Najważniejsza decyzja w życiu. Dla jakiej publiczności gramy?
Święty Jan Paweł II w swoich pismach na temat życia moralnego zauważył, że za każdym razem, gdy człowiek dokonuje wyboru etycznego, robi dwie rzeczy jednocześnie: spełnia czyn moralny o określonych konsekwencjach i kształtuje swój charakter. Krok po kroku formuje osobę, którą się staje – pisze bp Robert BARRON
.Kiedy byłem profesorem teologii, przez wiele lat prowadziłem kurs na temat reformacji, bardzo poważnie traktując dzieła Lutra, Kalwina i innych reformatorów. Wierzę, że postawili oni ważne pytania, które do dzisiaj dzielą Kościoły. Ale w tej chwili wszyscy, którzy wierzymy w Boga i uczymy się od Jezusa Chrystusa, stoimy wobec wspólnego wroga w postaci agnostycyzmu, ateizmu i nihilizmu, które wywierają głęboki wpływ na naszą kulturę, a zwłaszcza na umysły młodych ludzi. Uważam, że powinniśmy zjednoczyć się przeciwko temu wspólnemu wrogowi.
Frederick Douglass, były niewolnik, który stał się jednym z najbardziej elokwentnych orędowników abolicji w XIX wieku, w przemówieniu w 1863 roku, tuż po wydaniu Proklamacji emancypacji, podczas wygłaszania wykładu na Hillsdale College pod tytułem Popularny błąd i niepopularna prawda, zauważył: „Nie ma czegoś takiego, jak nowa prawda; błąd może być stary lub nowy, ale prawda jest stara jak wszechświat”. To zdanie, jak prezentacja epistemicznych, moralnych i estetycznych prawd, które są rzeczywiście stare jak wszechświat, trwałe i stanowiące część Boskiej wieczności, powinno być rdzeniem nauczania uniwersyteckiego. W tym miejscu jednak chciałbym przeanalizować tylko jedną z tych prawd, która jest wielokrotnie podkreślana w wielkiej zachodniej tradycji intelektualnej. Zazwyczaj dociera się do niej, pytając nie o to, jak powinniśmy postępować – choć jest to bardzo istotna kwestia – ale raczej o to, jakimi ludźmi powinniśmy być. Czy łakniemy i pragniemy sprawiedliwości, czy raczej szukamy własnych korzyści? W pewnym sensie jest to najbardziej fundamentalne pytanie w porządku moralnym i duchowym.
Klasyczny fragment wykorzystywany do analizy tego zagadnienia odnajdujemy w Gorgiaszu Platona. W tym dialogu Gorgiasz to sofista, czyli ekspert w nauczaniu sztuki perswazji. Polus i Kallikles są jego uczniami. Nie pragną być prawdomównymi lub sprawiedliwymi, lecz umieć mówić tak, aby prawdomównymi i sprawiedliwymi się zdawać i w ten sposób wpływać na innych. Naturalnie, tego rodzaju sofiści byli niezwykle użyteczni dla przyszłych prawników i polityków w starożytnej Grecji. Jednak, co powinno być równie oczywiste, ich intelektualni potomkowie są liczni także i dziś.
Sokrates przeciwstawia się Gorgiaszowi i jego uczniom w następujący sposób: jeśli retor uczy polityka robić to, co niesprawiedliwe, wyrządza mu i jego miastu znacznie więcej szkody, niż przynosi pożytku. Na to Polus pyta drwiąco, czy Sokrates nie skorzystałby z okazji, gdyby miał możliwość sprawowania władzy nad życiem i śmiercią innych ludzi. Nie, odpowiada Sokrates, ponieważ niesprawiedliwe skazanie kogoś na śmierć nie jest w istocie żadną władzą. Następnie wypowiada jedną ze swoich nieprzemijających nauk, która oznacza przełom w świadomości moralnej Zachodu – lepiej jest cierpieć z powodu zła, niż samemu zło czynić.
W tym momencie Kallikles nie może się już powstrzymać i jasno wyraża stanowisko, które przetrwało do dnia dzisiejszego. Mówi, że to, co Sokrates nazywa „sprawiedliwością”, jest jedynie ograniczeniem nałożonym przez wielu słabych na nielicznych silnych. Jest to rodzaj kreowania poczucia winy przez pozbawionych władzy w celu ograniczenia zdolności potężnych do zdobywania tego, czego chcą. Można dostrzec ścisły związek między tym punktem widzenia a filozofią Fryderyka Nietzschego – i słusznie. Tymczasem Sokrates uzasadnia swoje stanowisko w prosty sposób: z pewnością cierpienie niesprawiedliwości jest straszne, ale gorsza jest korozja duszy, która następuje, gdy człowiek się niesprawiedliwości dopuszcza. Innymi słowy, bycie niesprawiedliwym jest o wiele bardziej szkodliwe dla moralnej struktury charakteru niż znoszenie krzywdy niesprawiedliwości.
A zatem pojawia się pytanie: jakie dusze będziemy mieć? Jakimi osobami się staniemy? Czy będziemy robić wszystko, by zdobyć to, czego pragniemy? A może zaakceptujemy nawet wielkie cierpienie, aby robić to, co właściwe? Wszystko inne w życiu będzie wynikać z odpowiedzi na te pytania.
Pismo Święte porusza tę samą kwestię, jednak nie poprzez filozoficzną argumentację, ale poprzez proroczy język bałwochwalstwa i właściwego kultu.
Dla autorów biblijnych kwestia ta nigdy nie była sprawą konfliktu między religią i świeckością. Po pierwsze, nie zajmowali się tym, co nazywamy religią, a po drugie, wiedzieli, że czysty sekularyzm tak naprawdę nie istnieje. Rozumieli, że ludzkość zasadniczo dzieli się na tych, którzy czczą jedynego prawdziwego Boga, i tych, którzy oddają się bałwochwalstwu lub fałszywemu kultowi. Nawet w naszym rzekomo świeckim społeczeństwie możemy docenić stosowność biblijnej terminologii, ponieważ każdy, nawet najbardziej oddalony od Kościoła, działa pod egidą czegoś, co uważa za nadrzędne, za summum bonum lub najwyższe dobro. Nikt nie wstałby rano z łóżka, gdyby nie wierzył w jakąś wartość, która ostatecznie motywuje jego działania i decyzje. Mogą to być przyjemność cielesna, sława lub dobra materialne, może to być ojczyzna lub rodzina, ale jeśli funkcjonuje jako główna siła napędowa aktywności danej osoby, odgrywa rolę boga i jest w efekcie czczona.
Tak więc biblijna forma pytania, które rozważaliśmy, brzmi: kogo lub co czcisz? Ponownie – wszystko w życiu zależeć będzie od odpowiedzi na to pytanie.
Wiele tekstów biblijnych odnosi się do tego pytania, ale chciałbym się teraz przyjrzeć pewnej dramatycznej scenie, która ma szczególną wartość wyjaśniającą. Jest to historia Eliasza i kapłanów Baala opisana w Pierwszej Księdze Królewskiej.
Przypomnijmy sobie okoliczności. Eliasz wypomniał królowi Achabowi oddawanie czci fałszywym bogom podsuwanym przez jego żonę Izebel. Następnie wyzwał awatarów tych bóstw na swego rodzaju pojedynek na górze Karmel. Stojąc sam przeciwko 450 wyznawcom Baala, Eliasz powiedział, że wzniesie ołtarz swemu Panu, prosząc, by oni z kolei wznieśli jeden dla swojego bóstwa. Następnie mieli przekonać się, kto na modlitwy odpowie. Przez cały ranek kapłani wołali: „O Baalu, odpowiedz nam!”. Ale, jak mówi Biblia, „nie było ani głosu, ani odpowiedzi”.
Eliasz zadrwił z nich, mówiąc: „Wołajcie głośniej, bo to bóg! Więc może zamyślony albo jest zajęty, albo udaje się w drogę. Może on śpi, więc niech się obudzi!”. W swoim szaleństwie i frustracji kapłani Baala „kaleczyli się według swojego zwyczaju mieczami oraz oszczepami, aż się pokrwawili”, ale nic to nie dało. Wtedy oczywiście Eliasz zawołał do Pana, a z nieba spadł ogień, który pochłonął ofiarę i potwierdził rację proroka.
Chciałbym podkreślić, że ta historia jest czymś więcej niż szowinistyczną opowieścią o tym, że „mój Bóg jest większy od twojego boga”. W rzeczywistości jest to niezrównanie bogata ilustracja dynamiki prawdziwego i fałszywego kultu. Ołtarz wzniesiony Baalowi to symbol wszystkich metod, za pomocą których kierujemy nieskończoną tęsknotę naszych serc ku czemuś mniejszemu niż Bóg. Kiedy tak czynimy, ogień nigdy nie przychodzi, ponieważ same tylko rzeczy doczesne nie mogą, nawet teoretycznie, zaspokoić naszych głodnych dusz. A kiedy z uporem trwamy przy fałszywym kulcie, szybko wpadamy w nałóg, obsesyjnie skacząc wokół ołtarza przyjemności, władzy lub sławy, desperacko szukając satysfakcji, która nigdy nie nadejdzie.
Samookaleczenie nieszczęsnych kapłanów Baala wymownie wskazuje na autodestrukcyjny aspekt, o którym może zaświadczyć każdy uzależniony. Tylko wtedy, gdy najgorętsze pragnienie naszej duszy jest skierowane ku nieskończonemu Bogu, przychodzi ogień, a my możemy uniknąć nałogu. Tak więc po raz kolejny powstaje proste pytanie: który ołtarz będziemy czcić? Od tej decyzji zależeć będzie całe życie, na dobre i na złe.
Jeśli chcemy znaleźć miejsce, w którym spotykają się Platon i Eliasz, wystarczy spojrzeć na krzyż Jezusa. Święty Paweł nazwał ten krzyż Boską słabością silniejszą od ludzkiej siły i Boską głupotą mądrzejszą od ludzkiej mądrości. Czy zasada, że niesprawiedliwość lepiej znosić niż popełniać, znalazła gdziekolwiek wyraźniejsze odzwierciedlenie niż w ukrzyżowanym Chrystusie? Bezgrzeszny, bez winy, wziął On na siebie wszystkie grzechy świata: nienawiść, okrucieństwo, głupotę, przemoc, korupcję, zdradę, zaparcie się i wszelkie inne zło. Zamiast odpowiedzieć na przemoc przemocą, poprosił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Pomimo dźwigania całego ciężaru ludzkiej niegodziwości Jego dusza pozostała nienaruszona. I właśnie dlatego, ku konsternacji wszystkich zwolenników zasady „siła równa się dobro”, od Kalliklesa po Nietzschego, trzymamy krzyż i mówimy „ecce homo”, oto prawdziwy człowiek.
Mój intelektualny autorytet, święty Tomasz z Akwinu, powiedział, że jeśli chcemy wieść szczęśliwe życie, powinniśmy kochać to, co Jezus kochał na krzyżu, i gardzić tym, czym On na krzyżu gardził. A czymże gardził, jeśli nie wszystkimi przedmiotami fałszywego kultu, którym zwykliśmy wznosić ołtarze? Wielu z nas czci bogactwo, ale nagi Chrystus na krzyżu był go całkowicie pozbawiony; wielu z nas czci przyjemność, ale Chrystus na krzyżu cierpiał najgorsze fizyczne i psychiczne katusze; wielu z nas czci władzę, ale Chrystus przybity do krzyża nie miał władzy nawet nad swoim ciałem; wielu z nas czci honor, ale na tym strasznym krzyżu Chrystus musiał znosić szyderstwa i kpiny. Ukrzyżowany Pan powiedział bożkom tak radykalne „nie”, jakie tylko powiedzieć się dało.
Ale co Jezus na krzyżu kochał? Kochał czynić wolę Ojca. Sam krzyż pełnił rolę ołtarza, na którym poświęcono Jego życie Ojcu. I dlatego spadł ogień.
Film Oto jest głowa zdrajcy (A Man for All Seasons) z 1966 roku, oparty na sztuce Roberta Bolta o tym samym tytule, opowiada historię świętego Tomasza More’a, człowieka dobrze zaznajomionego z filozofią klasycznego antyku i zakochanego w Jezusie Chrystusie. Jedna z ostatnich scen filmu przedstawia dramatyczny proces More’a oskarżonego o zdradę stanu. Richard Rich, który jako młody człowiek był jego przyjacielem i protegowanym, fałszywie zeznaje przeciwko niemu, co w gruncie rzeczy przesądza o tym, że More usłyszy wyrok śmierci. Gdy Rich opuszcza salę sądową, More zauważa, że młodszy mężczyzna nosi łańcuch urzędu. Pytając sędziów, co oznacza symbol na końcu łańcucha, otrzymuje odpowiedź: „Sir Richard został mianowany prokuratorem generalnym Walii”. More chwyta wisiorek, po czym, spoglądając na przyjaciela bardziej z politowaniem niż z oburzeniem, pyta: „Cóż, Richardzie, człowiek nic nie zyskuje, oddając duszę za cały świat. Ale oddać ją za Walię?”. More nie tyle obwiniał Richa, ile z nieskończonym smutkiem zauważył, jaką osobą się stał: człowiekiem o skorodowanej duszy.
A mogło być inaczej. W mniej znanej scenie z wcześniejszej części filmu More sugeruje Richowi podjęcie skromnej posady nauczyciela, ale Rich, pragnący chwały na dworze królewskim, wzdraga się. W swej mądrości More mówi: „Byłbyś dobrym nauczycielem, być może wielkim”, na co jego protegowany rzuca gniewnie: „A kto by o tym wiedział?”. More cierpliwie odpowiada: „Ty, twoi uczniowie, twoi przyjaciele i Bóg. Całkiem niezła publiczność”. Ta rozmowa dostarcza nam trzeciego sposobu na zadanie naszego pytania: dla jakiej publiczności gramy? Zagubiona dusza gra przed nieskończenie zmienną publicznością świata, mając nadzieję, że w ten sposób zdobędzie ulotne dobra, które ten świat może zapewnić. Dusza nieskalana gra przed Bogiem i Jego przyjaciółmi, starając się zadowolić tylko ich.
.Święty Jan Paweł II w swoich pismach na temat życia moralnego zauważył, że za każdym razem, gdy człowiek dokonuje wyboru etycznego, robi dwie rzeczy jednocześnie: spełnia czyn moralny o określonych konsekwencjach i kształtuje swój charakter. Krok po kroku formuje osobę, którą się staje. Oby minione lata przygotowały nas do kształtowania własnych charakterów. Do stania się takimi ludźmi, którzy wolą znosić niesprawiedliwość niż ją popełniać, nie wyobrażają sobie oddawania czci na ołtarzu fałszywych bożków i nie oddadzą integralności swoich dusz nawet dla całego świata.