
Ludzie potrzebują małych wielkich marzeń. List otwarty do Premiera RP
Można odebrać ludziom pensje, które tak naprawdę powinien w Polsce otrzymywać każdy dobry naukowiec. Można ich zdegradować i powierzyć im pracę poniżej ich kompetencji. Można odebrać im pewność tej pracy, a poczucie dumy z miejsca, w którym pracują, zastąpić poczuciem wstydu. Ale kiedy odbierze Pan, Panie Premierze, ludziom to, w co wierzyli i co chcieli budować, kiedy odbierze Pan ludziom ich małe wielkie marzenie, to zareagują tak, jak zareagowali pierwszego czerwca 2025 roku – pisze Andrzej DYBCZYŃSKI
Szanowny Panie Premierze,
Jako wódz naczelny jednej z armii w wojnie polsko-polskiej, którą od lat toczycie w naszym domu, może Pan Premier uznać, że list ten pisze do Pana były pisowski prezes – a więc z definicji niekompetentny partyjny nominat i oderwany od stołka malwersant we wrogim mundurze. I dalej nie czytać. Gdyby jednak jakimś cudem uznał mnie Pan za cywila – jeśli takowych jeszcze dostrzegacie – to proszę uprzejmie przyjąć, że ów cywil nic od Pana Premiera tym listem uzyskać nie chce. My, cywile, najbardziej boimy się kolejnego wyzwalania przez kolejną chwilowo zwycięską armię. I nie bardzo wierzymy w to, którzy z Was są faszystami, skoro następnego dnia i tak idziecie razem na piwo.
Kilkanaście godzin po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich zapowiedział Pan Premier w telewizyjnym przemówieniu wniosek o wotum zaufania dla swojego rządu. Proszę wybaczyć nietaktowny zwrot, ale być może prosi Pan o wotum zaufania nie tych ludzi, których prosić Pan powinien. Być może o to wotum powinien poprosić Pan zwykłych ludzi, których zaufanie Pan zawiódł. Ludzi, od których zależy Pański polityczny los, a nie ludzi, o których politycznym losie to Pan decyduje.
Proszę pozwolić mi napisać, jak Pan to zaufanie utracił – w największej w Polsce organizacji naukowej, która zapewne na Pana politycznej mapie nie jest w ogóle istotna. Ale może to, co stało się w Sieci Badawczej Łukasiewicz w ciągu minionego roku, pozwoli Panu lepiej zrozumieć to, co stało się w Polsce.
W 2015 roku, po przegranych przez Pańskie ugrupowanie wyborach prezydenckich, a przed przegranymi wyborami parlamentarnymi, jeden z Pańskich współpracowników zapytał mnie, dlaczego moim zdaniem mimo ośmiu lat udanych rządów i bezprecedensowego w naszej historii rozwoju kraju i wzrostu zamożności obywateli ludzie wolą głosować na PiS. Odpowiedziałem wówczas, że PiS daje ludziom marzenie. Daje wielu ludziom poczucie, że będą mogli uczestniczyć w budowie czegoś, z czego dumne będą ich dzieci. I nie ma znaczenia, jak konkretna albo prawdziwa jest ta perspektywa – znaczenie ma to, o ile jest ambitniejsza od tej słynnej „ciepłej wody w kranie”.
Dla wielu ludzi związanych z polską nauką w 2019 roku takim właśnie marzeniem stała się Sieć Badawcza Łukasiewicz. Uwierzyli, że będą mogli budować w Polsce nowoczesną organizację badawczą. Nie mieli złudzeń i wiedzieli, że zajmie to wiele lat i będzie kosztować wiele wyrzeczeń i błędów. Że często trzeba to będzie robić wbrew utrwalonym w polskiej nauce patologiom i układom. Złościli się i klęli na PiS w żywy kamień, gdy pierwszy prezes Łukasiewicza, polityk, snuł wizje o zespole Sieci zwyciężającym po roku przygotowań w wyścigu Formuły 1 lub o zatrudnieniu w rok w naszych instytutach dwóch tysięcy wybitnych naukowców. Wizje, które nawet Pan Macierewicz uznałby za odrobinę przesadzone. PiS nie dał pracownikom Łukasiewicza apolitycznego fachowca, nie dał menedżera nauki, nie dał wybitnego naukowca – ale dał kogoś, kto wierzył w to, co budował, i chciał, by było to wielkie. Dał pracownikom Łukasiewicza kogoś, o kim wiedzieli, że mimo wszystkich swoich wad i obciążeń marzy o tym, o czym marzą oni – o nowoczesnej, silnej organizacji badawczej, która służy Polsce.
Ci sami pracownicy Łukasiewicza w 2023 roku głosowali na Pańską koalicję, bo uwierzyli, że dzięki Pana rządom ich marzenie o nowoczesnej organizacji naukowej w Polsce będzie mogło się dalej spełniać. Z kontynuacją tego, co za PiS-u było dobre, ale bez wszystkiego tego, co za PiS-u było złe. Bez pozoranctwa i kłamstwa, które w nauce są tak zabójcze, jak w polityce – uczciwość. Bez dążenia za wszelką cenę do szybkich propagandowych sukcesów, które na naukowców działają tak, jak na Pana działa Jacek Kurski. Z pieniędzmi na badania zdobywanymi merytoryczną wartością projektów naukowych, a nie politycznymi kontaktami dyrektorów. Po prostu uwierzyli, że Pański rząd spełni choć część swoich przedwyborczych obietnic, co Łukasiewiczowi – ich małemu wielkiemu marzeniu – pozwoli dalej się spełniać. Ja też w to wierzyłem, nawet – a może przede wszystkim – wówczas, gdy w lutym 2024 roku składałem swoją rezygnację, rozstając się tym samym ze swoim marzeniem. Rozumiałem, że choć drugim prezesem Łukasiewicza zostałem wbrew politycznej logice, w wyniku wzajemnej blokady różnych pisowskich frakcji, to ciężar nominacji otrzymanej od ministra Czarnka i determinacja ministra Wieczorka w dążeniu do obsadzania stanowisk „swoimi ludźmi” nakazują mi zrobić miejsce dla trzeciego w historii Łukasiewicza prezesa. Nie znałem go, ale życzyłem mu jak najlepiej i byłem gotów pomagać, gdyby o to poprosił.
Prezesem Łukasiewicza byłem więc zaledwie przez rok, a dyrektorem instytutu przez pięć wcześniejszych lat. Napiszę Panu o personaliach, bo pewnie jako polityka zainteresuje to Pana bardziej niż technologia wytwarzania przeciwciał monoklonalnych. Wie Pan, ile razy przez te sześć lat politycy PiS-u oczekiwali ode mnie zwolnienia pracownika z powodów politycznych? Dwa razy. Przez sześć lat – dwa razy. Pierwszy raz, gdy szefowa mojego działu komunikacji o mocno lewicowych poglądach pomyliła konta na Twitterze i na firmowym koncie instytutu napisała soczystą polszczyzną, co myśli o Panu Kaczyńskim, Panu Morawieckim i o rządach PiS-u. Drugi raz, gdy zatrudniony w instytucie pisowski radny zmienił partyjne barwy, więc byli koledzy chcieli go ukarać. Za pierwszym razem wystarczyło, gdy obróciłem wszystko w żart i powiedziałem, że szefową komunikacji mógłbym wprawdzie zwolnić za pomylenie kont na Twitterze, ale nie zwolnię jej za to, że uważa Pana Kaczyńskiego za bardzo ważną osobę, bo mu podpadnę. Za drugim razem było trudniej, ale po kilku średniej intensywności awanturach, dwóch wezwaniach do Warszawy i niestety, jak to w moim przypadku, steku przekleństw, pisowscy politycy dali mi spokój. To wszystko – przez moich sześć łukasiewiczowo-pisowskich lat. Nie twierdzę, że tak dobrze za PiS-u było wszędzie – wiem, jak wielu ludzi w innych instytucjach krzywdzono. Moją mamę wyrzucono z pracy, bo PiS też potrzebował miejsca dla „swojego człowieka”. Nie twierdzę też, że ja sam jestem niewinną panienką, która przypadkiem znalazła się na przyjęciu zdemoralizowanych lubieżników. Chciałem zyskać dla Łukasiewicza Wasze – polityków – wsparcie i dochodziłem blisko do granic, które oddzielają mój świat od Waszego. Ale kiedyś obiecałem sobie, że nigdy nie będę z powodów politycznych zwalniał ludzi, bo nie za to oddawali życie bohaterowie mojego kraju. I w Łukasiewiczu, którego budowaliśmy – los chciał, że za rządów PiS-u oczekiwano tego ode mnie w ciągu sześciu lat tylko dwukrotnie, ale nie zmuszono mnie do tego ani razu. W 2023 roku naiwnie, jak to marzyciele, wierzyliśmy, że takich oczekiwań w Łukasiewiczu nie będzie już nigdy.
W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy podwładni Pana Premiera kierujący Łukasiewiczem doprowadzili do tego, że ci sami ludzie, którzy poparli Pana w roku 2023, zagłosowaliby przeciwko Panu Trzaskowskiemu i Pańskiemu rządowi bez względu na to, kogo wystawiłby w wyścigu prezydenckim Pan, a kogo wystawiłby Pan Kaczyński.
Bez względu na to, jak dobrze lub źle prowadzilibyście te swoje prezydenckie kampanie. Bez względu na to, jak celnie obrzucalibyście się błotem – by nie użyć mocniejszego słowa – robiąc z siebie nawzajem bandytów i sutenerów lub narkomanów i pedofili – bo do tego poziomu sprowadziliście walkę o najwyższy urząd w moim państwie. (Proszę wybaczyć te słowa w liście do Premiera Rzeczypospolitej – ale to Wy, politycy, wprowadziliście je do politycznej debaty). Ci ludzie głosowali przeciwko Panu i Pańskiemu rządowi, bo przez miniony rok Pański rząd zabijał ich marzenie o Łukasiewiczu – ich małe wielkie marzenie – a Pan to widział i nic z tym nie robił.
To ważne, Panie Premierze, marzenie bardzo wielu pracowników Łukasiewicza o organizacji naukowej, z której mogliby być dumni, nie tylko ignorowaliście. Wyście to marzenie aktywnie zabijali, a Pan wiedział i milczał. Pan wiedział – i milczał.
Jeden jedyny raz, gdy zabrał Pan głos, to afera z wiceministrem Ciążyńskim, gdy zapewne poczuł Pan zagrożenie dla wizerunku rządu. Bo niszczenie polskich naukowców i instytucji naukowych nie było wystarczającym powodem do Pańskiej reakcji. Chciałbym wierzyć, że za tym milczeniem nie stało przypisywane Panu Premierowi ignorowanie polskiej nauki, lecz bezwzględna polityczna kalkulacja, jakaś tam koalicyjna konieczność – tę bym rozumiał, choć obiecywał Pan coś innego. Ale bardzo wielu ludzi takiego milczenia nie rozumie i ma prawo nie chcieć rozumieć.
A milczał Pan Premier w momentach najtrudniejszych. Milczał Pan, gdy z Łukasiewicza wyrzucano wybitnych naukowców i specjalistów, choć pisała o tym prasa w całej Polsce, a związki tych ludzi z PiS-em były mniej więcej takie, jak związek przedszkolaka z zupą mleczną.
Milczał Pan, gdy wracali za granicę, zza której z takim trudem ściągnęliśmy ich do Polski, do domu. Bronili ich dziennikarze – ale Pan milczał.
Milczał Pan, gdy kierowanie największą organizacją naukową w Polsce powierzano – być może nawet wbrew ustawowym wymogom – młodemu partyjnemu aparatczykowi, tak bardzo szydząc ze wszystkich Pana przedwyborczych obietnic, no bo „cóż szkodzi obiecać”?
Milczał Pan, gdy wybitni fachowcy mający za sobą dziesiątki lat doświadczenia byli publicznie upokarzani kłamstwami i kwestionowaniem sensu ich pracy przez ludzi, którzy rok wcześniej o istnieniu Łukasiewicza nawet nie wiedzieli.
Milczał Pan, gdy jeden z największych instytutów Łukasiewicza przez dziewięć miesięcy, wbrew prawu, nie miał dyrektora, bo ze względu na swoje partyjne wojenki Pana podwładni nie byli w stanie wybrać kandydata na tak tłusty stołek – choć poprzednika wyrzucili błyskawicznie.
Milczał Pan, gdy zaledwie dwa miesiące temu Adrian Zandberg, którego trudno posądzać o sympatię do PiS-u, wołał do Pana z sejmowej trybuny o niszczącym Łukasiewicza „kosmicznym koryciarstwie”.
Milczał Pan, gdy Pańscy podwładni za publiczne pieniądze wynajmowali agencję PR, żeby niszczyć wizerunek ludzi i organizacji, bo niczym innym nie potrafili się wykazać, a świetnie wpisywało się to w politykę antypisowskich rozliczeń.
Milczał Pan, gdy zamykano laboratoria, przerywano projekty naukowe, a prymitywną propagandę sukcesu z czasów PiS-u zastępowano wulgarną propagandą klęski.
Pan o tym wszystkim wiedział i Pan milczał, Panie Premierze. Łukasiewicz, o którym marzyliśmy, był zbyt drobnym pionkiem na Pana politycznej szachownicy, by miał dla Pana jakiekolwiek znaczenie. Jako politolog – rozumiem. Jako kulturoznawca – potrafię wyjaśnić. Ale jako obywatelowi i menedżerowi nie mieści mi się to w głowie.
Panie Premierze, tak właśnie zabija się małe marzenia zwykłych ludzi. Tak właśnie przegrywa się o włos wybory. Można odebrać ludziom pensje, które tak naprawdę powinien w Polsce otrzymywać każdy dobry naukowiec. Można ich zdegradować i powierzyć im pracę poniżej ich kompetencji. Można odebrać im pewność tej pracy, a poczucie dumy z miejsca, w którym pracują, zastąpić poczuciem wstydu – jak stało się w wielu miejscach w Łukasiewiczu. Można ich szczuć prokuraturą i kontrolami oraz opluć w mediach, karząc za to, że śmieli coś robić dla Polski podczas rządów PiS-u. Można kazać im się bać Pańskich pełnych pychy i poczucia bezkarności podwładnych, którzy do Łukasiewicza przyszli tylko na chwilę, by złupić polityczne lenno, a ich głównym atutem są polityczne koneksje. To wszystko można ludziom odebrać czy nakazać i z wyjątkiem kilku awantur w prasie czy dymisji jakiegoś przypadkowego ministra nic wielkiego się nie stanie.
Ale kiedy odbierze Pan, Panie Premierze, ludziom to, w co wierzyli i co chcieli budować, kiedy odbierze Pan ludziom ich małe wielkie marzenie, to zareagują tak, jak zareagowali pierwszego czerwca 2025 roku.
Z poważaniem,
Andrzej Dybczyński
Lubnów, 2 czerwca 2025 roku