jest nieprzypadkowy. Watykan od dawna balansuje między opowiadającą się za prawami człowieka moralnością a pragmatyczną dyplomacją, która potrzebuje partnerów, miejsca spotkań, dyskusji i dialogu niezamkniętego na nikogo, kto w ogóle chce rozmawiać. W tym sensie papież Leon nie „zmienia” linii watykańskiej; on ją wykorzystuje tak, że moralne autorytety służą za kartę przetargową w rozmowach o rzeczach realnych: statusie mniejszości, dostępie do pomocy humanitarnej, ochronie miejsc świętych, kwestiach rodziny czy przywróceniu rozmów pokojowych.

W zachwycie pierwszą papieską pielgrzymką istotne jest też to, czego ta podróż nie zrobiła – a może nawet nie mogła zrobić. Papieskie słowo jest silne, jednak nie zastępuje mechanizmów politycznych, które wymagają realnej presji, zabezpieczeń międzynarodowych i przede wszystkim woli politycznej stron konfliktu. Papież może mobilizować uwagę, nadać moralny ciężar, proponować ramy dialogu, wskazywać postacie, ale nie ma instrumentów egzekwowania porozumień. W praktyce oznacza to, że efekty wizyty będą rozłożone w czasie i zależne od innych aktorów: administracji państwowych, organizacji międzynarodowych, przywódców regionalnych, a nawet liderów lokalnych Kościołów. To klasyczny przypadek roli „miękkiej dyplomacji”: wpływ daleki od bezpośredniej kontroli, ale ważny w kształtowaniu klimatu politycznego, którego owoce poznać można będzie dopiero za jakiś czas.

Wreszcie, i to jest, jak się zdaje, najważniejszy, polityczny wymiar całej eskapady, pielgrzymka Leona XIV pokazała, jak podzielony jest dziś Bliski Wschód – nie tylko liniami konfliktów zbrojnych, lecz także liniami pamięci i nadziei, które dawno już wypadły z trajektorii znanych z podręczników szkolnych. Turcja, z jej historycznym dziedzictwem chrześcijańskim i geopolityczną ambicją, staje obok Libanu, kraju, w którym pamięć o chrześcijaństwie jest żywa, ale przyszłość państwowości niepewna. Papieski przekaz splata tu więc wezwanie do dialogu międzyreligijnego z prośbą o międzynarodowe wsparcie i z konkretną polityczną propozycją – dwoma państwami jako drogą ku sprawiedliwości. To połączenie symboliki i polityki jest, jak to w dyplomacji watykańskiej bywa, subtelne, ale strategiczne. I rozpisane na wiele lat.

Co dalej więc, by nie zatrzymać się na poziomie euforii z pierwszej wizyty papieża za granicą i tych wszystkich pięknych uśmiechów z bejruckich ulic? Po pierwsze: obserwować poziom implementacji proponowanych ram – zarówno na poziomie dyplomacji państwowej, jak i religijnej.

Czy papieskie wezwanie do dwóch państw znajdzie odzew w konkretnych gremiach dyplomatycznych? Czy Liban otrzyma impulsy, które przełożą się na realne wsparcie gospodarcze i polityczne, a nie tylko na serie deklaracji? Czy powstanie jakakolwiek wspólna komisja Kościołów rzymskiego i ortodoksyjnego w sprawie ustalenia jednej daty Wielkanocy? Po drugie: zwracać uwagę na rolę Turcji jako regionalnego mediatora: decyzje prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana wobec Syrii, Cypru czy stosunków z Irakiem i Rosją będą konstytuować zakres realnych możliwości wpływu na proces pokojowy w regionie. Po trzecie zaś: Watykan będzie dalej próbował pełnić funkcję architekta przestrzeni rozmowy, gospodarza stołu: i tu sukces zależy od umiejętności łączenia retoryki z konkretnymi kanałami politycznymi. Obecność podczas papieskiej pielgrzymki watykańskiego sekretarza stanu, kard. Pietra Parolina, jest najlepszym tego wyznacznikiem. Ale czy z tych relacji uda się coś więcej?

.Pielgrzymka Leona XIV była więc manewrem watykańskiej dyplomacji najwyższego szczebla: jednocześnie modlitwą i zakresem geopolitycznych intencji. To podróż, która pokazała, że w świecie, gdzie siła twarda i miękka mieszają się bez przerwy, papież pozostaje graczem, który potrafi używać obu instrumentów. Nie jest arbitrem wszystkich konfliktów, nie naprawi w kilka dni złamanych systemów politycznych, ale ma – i to jest jego siła – moralny kapitał zdolny otwierać drzwi, ustawiać agendę i przypominać, że za geopolitycznymi bilansami stoją żywi ludzie, miasta i sacrum. W tym sensie jego przesłanie z Turcji i Libanu jest jasne: pokój wymaga zarówno pamięci, jak i odwagi politycznej, i to nas wszystkich, niezależnie od wiary czy wyznania.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 grudnia 2025
Fot. ABACA / Abaca Press / Forum