Czesław BIELECKI: Polska na rozdrożu

Polska na rozdrożu

Photo of Czesław BIELECKI

Czesław BIELECKI

Architekt, polityk. Autor m.in. "Wizja Polski", "Głowa", "Scenarzysta", "Wolność zrób to sam".

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Czy kandydaci w wyborach prezydenckich pamiętają, że dzisiejszy Pałac Prezydencki był już miejscem podpisania rozbioru Polski i miejscem ustanowienia Układu Warszawskiego? – pyta Czesław BIELECKI

.Patrzę na twarze najlepiej pozycjonowanych w sondażach kandydatów do prezydentury i myślę o zadaniu, które przed nimi i nami stoi. Czy wykazali się kiedykolwiek odwagą, samodzielnością, energią na miarę dzisiejszych wyzwań? Czy umieją powiedzieć społeczeństwu, że nadszedł czas potu, łez i krwi, bo trzeba być gotowym na wojnę? Wśród licznych i gładkich słów, które padają w ich debatach, nie ma nawet zapowiedzi, że dorastają do roli, o którą konkurują. Czy pamiętają, że dzisiejszy Pałac Prezydencki był już miejscem podpisania rozbioru Polski i miejscem ustanowienia Układu Warszawskiego?

Nasi kandydaci na Prezydenta RP o podobnie zatroskanych minach rozumieją oczywiście, że już trzy lata temu skończyło się drugie europejskie międzywojnie. Ale nie umieją powiedzieć tego społeczeństwu. Wolą patrzeć na słupki sondaży. A przecież na przełomie lat 2024 i 2025 znaleźliśmy się na prawdziwym rozdrożu. Tak, w 1999 roku wyszliśmy z szarej strefy, stając się członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, a pięć lat później krajem członkowskim jednoczącej się, ale wciąż niezjednoczonej Europy. Ale świat radykalnie zmienił się od tego czasu i zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa nie jest tego przyczyną, lecz skutkiem.

W minionych dwudziestu latach nasze społeczeństwo rozwijało się najszybciej w Europie, ale nasze państwo nie wyszło poza syndrom imitacji. Nie czerpało z energii i przedsiębiorczości obywateli. Nie zbudowało spójności i sprawności na miarę sukcesu gospodarczego. W polskiej polityce mamy stojących naprzeciw siebie, starszych o dwie dekady, tych samych antagonistów. Do elity władzy trafiają ich naśladowcy, a nie nowi ludzie przygotowani na nowe czasy. Powtarzamy błędy, które towarzyszą nam od początków Trzeciej Rzeczypospolitej: stawiamy na tych, którzy najmniej przeszkodzić mogą w uprawianiu polityki, jaka dominowała dotychczas – nastawionej na bycie w grze, na powoływanie do elit cywilnych lub wojskowych nie tyle przyszłych przywódców, ile asystentów szefa. Czy przyszły prezydent będzie umiał iść pod prąd?

Od momentu „małej wojny” w Gruzji i pełnoskalowej wojny w Ukrainie – czasy są zasadniczo różne. Dziś wyzwaniem europejskim jest takie minimum współpracy, które obroni nas przed Rosją. Kunktatorstwo formatu mińskiego po agresji Rosji na Krym i na Donbas nie ocaliło nas przed pełnoskalową wojną w Europie. Zaczęła się już i trwa konfrontacja światowa. I jak dwie poprzednie (a trzy – jeśli liczyć zimną wojnę) jest skalowalna: wciąga nas w swój wir stopniowo. Jednak nikt, kto nie zapomniał przeszłości i widzi najbliższą przyszłość, nie ma wątpliwości. To trzecia wojna światowa, którą mogą zatrzymać jedynie siły Wolnego Świata, do którego przed dwudziestoma laty udało nam się dołączyć. Ale artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego będzie działał tylko wtedy, gdy od pierwszych chwil stawimy skuteczny opór agresorowi. Od szczytu waszyngtońskiego, w którym uczestniczyłem w 1999 roku, jestem o tym przekonany.

Mamy już zamożne społeczeństwo i państwo, które stać na wydawanie 4 proc. produktu krajowego brutto na obronę, choć nie zawsze potrafi realizować planowane cele skutecznie. Nakłady na obronę nie gwarantują automatycznie ani siły państwa, ani odporności, ani też zdolności odstraszania, jeśli wciąż nie mamy rządu na miarę energii i pracowitości społeczeństwa – rządu skutecznego w dziedzinie przekraczającej pospolite ruszenie, na które Polacy potrafią się zawsze zdobyć. Trzy instytucjonalne filary państwa – administracja publiczna, wojsko, sądownictwo – pozostają drogie, marnotrawne, nieskuteczne. Większość znanych polityków jest mocna tylko w medialnych narracjach. Gdy przedstawiciele elit – cywilnych czy wojskowych – mówią o swoich kolejnych projektach, nigdy nie padają konkretne terminy czy kwoty pieniężne, nie jest definiowany kapitał ludzki i intelektualny, który doprowadzi te pomysły do pomyślnej realizacji. Słowa rzadko odpowiadają rzeczywistości, a już nigdy nie ograniczają się do jednej kartki papieru, z której można jej autora rozliczyć.

.Nasz idiom mentalno-kulturowy się nie zmienił. Rządzący nie lubią rządzić, a rządzeni zamykają się w swoich niszach ekologicznych i bańkach informacyjnych. Dorobiliśmy się już wielu think tanków i fundacji, którym udało się wyznaczyć kierunek reformowania kraju, by wyjść z peryferyjnego modelu nauki, gospodarki, obronności. Jednak większość znanych polityków nie toleruje innowacyjności, która rodzi się poza ich resortowo-folwarczno-lokalnym kręgiem interesów. I tak res publica przegrywa z res idiotica. Byle moje, przez mnie podległych realizowane, byle chroniło moją sieć powiązań. Kto, jeśli nie prezydent RP ma być tym, który patrzy na sprawy państwa ponad doraźną grą polityczną? Jeżeli od poziomu szkoły średniej aż po akademię nie zaczniemy najlepszym z nas wytyczać ścieżek kariery w sektorze publicznym, wojskowym i cywilnym, to będziemy jeszcze przez chwilę bogacić się jako społeczeństwo, ale upadniemy jako naród i jako państwo. Pozytywny dobór kadr musi się zacząć natychmiast. WSI – Wielki Spowalniacz Inicjatyw, w jaki wyewoluował ustrój społeczno-gospodarczy naszego kraju – nie utrzyma się na niespokojnej flance wschodniej. Zwłaszcza w okresie, gdy osłabiony własnymi zaniedbaniami tandem niemiecko-francuski powinniśmy wzmocnić właśnie naszym współdziałaniem – w piątce z Włochami i Wielką Brytanią. Polska jest naturalnym liderem Trójmorza, jeśli będzie działać na miarę dzisiejszych wyzwań. Powoływanie się na analogie do roli Izraela, jaką moglibyśmy odegrać w naszej sytuacji geopolitycznej, abstrahuje od lekceważenia przez wszystkie partie kapitału ludzkiego i intelektualnego Polaków.

Prezydent RP musi być wolny od mentalno-kulturowego idiomu Polaka niezdolnego do szybkiego osiągania kompromisu, do wyznaczania strategii win–win. W relacjach biznesowych nie mamy z tym problemu. Jednak tam, gdzie interes publiczny zaczyna być sprzeczny chociażby z trzeciorzędnym interesem prywatnym, uruchamia się gen kłótliwości, rodzime wzmożenie i przesada – overstatement (odwrotność angielskiego niedopowiedzenia – understatement). Okazuje się to szczególnie istotne w polityce międzynarodowej, gdzie trzeba się skupić na priorytetach. Nowy prezydent nie ma prawa prowadzić polityki zagranicznej na uwięzi polityki wewnętrznej, skarlałej do myślenia partyjnego. Tym bardziej że większość polskich polityków, czy w rządzie, czy w opozycji, zawsze ma swoje racje, które niweczą rację stanu. Wolą gorsze i słabsze rozwiązanie, byle nie zagroziło ich pozycji. A przecież ta pozycja jest – w saldzie historii, w kolumnach „ma” i „winien” – zależna od sprawczości. Mali i miałcy ludzie nie sprostają wyjściu z impasu, który Zachód zgotował sam sobie działaniami, a głównie – zaniechaniami. Także i my, w Polsce, za żadne pieniądze nie odkupimy straconego czasu. A to czas jest pieniądzem polityki.

Myślę, że mamy w kraju i w polskiej diasporze kapitał intelektualny oraz kapitał ludzki zdolne do wykorzystania koniunktury, którą tworzy dzisiejszy konflikt świata wolności i świata zaprzysięgłych jej wrogów – owej osi zła: Rosja – Chiny – Iran – Korea Północna. Wymaga to jednak konsekwentnego postawienia na właściwe pomysły polityczne i na właściwy dobór ludzi do ról, które trzeba wypełniać już nie narracjami, lecz planami kadrowanymi pod kątem krótkoterminowych celów. Wrogowie wolności nie będą czekać, aż demokracje uzgodnią wszystko ze wszystkimi. Przywódcy po obu stronach Atlantyku nie mogą już kończyć na marketingu politycznym, jeśli Europa ma przetrwać nie tylko jako kontynent muzeów, ale twierdza cywilizacji, której broni pół miliarda ludzi. Polska – chce tego czy nie – stała się państwem przyfrontowym i hubem pomocy dla Ukrainy, znalazła się także w Wielkiej Piątce z Niemcami, Francją, Wielką Brytanią i Włochami. Wojna w Ukrainie, niegdyś 50-milionowym kraju, pokazała, że na koniec liczą się ludzie. Gotowi lub nie – przypomnijmy rok 1939 – bronić swojej wolności. Nie można jej przywieźć na czołgach ani zrzucić z samolotu czy z dronów.

.Zachód wygrał zimną wojnę, a my wygraliśmy czas łatwej wolności po 1989 roku. Teraz nadeszła pora, aby udowodnić – wzorem Ukraińców – że warto żyć tylko dla takiej wolności, za którą warto cierpieć, a nawet umierać. Jesteśmy – nie mam złudzeń – w punkcie zwrotnym. Możemy, a czasem musimy odrobić nasze zadania domowe. Ale stanie się tak tylko wtedy, gdy zaczniemy najpierw chcieć. Polska jest nie przed, lecz po. Po długim okresie zniewolenia, z którego wyszliśmy zwycięsko. To jest nasz wkład w cywilizację Zachodu. Udowodniliśmy bardziej niż inni, ile jest warta solidarność dla wolności. Ale nie zwycięża się zasługami, lecz determinacją. Nie moralizowaniem, lecz cywilnym i wojskowym morale. Gotowością do poświęceń i konfrontacji.

Dziś do siły racji trzeba dodać rację siły.

Czesław Bielecki

Tekst ukazał się w nr 71 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 maja 2025