Agaton KOZIŃSKI: Polityka krótkiej smyczy

Polityka krótkiej smyczy

Photo of Agaton KOZIŃSKI

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Wybór nowych władz UE nie jest dowodem siły. Odwrotnie – wygląda jak nerwowa próba zbudowania nowego szańca obrony przed zmianami politycznymi – pisze Agaton KOZIŃSKI

.Albo siedzisz przy stole, albo jesteś w menu. To lapidarne zdanie jest jedną z najtrafniejszych definicji praktyki politycznej. Oddzielna sprawa, że rzadko kiedy to widać. 95 proc. czasu poświęconego na wystąpienia publiczne politycy przeznaczają na gładkie gadki i słodkie słówka – robią to właśnie po to, żeby ukryć tę brutalną rzeczywistość zamkniętą w restauracyjnej metaforze. Żaden przywódca nie lubi prezentować się jako polityczny Kronos zjadający innych – ale jeszcze mniej politycy chcą się przedstawiać jako ci, którzy są w karcie dań. Bo i po co? Żadna przyjemność słuchać dywagacji, czy właśnie podano przystawki, czy trwa już czas deseru. Lepiej więc snuć przyjemne opowiastki o lepszym życiu w świecie odpowiednich wartości. Jak mawiał F.D. Roosevelt: „Mów łagodnie i noś wielki kij”. Uniwersalna reguła.

Ale zdarzają się też sytuacje, gdy układ sił staje się wyraźny i klarowny jak widok rybek w akwarium. Dzieje się tak wtedy, gdy pojawia się możliwość przetasowań, gdy ci do tej pory będący w menu chcą usiąść przy stole. Właśnie obserwujemy taką próbę przy okazji wyborów we Francji, gdzie partie głównego nurtu próbują powstrzymać napór ze strony ugrupowań napędzanych popularnością wśród ludzi czujących się odrzuconymi przez polityczny mainstream. Te wybory to starcie między siłami status quo i siłami zmiany, dążącymi do odwrócenia istniejącego porządku. To jest właśnie w nich fascynujące; rzadko kiedy zdarza się możliwość obserwowania z bliska tak brutalnej politycznej rozgrywki – i rzadko kiedy tak wyraźne są narzędzia w niej używane. Już choćby pod tym względem obecny rozwój sytuacji we Francji zasługuje na uwagę.

Tym bardziej że wygląda to na początek procesu, a nie jego finał. Oczywiście, przyszłości nie znam. W chwili, gdy piszę te słowa, jest przed pierwszą turą wyborów we Francji – a tury będą dwie. Scenariuszy rozwoju sytuacji jest wiele, często sprzecznych ze sobą tak bardzo, że nie warto ich teraz rozważać. Ale warto przyjrzeć się jednemu. Co się stanie, gdy Zjednoczenie Narodowe, ugrupowanie założone przez Marine Le Pen, przejmie władzę? Jak będzie wyglądała sytuacja, jeśli następca Le Pen Jordan Bardella zostanie premierem?

Do tej pory sytuacje, gdy wygrywały partie spoza głównego politycznego nurtu, w Europie właściwie się nie zdarzały. Raz na chwilę rządy w Austrii przejęła skrajnie prawicowa partia Jörga Haidera – ale ten kraj został otoczony tak ścisłym kordonem sanitarnym, że Austriacy błyskawicznie wymienili premiera. Narzuceniem ostrego reżimu gospodarczego doprowadzono do utraty władzy przez Syrizę w Grecji. W europejskim mainstreamie nie mieściły się rządy PiS-u – i Polska była przez ostatnie dwie kadencje okładana wszelkimi możliwymi sankcjami ze strony UE. Cały czas tak się dzieje w przypadku Węgier Viktora Orbána. Na indeksie są Włochy Giorgii Meloni, choć ona sama stara się schodzić z linii ostrzału, umiejętnie kluczy, w czym pomaga jej koalicja rządowa z partią Forza Italia, będącą częścią najważniejszej w UE rodziny politycznej. Widać więc, że instrumentarium stosowane przez główny nurt polityczny w UE jest szerokie – a doświadczenie w jego stosowaniu coraz większe.

.Ale teraz mówimy o Francji, kraju, który UE wymyślił. W 2016 r. Komisja Europejska obejmowała poszczególne kraje Unii procedurą nadmiernego deficytu – ale Paryż, mimo kompletnego bałaganu w finansach publicznych, został ominięty. Zapytano szefa KE Jean-Claude’a Junckera, dlaczego sankcje nie dotknęły tego kraju, na co on szczerze wypalił: „Bo to Francja”. Taki był wtedy klimat. Ale już widać, że to się skończyło. Teraz w czerwcu Komisja zdecydowała, że Francja jednak pod tę procedurę podpada. Jeśli Bardella rzeczywiście stanie na czele rządu, pewnie od razu się przekona, jak skutecznie KE potrafi tą procedurą krępować ręce.

Niespodzianek czeka go więcej. Ich przedsmakiem jest niedawna wypowiedź przedsiębiorcy, jednego z najbogatszych Francuzów, Édouarda Carmignaca, który otwarcie stwierdził, że rynki będą trzymały ewentualny rząd Jordana Bardelli na „krótkiej smyczy”. Można się spodziewać, że w bardzo podobny sposób reagować będą korporacje prawnicze, urzędnicze, naukowe. Pewnie w ciągu pierwszego roku jego ewentualnego premierostwa wybuchną wielkie strajki nauczycieli, pielęgniarek i pracowników elektrowni. Niby już teraz Francją wstrząsają różnego rodzaju protesty – coraz większa grupa Francuzów ma zwyczajnie dość rządów Macrona i partii głównego nurtu. Ale trząść Francją zaczęłoby dopiero wtedy, gdyby władza przeszła w ręce ugrupowania spoza mainstreamu. To specyfika współczesnej demokracji europejskiej. Będziemy ją obserwować na przykładzie Francji.

Europa obawia się o wynik wyborów francuskich. Widać to po tempie, w jakim dokonano wyboru nowych władz UE. Pięć lat temu bój o to trwał wiele miesięcy, kompromis wypracowano dopiero w grudniu 2019 r., pół roku po eurowyborach. Teraz udało się to osiągnąć właściwie od razu.

Tyle że ten pośpiech nie jest dowodem siły. Odwrotnie – wygląda jak próba zbudowania nowego szańca obrony. Główny nurt dostrzegł, że przeciwnicy sforsowali pierwsze linie obrony, więc zrobił krok wstecz, a tam na nowo formuje szyk. Ale od razu, gdy poznaliśmy nowych liderów, widać, że linii obrońców nikt nie wzmocnił. To są ciągle te same nazwiska, powtarzające te same zaklęcia polityczne, które są w całej UE coraz silniej kwestionowane. Przecież gdyby Europejczycy naprawdę chcieli takiej UE, jaką prezentują obrońcy status quo, to Zjednoczenie Narodowe nie prowadziłoby w sondażach we Francji, PiS nie wygrywałoby wyborów w Polsce, Vlaams Belang w Belgii, Orbán dawno temu straciłby władzę na Węgrzech, a Meloni we Włoszech. Nie byłoby wzrostu poparcia dla tych wszystkich ugrupowań, które pogardliwie określa się jako „populistyczne”, gdyby nie spadek zaufania do partii mających do tej pory monopol na rządy w Brukseli i poszczególnych europejskich stolicach.

Mimo to trudno zauważyć jakąkolwiek refleksję nad tym stanem rzeczy. Od dawna wiadomo, że od samego mieszania herbata nie staje się słodsza – a mimo to polityczne centra decyzyjne w UE uznały, że tempo mieszania należy przyspieszyć. Zachowują się jak Burbonowie we Francji pod koniec rządów tej dynastii. W dniu, gdy wybuchła rewolucja francuska, Ludwik XVI w swoim pamiętniku napisał „nic”. Wprawdzie w ten sposób skomentował swoje osiągnięcia łowieckie, ale symbolika tego wpisu stała się wręcz uderzająca. Ludwik XVI nawet nie zauważył, kiedy przestał siedzieć przy stole, a znalazł się w karcie dań zdobywców Bastylii. Oczywiście, teraz historia się nie powtórzy, żadnej rewolucji nie będzie. Ale zaczyna się proces politycznych zmian. Im dłużej główny nurt polityczny będzie udawał, że nic takiego się nie dzieje, im dłużej będzie trwał jak zahibernowany na dawno temu upatrzonych pozycjach, tym trudniej będzie mu zachować swoją pozycję.

.Dziś ma dwa rozwiązania – albo próbować w jakiś sposób dogadać się z nurtem kontestującym status quo, albo wzmacniać mury obronne, doskonalić narzędzia opresji wobec tych, którzy dostosować się nie chcą. Sposób, w jaki wybrano nowe kierownictwo UE, zwiastuje, że wybrano to drugie rozwiązanie. Potwierdza to fakt, że przy okazji tych wyborów całkowicie zlekceważono sprzeciw zgłaszany przez Meloni i Orbána. Jakby Europa się w ogóle nie zmieniła w ostatnich dwóch dekadach. Jakby UE nie przeszła przez kryzys finansowy, migracyjny, brexit, pandemię i wojnę na Ukrainie. Pełna bezrefleksyjność, zwiastująca wzrost napięcia. Tylko że do tej pory te konflikty wybuchały gdzieś na obrzeżach UE: w Polsce, na Węgrzech, w Grecji. Teraz przeniosły się one do serca Europy – do Francji. Tym kryzysem nie da się łatwo zarządzić. A jeśli jedynym pomysłem jest strategia „krótkiej smyczy”, to Europę czeka najbardziej burzliwa dekada w XXI wieku. Bez żadnej gwarancji szczęśliwych rozwiązań.

Agaton Koziński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 czerwca 2024
Fot. Yara NARDI / Reuters / Forum