Prof. David BARRÉ: Irena Sendlerowa. Francuzów zafascynowała jej historia

Irena Sendlerowa. Francuzów zafascynowała jej historia

Photo of Prof. David BARRÉ

Prof. David BARRÉ

Profesor socjologii, wykładał miedzy innymi na Sorbonie. Autor m.in. "Des gens si bien...", "La maison habitée...", "Une commémoration", współautor pierwszej we Francji książki o Irenie Sendlerowej "Elle, elle sauvé les autres" (2009). Organizator wycieczek kulturowych do Izraela.

Mogłem opowiedzieć historię Ireny Sendlerowej, było to coś do tamtego momentu nieznanego Francuzom. Opowiadałem na przykład o kościele św. Franciszka, gdzie w czasie okupacji organizowano niekończące się msze, podczas których ludzie odbierali żydowskie dzieci wyprowadzone z getta i dostarczane do kościoła przejściami podziemnymi. Nie było na to innego, lepszego, naturalniejszego sposobu, gdyż okolica była nieustannie patrolowana przez Niemców – mówi prof.David BARRÉ w rozmowie z Nathanielem GARSTECKA

Nathaniel GARSTECKA: – Co takiego było w postaci Ireny Sendlerowej, że zdecydował się Pan napisać o niej książkę (Elle, elle a sauvé les autres, 2009)? Nie była wówczas kimś szczególnie znanym we Francji.

Prof. David BARRÉ: – Wiele różnych aspektów sprawiło, że zainteresowałem się tym projektem. Znajomi, którzy chcieli, żebym napisał książkę o Irenie Sendlerowej, powiedzieli mi, że została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Ja sam dostrzegłem związek między jej historią a historią mojej rodziny, której część trafiła do warszawskiego getta, a potem została wywieziona do Treblinki. A przede wszystkim uważałem, że przykład życia Ireny Sendlerowej zasługiwał na to, żeby poświęcić jej więcej uwagi. Ryzykując swoim życiem, uratowała bowiem z getta 2500 dzieci. Jako przewodnik w Yad Vashem dobrze też wiedziałem, że jej drzewko znajduje się u wejścia do alei Sprawiedliwych. Wszystkie te składowe doprowadziły do przyjęcia propozycji napisania książki o tej wyjątkowej postaci, która, jak Pan słusznie zauważa, była w owym czasie rzeczywiście zupełnie nieznana we Francji. Kierowała mną chęć przybliżenia jej historii francuskim czytelnikom.

W czasie prac nad książką wiele razy spotkał się Pan z Ireną Sendlerową. To było niedługo przed jej śmiercią, piętnaście lat temu. Jakie wspomnienia zostały Panu z tamtych rozmów?

– W sierpniu 2007 roku przyjechałem do Warszawy z żoną i z Agatą Mozolewską, tłumaczką, w nadziei na możliwość spotkania z Ireną Sendlerową. Zważywszy na podeszły wiek i stan zdrowia, nie przyjmowała już gości. Napotkaliśmy masę trudności, żeby zaaranżować odwiedziny. Zwiedzając miasto, przechodziliśmy obok kościoła pod wezwaniem św. Franciszka i pomyślałem, że może uda nam się czegoś więcej o niej dowiedzieć. Tamtejszy ksiądz, zresztą bardzo uczynny, wyjaśnił nam, że Irena Sendlerowa przebywa w nieodległym zakładzie opiekuńczym i że bez wcześniejszego umówienia wszelkie spotkania są niemożliwe. Zaryzykowaliśmy i bez uprzedzenia zjawiliśmy się w zakładzie opiekuńczym, mówiąc, że jesteśmy umówieni z Ireną Sendlerową. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu podstęp zadziałał i zostaliśmy przyjęci.

Spędziliśmy z nią kilka wspaniałych dni, słuchając jej świadectwa z przeszłości. Była stanowcza, zdecydowana, a zarazem łagodna. Mimo wieku i stanu zdrowia (w czasie wojny była torturowana przez Niemców, którzy połamali jej nogi) była w pełni władz umysłowych. Wywarło to na nas ogromne wrażenie. Otworzyła się przed nami i opowiedziała całą historię. Dodam może anegdotycznie, że w ostatni dzień, gdy przyszła pora pożegnania, patrząc mi głęboko w oczy swoim zawadiackim spojrzeniem, wyszeptała: „Pan wie, że nie był Pan umówiony”, po czym dodała: „Dla mnie było to najpiękniejsze spotkanie”. Podziękowała nam z całego serca, ale prosiła, żeby nie uważać jej za bohaterkę. Było jeszcze coś, co nas wzruszyło: pewna kobieta spędzała z nią codziennie wiele czasu. Okazało się, że to jedna z dziewczynek uratowanych przez Irenę Sendlerową. Gdy dowiedziała się, że ta, której tak wiele zawdzięczała, podupadła na zdrowiu, zgłosiła się do zakładu opiekuńczego, oferując swój czas.

Pana książka jest jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą we Francji poświęconą Irenie Sendlerowej. Później ukazało się wiele publikacji na jej temat, także na temat Zagłady. Jak tłumaczy Pan zainteresowanie Francuzów jej postacią i tamtym okresem?

– Faktycznie, moja książka była pierwszą pracą we Francji poświęconą życiu Ireny Sendlerowej. Nie pisałem jej bynajmniej w celach komercyjnych. Chodziło mi o przybliżenie się do mojej własnej historii, historii moich przodków, o odkrycie Ireny Sendlerowej i przekazanie jej świadectwa. Opowiadałem o niej na wielu wykładach, na uniwersytetach, w środowisku żydowskim, ale także w kręgach żydowsko-chrześcijańskich. Ludzie byli zafascynowani. Potem wielu skorzystało na tej fali, zwłaszcza po śmierci Ireny Sendlerowej. Jeśli chodzi o zainteresowanie Francuzów, o którym Pan wspomniał, to moim zdaniem jest w nim wiele z próby zdjęcia z siebie winy. Ci, którzy nie reagowali, starają się poprawić sobie samopoczucie, uwypuklając dokonania takich postaci jak ona.

To istotne świadectwo o brutalności niemieckiej okupacji w Polsce i o Zagładzie. Irena Sendlerowa uratowała 2500 żydowskich dzieci, ryzykując życiem swoim i swoich współpracowników. Jak Pan postrzega swoją rolę w przekazaniu dalej tej pamięci?

– Książka była do tego doskonałym narzędziem. Jak wspomniałem, nie napisałem jej dla pieniędzy. Wygłosiłem wiele wykładów w kręgach żydowskich i na uniwersytetach, nie starałem się sprzedawać książki, służyła mi ona jako wektor komunikacji. Mogłem opowiedzieć historię Ireny Sendlerowej, było to coś do tamtego momentu nieznanego Francuzom. Opowiadałem na przykład o wspomnianym już kościele św. Franciszka, gdzie w czasie okupacji organizowano niekończące się msze, podczas których ludzie odbierali żydowskie dzieci wyprowadzone z getta i dostarczane do kościoła przejściami podziemnymi. Nie było na to innego, lepszego, naturalniejszego sposobu, gdyż okolica była nieustannie patrolowana przez Niemców. Mój przyjaciel, były więzień Auschwitz, namówił mnie, abym o Sendlerowej i uratowanych przez nią dzieciach opowiedział w szkołach. Byłem już na emeryturze, ale zgodziłem się, dzięki czemu ta historia trafiła do umysłów młodych ludzi, między 13. a 16. rokiem życia. Wszyscy byli nią żywo zainteresowani. Nigdy nie doświadczyłem jakiejś złej reakcji. Jako emerytowany profesor brałem również udział w wyjazdach do Auschwitz, gdzie opowiadałem o wszystkim, co o tamtym okresie wiedziałem. To był sposób na przekazanie pamięci – opowiadanie młodym o dzieciach, którym udało się wydostać z getta.

W Polsce Irena Sendlerowa wyniesiona została do rangi bohaterki narodowej. Została odznaczona najważniejszymi orderami, dostała także tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. O przykładzie jej życia uczą się młode pokolenia, tak samo jako uczą się o innych polskich bohaterach – Janie Karskim i Witoldzie Pileckim. Jaką lekcję możemy wyciągnąć z przeszłości?

– To trudne pytanie, od dawna głowię się nad odpowiedzią na nie. Nazistowscy dygnitarze byli ludźmi wykształconymi, słuchali muzyki, chodzili do opery. Wielu skończyło studia. Ale nic to nie dało. Mówi się, że to nie może się już więcej powtórzyć, ale zdajemy sobie sprawę, że są na świecie dyktatorzy, którzy tłamszą swoje społeczeństwa i mogą popełniać zbrodnie według własnego widzimisię. Musimy być zatem zdolni się obronić w razie konieczności. Ale jednocześnie nie wolno nam zwątpić w człowieka. Trzeba formować nowe pokolenia, uczyć tolerancji, opowiadać o postaciach takich jak Irena Sendlerowa. Miejmy świadomość, że nasze wartości nie będę uniwersalne po wsze czasy. Trzeba więc, abyśmy nie ustawali w tej pracy na rzecz pamięci. Mobilizujmy naszych bliskich. Każda osoba, która stanie się lepsza dzięki przykładowi Ireny Sendlerowej, jest zwycięstwem.

Rozmawiał Nathaniel Garstecka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 maja 2023