
Rosja nauczyła się rozgrywać Zachód
Dopóki zwlekamy, inicjatywa pozostaje po stronie Putina. Może on zmieniać tempo, zakres, intensywność i cele ataków, wzmacniać je działaniami z zakresu wojny cybernetycznej i łączyć z innymi taktykami, takimi jak propaganda. Przygotujcie się na sponsorowane przez Kreml komunikaty w stylu „Przestańcie wspierać Ukrainę, a wasze życie wróci do normy” – pisze Edward LUCAS
.Spotterzy samolotów w Kopenhadze zbierają się zwykle przy wesołej knajpce Flyvergrillen, na obrzeżach lotniska. W popołudniowym słońcu w miniony piątek apatyczni mężczyźni w wiatrówkach zajadali się narodowym przysmakiem, polsemixem (pokrojoną kiełbasą, surową cebulą, frytkami i keczupem), i dyskutowali o szokującym poniedziałkowym zamknięciu najbardziej ruchliwego lotniska w Skandynawii na cztery godziny. Na ekranie telewizora w kawiarni duńska premier Mette Frederiksen przedstawiała kontekst geopolityczny. W ciągu ponurych siedmiu minut, godnych hollywoodzkiego filmu katastroficznego, stwierdziła bez ogródek, że kraj został zaatakowany, i ostro skrytykowała sprawców: „anonimowych tchórzy”, najprawdopodobniej Rosjan. Podkreśliła, że ich nadrzędnym celem było wywołanie „strachu i podziałów”, zdestabilizowanie społeczeństwa oraz wzbudzenie nieufności.
Nie kryła też irytacji wobec początkowej reakcji swojego kraju: „Nie proszę o cierpliwość, bo sama jej nie mam”. Trudno się dziwić. Dania szybko się dozbraja i należy do czołowych sojuszników Ukrainy, czym wzbudza gniew Rosji. Ale w kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego, jak zauważa Hans Tino Hansen, surowy analityk kierujący firmą konsultingową Risk Intelligence, „przesypia” sprawę. Gdy zadzwoniłem na komendę policji z pytaniem o śledztwo, usłyszałem: „To Dania. Jest piątek, piąta po południu. Wszyscy poszli do domu”. Najnowsza wiadomość na ich stronie internetowej dotyczyła… dwóch zaginionych psów.
To prawda, że w związku z dwoma ważnymi szczytami europejskimi, które mają się odbyć w październiku, Dania podjęła spóźnione, ale poważne działania, zakazując wszelkich lotów dronów, powołując rezerwistów i sprowadzając specjalistyczne jednostki obrony powietrznej z sąsiednich krajów oraz z Ukrainy (zapewne najbardziej przydatne). Ale takie działania są nie tylko piekielnie kosztowne, lecz także zbyt ograniczone i podjęte zbyt późno. Rosja po prostu poczeka, spróbuje ponownie kiedy indziej albo gdzie indziej, ewentualnie zmieni taktykę. Drony, które w ubiegłym tygodniu krążyły nad duńskimi lotniskami i bazami wojskowymi, zostały – jak podejrzewają śledczy – wypuszczone z pokładów statków handlowych na wodach międzynarodowych. Jeśli tak, to ich załogi i właściciele wyszli z tego całkiem bezkarnie. Wielki europejski plan „ściany dronów” na wschodniej granicy, omawiany podczas tak wielu spotkań, brzmi nieźle. Ale może być równie łatwy do obejścia, jak przedwojenna francuska Linia Maginota. Podobnie ma się sprawa z nowym projektem NATO „Eastern Sentry”: naprędce sklecone, kosztowne i nieliczne systemy obrony powietrznej, które nie są w stanie sprostać zagrożeniu. Potrzebujemy prawdziwego odstraszania, a nie pozorowanej obrony.
Przede wszystkim bowiem umyka nam istotna kwestia dotycząca eskalacji rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej. Od przecinania kabli na dnie morza po ingerowanie w działanie satelitów – wszystko to trafia na pierwsze strony gazet i wpływa na nasze codzienne życie. Lecz prawdziwym celem tych ataków jest sposób podejmowania przez nas decyzji. A raczej jego brak. Nasze instytucje działają w silosach, z nawykami ukształtowanymi przez dekady pokoju. Widzieliśmy to w Wielkiej Brytanii w 2018 roku. Po ataku Rosji przy użyciu środka paraliżująco-drgawkowego w Salisbury nieprzygotowani, niedoświadczeni urzędnicy z agencji zdrowia publicznego, władz lokalnych i policji miotali się wobec tego bezprecedensowego przestępstwa, aż w końcu ster przejęły londyńskie służby specjalne. Owszem, w sytuacjach wyjątkowych zwykle w końcu udaje nam się zebrać i podjąć wspólne działania. Ale wobec codziennych ataków na energetykę, transport i systemy komunikacji w Europie zimna krew i kompetencja muszą stać się standardem – zawsze i wszędzie.
.Niestety, jest to sprzeczne z duchem naszych otwartych, opartych na zaufaniu i rozważnych społeczeństw. Weźmy na przykład drony. Nie traktujemy ich jako niebezpiecznej broni ani sprzętu szpiegowskiego. Posiadanie drona to zazwyczaj prywatna sprawa, chyba że policja udowodni, że użyto go nielegalnie. A co, gdy właścicielem jest wynajęty bandyta, który chce dokonać sabotażu? Albo tajnym agentem? Upubliczniamy wiele szczegółów dotyczących kluczowej infrastruktury i systemów krytycznych, co stanowi kolejny prezent dla sabotażystów (spróbujcie wypatrzyć samolot w Rosji). Wolimy bezpieczeństwo obywateli i komfort życia od twardych zabezpieczeń. Znacznie lepiej zamknąć lotnisko w obliczu zagrożenia ze strony dronów, niż ryzykować katastrofę; unikamy również ich zestrzelenia, gdy odłamki mogą uszkodzić cenny samolot, trafić w zbiornik paliwa lub zranić ludzi. Właśnie dlatego Duńczycy nie rozprawili się w zeszłym tygodniu z dronami nad swoimi lotniskami (niepowodzenie w obronie instalacji wojskowych to już inna, bardziej żenująca historia). Nasze szlachetne zasady są dla Rosji zaproszeniem do siania spustoszenia. Napastnicy nie muszą nawet używać prawdziwych dronów: wystarczy rozsiewanie plotek w mediach społecznościowych o ich obecności, by władze w panice zamknęły lotnisko.
Powoduje to nie tylko straty ekonomiczne. Ogromne utrudnienia dezorientują i rozpraszają decydentów, a przy okazji podkopują wiarę społeczeństw w zdolność władz do ich ochrony. Co gorsza, ciągłe uciekanie się do półśrodków rujnuje naszą wiarygodność. We wrześniu Estonia i Polska poprosiły o pilne konsultacje na mocy artykułu 4 Karty Atlantyckiej NATO po poważnych naruszeniach przestrzeni powietrznej. Artykuł 4 został powołany tylko dziewięć razy w historii sojuszu, głównie przez Turcję. Natowscy dygnitarze odbyli więc stosowne narady i wygłosili surowe oświadczenia. Ale nie zrobili nic, co skłoniłyby Kreml do natychmiastowego zaprzestania prowokacji. Efekt? Artykuł 4 stracił na znaczeniu, a wiarygodność kolejnego i ostatniego kroku, czyli uroczystej obietnicy zbiorowej obrony zawartej w artykule 5, została poważnie nadwątlona.
Dopóki zwlekamy, inicjatywa pozostaje po stronie Putina. Może on zmieniać tempo, zakres, intensywność i cele ataków, wzmacniać je działaniami z zakresu wojny cybernetycznej i łączyć je z innymi taktykami, takimi jak propaganda. Przygotujcie się na sponsorowane przez Kreml komunikaty w stylu „Przestańcie wspierać Ukrainę, a wasze życie wróci do normy”.
.Jak powiedziała Frederiksen, „to prawdopodobnie dopiero początek”. Zachowanie Rosji nie zmieni się, dopóki jej nie powstrzymamy. Wymaga to podjęcia trudnych i ryzykownych kroków na wszystkich frontach. Frederiksen słusznie pochwaliła ogromne doświadczenie obronne swych zahartowanych w boju ukraińskich sojuszników. Potrzebujemy też ich umiejętności ofensywnych.