Miasto Breslau znikło z powierzchni ziemi w 1945 roku. Ostatecznie. Nieodwołalnie. Im dłużej mieszkam i pracuję w tym miejscu, im wnikliwiej mu się przyglądam, im więcej o nim wiem, tym bardziej skłaniam się do tego niepokojąco radykalnie i może też niejasno brzmiącego przekonania. Miasto Wrocław nie jest dalszym życiem miasta Breslau. Miasto Wrocław nie jest też drugim wcieleniem średniowiecznej Vratislavii.
Genius loci
.Wrocławianin ma na ogół własną „politykę historyczną”, której dopracowuje się raczej świadomie, starając się patrzeć obiektywnie. Nie kieruje się poprawnością polityczną ani żadną inną, aktualną czy nieaktualną, ideologią. Jego rozumienie historii Wrocławia – i Dolnego Śląska – jest sumą wiedzy i emocji, doświadczeń rodzinnych i obserwacji zebranych z osobistej egzystencji. Nie mówię tu o skrajnościach. Skrajności znajdą się zawsze i wszędzie. Nie wzmacniajmy ich nadmiernym zainteresowaniem. One skazane są na krótki żywot, jak wszystkie dzikie pędy szczepionej rośliny.
Polscy wrocławscy pionierzy dokonali czynu wielkiego. Tchnęli nowe i dynamiczne życie w miasto, które już nie istniało, a było stosem gruzów wrogich i obcych. Bez porównania łatwiej jest odbudowywać miejsce własne i dom rodzinny, aniżeli podnosić z ruin dom obcy, dom wroga i prześladowcy. Spróbujmy na moment wyobrazić sobie emocje, odtworzyć perspektywę tych, którzy wojennym trzęsieniem globu rzuceni zostali tutaj, pomiędzy tlące się jeszcze ruiny. Historia lubuje się w szekspirowskich brutalnych paradoksach. Nowe życie miasta tworzyli między innymi ci, których przedwojenni wrocławianie skazali na śmierć i mordowali.
Kłopot z Wrocławiem stąd się chyba bierze, że w świadomości pierwszego powojennego pokolenia, które tu zamieszkało, było to miejsce, któremu własną codzienną egzystencją dopiero należało stworzyć tożsamość.
.Powszechne doświadczenie egzystencjalne jest dokładnie odwrotne. Przychodzimy na świat w jakimś miejscu, którego swoistość nawarstwiły dziesiątki generacji za nami. Nam pozostaje wówczas ustosunkować się do odziedziczonej przeszłości, wybrać drogę kontestacji. Dla powojennego Wrocławia obydwie te naturalne drogi nie istniały. Żeby coś odrzucić, trzeba to najpierw otrzymać. Tego samego warunku wymaga kontynuacja.
Polacy otrzymali w 1945 roku miasto obce i jego wyrazistej obcości nie byliby w stanie ani przyjąć, ani podtrzymać. Jednak obcość tego miasta znacznie osłabła w wyniku tego zniszczenia. Co było okolicznością sprzyjającą. Obcość w stanie ruiny nie ma już siły, aby zachęcać do kontynuacji lub też sprowokować do kontestacji. Ruiny się po prostu sprząta.
.Wrocław, jaki Polacy zaczęli wznosić na popielisku starego Breslau, powstawał jako miejsce, do którego dochodziło się trzecią drogą. Można było ją nazwać drogą kreatywnego wyboru. Mieściły się na niej zarówno decyzje kontynuacyjne, jak i zachowania kontestacyjne. Jednak drogowskaz kierował w stronę przyszłości. Należało dojść do miasta nowego. Mogło ono powstać tylko jako suma urozmaiconego dziedzictwa kulturowego, jakie przywieźli tu z sobą wszyscy nowi wrocławianie oraz dziedzictwa zgromadzonego przez wrocławian z poprzednich stuleci i epok. Godzić to dziedzictwo, sklejać ze sobą poszczególne składniki, wspomagać zrastanie się w jeden młody i energiczny miejski organizm pomagał wrocławski genius loci.
Nikt go dotąd nie sportretował, ale aurę odczuwa się powszechnie. Możliwe, iż główną właściwością wrocławskiego geniuszu jest niekonfrontacyjność. Po wizycie papieża Jana Pawła II we Wrocławiu w roku 1997, kiedy nazwał on stolicę Dolnego Śląska „miastem spotkania”, określenie to zmieniło się w promocyjną formułę. W istocie było to rozpoznanie sedna dzisiejszego Wrocławia.
Miasto spotkania
.Znajdujemy się w mieście w głębokim sensie pogranicznym. Obecny Wrocław nie stanowi jedynie połączenia przeszłości historycznej jednej kultury z teraźniejszością innej. Stolica Dolnego Śląska jest obszarem pogranicznym historycznie, geograficznie, etnicznie i kulturowo.
Poczucie pograniczności i przejściowości, doznawanie niejednorodności, wydaje się być wpisane w tożsamość miasta i regionu. Jednak określenie „miasto pograniczne” nie brzmi tak dobrze jak „miasto spotkań”. Wszak granice dzielą, a spotkania łączą. Między codziennością a wizją, z których pierwszą reprezentują na przykład dziurawe i zakorkowane drogi, a drugą promocyjne hasło „miasto spotkania”, nie ma jeszcze pełnej harmonii. W takim mieście można się łatwo spotykać, ale i potykać (we wszystkich znaczeniach tego słowa).
Niemniej w egzystencjalnej codzienności powojennego Wrocławia obcość zamienia się w odmienność, konflikt we współpracę, wrogość w ciekawość. Ciekawość zaś przekształca się w inspirację, monokultura przeobraża się w pluralizm i – w rezultacie tożsamość etniczna przechodzi w tożsamość kulturową. A w każdym razie, chcemy i dążymy do tego, żeby tak było.
Bresław
.Wrocław, Wratislavia, Breslau, Wrocław. Właściwie powinien nazywać się Bresław, żeby zrost połówek nazwy niemieckiej i polskiej mógł wyrażać jego istotę. Miasta rozwijają się lub giną, rosną albo zastygają w pół epoki, jak rozmowa w pół zdania. Na ogół zmienia się ich obszar i architektura. W ekstremalnych przypadkach miasta zmieniają także nazwy, język, a nawet mieszkańców.
Wtedy można liczyć już tylko na ich tyleż nieuchwytną, co niezniszczalną aurę.
Czego oraz jakich elementów tego miasta jest ona emanacją, nie podejmuję się rozwikłać. To zapewne coś na kształt duszy, niematerialne, ale nie jesteśmy pewni, czy pozbawione materii mogłyby istnieć. Wierzyć, że mogłoby, jest o wiele bezpieczniej, niż wątpić. Wątpić jeszcze trudniej niż wierzyć. Tak czy inaczej, jakieś cząsteczki duszy tego miasta osadziły się również w słowach, nie tylko w murach, drzewach i nadrzecznych mgłach.
We wrocławskim kościele św. Macieja ma swój grób Angelus Silesius, Anioł Ślązak, barokowy poeta mistyczny, którego uważnie czytał Adam Mickiewicz. Silesius miał bliskie korzenie polskie. Jego ojciec, patrycjusz krakowski Stanisław Scheffler, pochodził z matki Felicji Dembińskiej i ożenił się z Anną Wilczek (lub Wołczek – źródła niemieckie nie są tu zbyt skrupulatne). We Wrocławiu ożenił się po raz drugi, z Marią Hennemann, i ich synem był właśnie Johannes, urodzony w Boże Narodzenie roku 1624. Pisał po niemiecku, został starannie wykształconym w Strasburgu, Lejdzie oraz Padwie lekarzem i filozofem. Na dworze księcia oleśnickiego zetknął się z kręgiem śląskiego mistycyzmu. W 1653 roku wrócił do Wrocławia, przeszedł na katolicyzm, przybrał imię Johannes Angelus. Wyświęcony na księdza, stał się gorliwy nie tylko w piśmie, ale i w czynach, skoro w roku 1661 prowadził procesję, dźwigając na plecach krzyż. Spod korony cierniowej spływała mu krew, a protestanci opluwali go i drwili zeń.
Wrocławianinem był Dietrich Bonhoeffer, ewangelicki pastor, którego kazania o faszyzmie i pisma etyczne jeszcze moją generację uczyły obywatelskiego nieposłuszeństwa. A ich autora doprowadziły w roku 1945, na miesiąc przed katastrofą ideologii nienawiści, na szubienicę. Jego pisma odkryło młode pokolenie Polaków na progu lat siedemdziesiątych. Odkrycie to okazało się nadzwyczaj pomocne i ważne. Skoro za posiadanie polskiej edycji, nielegalnej, rzecz jasna, pism pastora Bonhoeffera szło się do milicyjnego aresztu, to musiało znaczyć, że niepokorny pastor z Breslau uczył patriotyzmu zasadniczo wykraczającego poza jego wąskie, politycznie instrumentalne rozumienie. Z czego wynikać może i to, że również dzisiaj nie byłoby od rzeczy kazania pastora Dietricha wznowić.
Na razie, na znak wdzięczności, postawiono pomnik sprawiedliwego pastora przed kościołem św. Elżbiety.
I byli inni jeszcze, wciąż mało znani, nieznani, zapomniani. Oczywiście miło mi czytać o tym, że we Wrocławiu spotkał się z matką wielki romantyczny polski poeta Juliusz Słowacki. Że dał tu koncert Fryderyk Chopin. Że bywał tu słynny w swojej epoce powieściopisarz Józef Ignacy Kraszewski, że często zatrzymywał się Zygmunt Krasiński, że Wincenty Pol, że…
Pięknie. Ale to są drobiazgi, epizody, niemalże turystyka. Gdzie nas nie było? Chopin, Mickiewicz, Słowacki, Norwid latami mieszkali w Paryżu, jak z resztą inni, ich następcy, w XX wieku – Giedroyc, Czapski… Nie jest to przecież dowód na polskość Paryża, tak samo jak nie czyni go amerykańskim obecność tam w latach dwudziestych np. Ernesta Hemingwaya. Ale oddajmy sprawiedliwość tropicielom polskości na Śląsku. I powiedzmy, że żadna obecność nie pozostaje bez wpływu na rzeczywistość. „Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach” – poucza poeta.
.Naprawdę naszymi poprzednikami są tutaj Angelus Silesius, Dietrich Bonhoeffer, Max Born, Theodor Mommsen, Gerhart Hauptmann… Są nimi książę Henryk Pobożny i Henryk VI, ostatni Piast na tronie księstwa wrocławskiego. Jest błogosławiony Czesław z możnego rodu Odrowążów, doktor nauk uniwersytetu w Bolonii, pierwszy przeor wrocławskich dominikanów, który w 1241 roku skutecznie obronił Ostrów Tumski przed tatarską hordą. I jest Heinrich von Rybisch, bogaty patrycjusz i subtelny koneser sztuki, który z właściwą renesansowemu protestantyzmowi antykatolicką zawziętością doprowadził do zburzenia cennego romańskiego opactwa na Ołbinie. Niechętny Polakom Rybisch i Jan Hess, wrocławski współpracownik Marcina Lutra, dobrze rozumiejący się z polskimi luteranami, także należą do tutejszej, a więc teraz również naszej tradycji.
Należą też do niej Martin Opitz, kodyfikator literackiej niemczyzny, i Karol von Holtei, bardzo płodny literat XIX wieku, autor wielu polonofilskich sztuk teatralnych. Należy Samuel Bandtkie, dyrektor Gimnazjum Św. Ducha, literat i publicysta, nauczyciel języka polskiego, autor nowatorskiej monografii Śląska. Są w tej przeszłości Kornowie, znana rodzina księgarzy i wydawców, których firmę, założoną w 1732 roku, wymiótł z Wrocławia rok 1945. Jest twórca świetności wrocławskiej slawistyki w XIX stuleciu i pod koniec tego stulecia rektor uniwersytetu Władysław Nehring. Jest Wojciech Cybulski, poprzednik Nehringa, w połowie owego racjonalnego wieku profesor języków i literatur słowiańskich, którego grób zniszczył polski buldożer na początku lat siedemdziesiątych mniej racjonalnego wieku XX. Jest Michael Willmann, największy malarz śląskiego baroku, po latach pracy w Pradze, Wrocławiu i Berlinie osiadły w klasztorze w Lubiążu.
Wymieniam z imienia niewielu, tylko paru spośród tych, o których już trochę pamiętamy. O wielu innych trzeba nam jeszcze przypomnieć. Bo wszyscy jesteśmy tutejsi. Polacy, Niemcy, Czesi, Żydzi. Wszyscy wrocławianie. W jednoczącej dawną Europę łacinie, której już dzisiaj nie ma nawet w Kościele, ale która nadal przetrwała na uniwersytetach, moglibyśmy powiedzieć: Cives Wratislavienses.
.I niech to zaklęcie chroni nas przed nawrotem zła, które – jak powiada rozważny encyklopedysta Jeremiasz Collier – trapiło piękne miasto Wrocław w czasach wojen religijnych.
Życie po życiu
.Tymczasem we Wrocławiu dokonuje się znaczny wysiłek odnowy. Najstarszy kwartał, który w średniowieczu stanowił polityczne, religijne i intelektualne centrum ówczesnej stolicy Śląska, do końca lat osiemdziesiątych XX wieku mało efektowny, aż nadto skutecznie maskując swoją bogatą przeszłość starymi, pociemniałymi od brudu i wilgoci tynkami, otrzymał nowy wygląd.
Miasto, odnowiwszy swoje najbardziej oczywiste centrum – ratusz, Rynek, reprezentacyjne pasaże i przyległe ulice – teraz stopniowo naprawia, porządkuje i odnawia kolejne, równie stare i niewiele młodsze rejony. Jest to kuracja poważna i głęboka, coś w rodzaju odnowy biologicznej. Szanując kształty przeszłości, respektując założenia architektoniczne budowniczych, przywraca wielowiekowym budynkom nie tylko zdrowie i elegancję, lecz również charakter – w takim znaczeniu, w jakim używała go dawna psychologia, zanim wynalazła pojęcie osobowości.
Kto przygląda się temu postępowaniu od dłuższego czasu, odkąd je po roku 1989 rozpoczęto, ten widzi, że nie jest to jedynie mechaniczne przywracanie dawnej świetności, większej czy mniejszej. Taka renowacja czy rekonstrukcja ma pierwszorzędny cel – przywrócić przeszłość, zmaterializować pamięć. Przede wszystkim po to podejmuje się ten wielki długotrwały i kosztowny wysiłek, żeby utrwalić, utwierdzić, a może wręcz odtworzyć i stworzyć obiektywną pamięć.
Wówczas to, co robią architekci, inżynierowie, konserwatorzy, murarze i wszelkich innych specjalności fachowcy na placu Nankiera, na Grodzkiej, na Szewskiej, na Oławskiej, w Ossolineum, w Pałacu Królewskim i wielu innych punktach miasta, to nie jest remont Starówki, rewitalizacja centrum, odnowa starych dzielnic willowych i parków.
Architekci, inżynierowie, konserwatorzy i budowniczowie materializują naszą, mieszkańców, wizję przeszłości. Ich budynki, gmachy, fasady, mosty, promenady, bruki i kompozycje zieleni to konkretyzacja zrodzonych w naszych współczesnych umysłach projekcji wstecz.
.Na naszych oczach, w naszej przytomności rośnie stary Wrocław, historyczne, dostatnie, cywilizowane, kulturalne, akademickie, europejskie miasto. Otwarcie na idee, prądy estetyczne, nowinki religijne, na nowe mody i wygody. Wynurza się z przeszłości miasto dążące do równowagi, do wewnętrznego porządku, miasto wschodnio-zachodnie, słowiańsko-germańskie, katolicko-protestanckie, czeskie, austriackie i pruskie, z biegnącymi w poprzek osnowy wątkami polskim i żydowskim. Miasto metropolitalne, postindustrialne i postmodernistyczne. A może nawet posthistoryczne?
Miasto, jakie kiedyś istniało i jakim nie było nigdy.
Otwarcie na przeszłość
.W krajobrazie tego nowego miasta zatopione są ślady skomplikowanej historii, której niejednorodne warstwy i splątane wątki uparcie wślizgują się z uogólniających formuł jak ryby z dłoni nurkujących dzieci.
Mimo tej nieuchwytności przeszłość owa stała się, w wyniku zrządzenia Historii, częścią tradycji, obecnej teraz w codzienności miasta, choćby poprzez symboliczną treść architektonicznej przestrzeni. Miasta są bowiem, jak wiadomo i powszechnie się to odczuwa, wysoce skomplikowanymi testami kultury. Nie sposób owych testów ignorować, żyjąc w polu znaczeniowym. I nie należy tego czynić, pod karą zubożenia własnej tożsamości.
Odnowiony i nadal odnawiany Wrocław posiada niewątpliwie wiele wspólnego z sobą przeszłym. Ta wspólnota jest głębsza niż nasza aktualna wiedza o niej. Architektoniczny mikrokosmos Wrocławia, odbudowywany i restaurowany, zresztą z rosnącym poszanowaniem jego historycznego kształtu, domagał się, i nadal domaga, objaśnienia.
Złożonej, wielokulturowej i kilkupaństwowej biografii miasta nie sposób zbyć jakąś doraźną mononacjonalizacją, politycznie zinstrumentalizowaną formułą. Każda z takich prób, budziłaby obecnie, jak zresztą budziła i dawniej, nieufność i zniecierpliwienie. „Repolonizacyjna”, toporna „polityka historyczna” Polski Ludowej nauczyła wrocławian wierzyć przede wszystkim własnym oczom. Z drugiej strony – w tym mieście nie jest to łatwe i czasem chciałoby się znaleźć ulgę i oparcie w jakimś prostszym obrazie świata.
Nie od dzisiaj wiemy, że obraz przeszłości jest także obrazem naszej niewiedzy i niedostatków wnikliwości. Musimy pogodzić się i odważnie przyznawać się do tego, że przeszłość jest kreacją zbiorowej świadomości i nieświadomości, tym przystępniejszą, chętniej akceptowaną i łatwiej użyteczną, im większy udział w tej kreacji miałaby nasza niewiedza, umysłowe lenistwo i polityczna koniunktura.
Szacunek dla historii i dyrektywa obiektywizmu w poznawaniu przeszłości należy bowiem do najcenniejszych atrybutów wolności, której to wartości się we Wrocławiu nie lekceważy.
Andrzej Zawada
Wybrane szkice literackie o Wrocławiu z książki pt. „Drugi Bresław” Andrzeja Zawady, Oficyna Wydawnicza ATUT – Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe, Wrocław 2015. POLECAMY: [LINK].