
Sztuka na linii frontu
Sztuka potrafi działać z ogromną siłą rażenia i dlatego trzeba się z nią obchodzić ostrożnie – pisze Edward LUCAS
.Jedną z przyjemności towarzyszących moim corocznym wizytom w Wenecji jest obserwowanie, jak kraje, które znam najlepiej, prezentują się na Biennale. Jest to międzynarodowy festiwal kultury trwający od lata do jesieni, poświęcony na przemian sztuce i – jak w tym roku – architekturze. W tej edycji Estonia prezentuje projekt poświęcony ocieplaniu domów, Litwa – drzewom, Ukraina – dachom, Gruzja – cegłom suszonym na słońcu, Polska – przesądom w architekturze, a Albania – odzyskiwaniu przestrzeni publicznej po dekadach postrewolucyjnego indywidualizmu (wspólny pawilon Czech i Słowacji w tym roku przechodzi remont).
Wszystkie te wystawy skłaniają do myślenia. Ale to łotewska zrobiła na mnie największe wrażenie. Nosi tytuł Landscape of Defence – „Krajobraz obrony” – i składa się z wideoinstalacji przedstawiającej sceny ze wschodniej granicy przeplatane fragmentami wywiadów. Odwiedzający mogą usiąść na ławeczkach w otoczeniu przeciwpancernych „jeży” z żółtych winylowych poduszek. Towarzyszący wystawie manifest kuratorski nie owija w bawełnę. Celem ekspozycji jest pokazanie, jak i dlaczego ludzie mieszkający na pograniczu „żyją w ciągłym strachu przed atakiem”. Dowiadujemy się o wprowadzanych umocnieniach granicznych (głównie w postaci ogrodzeń), nowych programach informacyjnych dla mieszkańców i przywróceniu obowiązkowej służby wojskowej. „Potrzebę obrony trzeba uznać i zaakceptować” – brzmi w zakończeniu. – „To, jakie przyjmiemy nastawienie, zależy od nas: możemy się bać wojny albo zyskać poczucie bezpieczeństwa”.
Oglądałem te nagrania z mieszanką współczucia, podziwu i niepokoju. Mieszkańcy pogranicza – mówiący prosto, ale z godnością – opowiadają, jak ufortyfikowana i pilnie strzeżona granica wpływa na takie kwestie jak tradycyjne wyprawy na grzyby czy życie dzikich zwierząt. Rzeczowość i spokój wypowiedzi kontrastują z odrealnioną atmosferą Biennale. (Do łotewskiego pawilonu idzie się dobre dziesięć minut przez wystawę pełną pseudoarchitektonicznych popisów i zagadek – trudno o większy kontrast z ponadczasowym urokiem Wenecji).
Osoby, których głos płynie z nagrań, nie udają, że nic się nie dzieje. „Rosja nie tylko napada na terytorium. Napada też na nasze umysły” – mówi jedna z kobiet. Na ogromnej kilkumetrowej mapie wschodniego pogranicza zaznaczono każdy szczegół. Odwiedzający nie mają wątpliwości, że problem ma wymiar nie tylko fizyczny, ale też psychiczny i osobisty. Poza walorami artystycznymi wystawa przygotowana przez kuratorki Liene Jākobsone i Ilkę Ruby ma jeszcze jedną zaletę: sprawia, że przynajmniej część odwiedzających uświadamia sobie, iż Rosja stanowi realne zagrożenie, a obrona wolności ma swoją cenę. Dla takiego efektu naprawdę warto było się postarać.
Jeden aspekt jednak nie daje mi spokoju. Tak, państwa bałtyckie graniczą z Rosją. Ale to samo dotyczy Polski, Finlandii, Norwegii, a po drugiej stronie oceanu – Kanady i Stanów Zjednoczonych. Jeśli Rosja zagraża którejkolwiek granicy NATO, to problem całego sojuszu, nie tylko jednego kraju. Moskwa bardzo chciałaby, by państwa bałtyckie postrzegano w NATO jako przypadek szczególny. Byłaby wprost zachwycona, gdyby jedno z nich zaczęło się uważać za „najsłabsze ogniwo”. Jeśli taka narracja się przyjmie, podkopie morale społeczeństwa i przyspieszy wyludnianie (bo kto chciałby mieszkać u stóp wulkanu?). Osłabi też solidarność sojuszu (po co ryzykować wojnę w obronie krajów, które i tak są skazane na porażkę?) i zwiększy postrzegane ryzyko z zewnątrz. To zaś pociągnie za sobą wyższe koszty pożyczek, zahamowanie wymiany handlowej, odpływ inwestycji i spadek ruchu turystycznego. Tak powstaje błędne koło upadku i rezygnacji – i to bez jednego wystrzału.
.Tym bardziej warto pokazywać też jaśniejszą stronę. Owszem, położenie geograficzne może budzić poczucie zagrożenia (zapytajcie choćby Wenecjan). Ale może też działać jak bodziec. Wszystkie kraje, które cierpiały pod rządami komunizmu, przeżyły w ciągu ostatnich 35 lat bezprecedensowy renesans kulturalny. To materiał na niejedno przyszłe Biennale – i ostry kontrast wobec ponurej estetycznej stagnacji współczesnej Rosji.


