Próba definicji polskiej racji stanu
Polska do średniej dla krajów UE pokonała mniej więcej trzy czwarte drogi. Pozostał ostatni fragment. Nasza racja stanu ukryta jest w tym, by pokonać ją jak najszybciej – pisze Agaton KOZIŃSKI
Obraz Ostatnia droga Temeraire’a angielskiego malarza Williama Turnera robi wrażenie na wielu poziomach – i czysto wizualny aspekt jest jednym z mniej istotnych. Namalowane w 1839 r. dzieło przedstawia trzymasztowiec HMS „Temeraire” ciągnięty do rozbiórki przez holownik parowy (Turner podkreślił ten fakt imponującym kłębem dymu z komina). Intencje autora odczytano od razu – chciał pokazać koniec ery wielkich żaglowców, wypartych ze służby morskiej przez parowce. W szerszej perspektywie – koniec starego świata i początek epoki industrialnej. Wreszcie na płaszczyźnie najbardziej ogólnej – symbol przemijania, gdy weterana bitwy pod Trafalgarem ściąga z morza nowoczesna jednostka.
Brytyjczykom tak bardzo podoba się ten obraz, że w 2020 r. umieścili go na banknocie 20-funtowym. Jest dla nich ważny, bo są w nim zaklęte trzy brytyjskie cechy, z których mają prawo być dumni. Po pierwsze, refleks – Turner dostrzegł symboliczną scenę w zwykłej, rutynowej wręcz czynności. Po drugie, otwarcie Brytyjczyków na oceany – w końcu mówimy o państwie marynarzy („Gdy Brytania musi wybierać między Europą i morzem, zawsze musi wybrać morze” – mówił Churchill). Po trzecie, ich kreatywność – przecież silnik parowy to brytyjski wynalazek, to po drugiej stronie kanału La Manche narodziła się rewolucja przemysłowa.
Co mogłoby być odpowiednikiem malarskim Ostatniej drogi Temeraire’a w Polsce? Mieliśmy w przeszłości malarzy z refleksem, umiejących symbolicznie przedstawić rzeczywistość (Malczewski, Biegas). Mieliśmy malarzy umiejących pokazać ważne, wielkie chwile Polski (Matejko przede wszystkim). Ale jednego nam zabrakło: przełomowego wynalazku lub szerzej, autorskiego pomysłu, który pozwoliłby Polsce zbudować przewagi konkurencyjne nad innymi krajami. Brytyjczycy stworzyli maszynę parową i 100 lat później dysponowali imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Było to możliwe, bo wykazali się kreatywnością, a ich państwo umiało wykorzystać przewagi zdobyte dzięki tej kreatywności. Nam tej ostatniej zabrakło. Dwie cechy uwiecznione na obrazie Turnera mamy, ale brakuje nam trzeciego elementu – siłą rzeczy, nie ma polskiego odpowiednika „Temeraire’a”. Nie chodzi o to, że malarzom zabrakło talentu czy refleksu – chodzi o to, że nie było substancji, którą mogliby oddać malarskim skrótem.
Tylko proszę tych słów nie odbierać jako krytyki polskiej kreatywności (czy jej braku). Zbiorowa mądrość społeczna mówi, że jesteśmy pomysłowi, przedsiębiorczy, pracowici. O jakości dwóch pierwszych tak naprawdę nie mieliśmy nigdy okazji się przekonać – bo nie było kiedy.
Fakty wyglądają następująco: z Polski nie wyszły najważniejsze przedsiębiorstwa świata, nie stworzyliśmy żadnych przełomowych rozwiązań. Ale nie stworzyliśmy, bo nie umiemy? Czy nie stworzyliśmy, bo nie mieliśmy ku temu okazji? Wydaje się, że jednak to drugie – bo na jeden przełomowy wynalazek pracuje się przez pokolenia, a Polska przez ostatnie niemal 300 lat nie była w stanie zachować ciągłości pracy. Ale to tylko hipoteza, która nigdy nie została sprawdzona, bo ciągłe próby jej weryfikacji rozbijają się o rafy historii.
„Pragniemy wszyscy mierzyć się z Zachodem. Jest to nie tylko cel naszej ambicji, ale i nasza konieczność dziejowa” – pisał Władysław Grabski w 1927 r. Brzmi znajomo? Bardzo. Dokładnie ta sama ambicja cechuje Polskę od transformacji ustrojowej. Z jednej strony pokazuje to nasz dramat – jest rok 2021, a jesteśmy cywilizacyjnie w podobnym miejscu, co w roku 1927. Z drugiej strony to nasza ciągle niewykorzystana szansa. Od 1918 r. Polska próbuje mierzyć się z Zachodem. Od ponad 100 lat to nam się nie udaje – ale ciągle nam się chce. Cały czas myśl o tym dogonieniu bardziej rozwiniętych państw jest myślą przewodnią polskiego życia publicznego. Widać to choćby w kolejnych wyborach. Wygrywają je partie, które mówią o tym, że musimy doganiać. Żadna siła polityczna, która powie, że czas zmienić ten paradygmat, nie ma szans przejąć władzy. Przekonał się o tym Bronisław Komorowski. W 2015 r. w kampanii wyborczej mocno podkreślał, że wszystko jest dobrze, że osiągnęliśmy jako kraj bardzo dużo. Nie mówił wprost o tym, że już nikogo gonić nie musimy – ale silniejszy akcent kładł na to, co już udało nam się zdobyć, niż na to, co zdobyć jeszcze musimy. I trudno się uwolnić od przekonania, że to hamowanie ambicji do szybkiego mierzenia się z Zachodem było jedną z głównych przyczyn jego ówczesnej porażki.
Warto uwypuklić ten instynkt. W polskiej debacie publicznej przyjęło się podkreślać jej plemienność, głęboki podział społeczno-cywilizacyjny między wyborcami. Ale jednak w DNA naszej kultury politycznej wpisane jest to nieustanne mierzenie się z Zachodem. Pod tym względem mamy niemal 100-procentową zgodność ponad podziałami, ponad sympatiami politycznymi. Każda ważna partia podkreśla, że absolutnym priorytetem jest konieczność dorównania pod względem poziomu rozwoju innym krajom UE. Różnice wychodzą na jaw, gdy zacznie się dyskutować o tym, jak gonić – ale nie: czy gonić. Gradu diverso, via una (różnym krokiem, jedną drogą) – odpukać, od 1989 r. w ten sposób wygląda polski kurs modernizacyjny. Bo Polacy mniej lub bardziej intuicyjnie rozumieją, co dla nas jako państwa jest najważniejsze. A politycy do tych oczekiwań w swojej masie się dostosowują. Różnią się więc pomysłami na dojście do założonego celu – ale samego kierunku nikt nie próbuje negować.
Jeśli trzymać się statystyk, to Polska do średniej krajów UE pokonała mniej więcej trzy czwarte drogi. Pozostał ostatni fragment. Nasza racja stanu ukryta jest w tym, by pokonać ją jak najszybciej. Co ciekawe, pod tym ostatnim zdaniem podpisze się właściwie każdy polityk walczący o głosy między Odrą a Bugiem. W tym miejscu widać zresztą niemal pełne porozumienie ponad podziałami. To jest kwestia, w której plemienny podział polityczny zanika. Owszem, różnym krokiem, ale droga ta sama.
.Jeśli kiedyś uda nam się wyrwać z kleszczy wojny polsko-polskiej, zerwać z obowiązującą od lat 90. zasadą anihilacji rywali politycznych, odejść od zamiaru wdeptania przeciwników w ziemię, to właśnie w tym miejscu. Jeśli uda nam się zastąpić bezwzględną polaryzację polityczną walką na argumenty, to odbędzie się to poprzez dyskusję o tym, w jaki sposób ten ostatni fragment drogi pokonać jak najszybciej. Tego coraz bardziej oczekują Polacy. Wybory będą wygrywać ci, którzy będą umieli dostosować się do tego standardu.
Agaton Koziński