Eryk MISTEWICZ: Francja. Zinstytucjonalizowany zamach stanu

Francja. Zinstytucjonalizowany zamach stanu

Photo of Eryk MISTEWICZ

Eryk MISTEWICZ

Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy "Wszystko co Najważniejsze".  www.erykmistewicz.pl

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Uzbrojony w maczetę i nóż Egipcjanin rzucający się na żołnierzy w Luwrze to dopiero zapowiedź tego, co będzie się działo w najbliższych tygodniach i miesiącach we Francji

.Jesteśmy blisko powtórki scenariusza hiszpańskiego z 2004 r. i wywrócenia — poprzez zamach, jak wówczas w metrze w Madrycie — sceny politycznej. W Hiszpanii na pięć dni przed wyborami zamach zmienił układ sił, sympatie społeczne, a co za tym idzie, wynik wyborów. Model hiszpański to najbardziej oczywisty scenariusz destabilizacji, choć nie jedyny.

Tu, we Francji, to właśnie terror będzie określał przebieg wyborów, ich zwycięzców w pierwszej turze, wreszcie działania sił zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych aż po zaprzysiężenie przyszłego prezydenta Republiki. Gra toczy się o wpływ na politykę kraju nadającego ton polityce zagranicznej i obronnej Europy, z wieloma ważnymi instytucjami międzynarodowymi, bez którego trudno wyobrazić sobie osi strategicznych polityki europejskiej. Ba, bez Francji trudno wyobrazić sobie „samosterowności kontynentu”. Gra idzie więc o stawkę porównywalną do tej, z jaką mieliśmy do czynienia w wyborach amerykańskich – także z punktu widzenia najbardziej żywotnych interesów Polski.

15 maja wygasa kadencja François Hollande’a. Już dziś to nie zapewnienie pracy, nie kwestie gospodarcze są pierwszym tematem mitingów i debat, ale właśnie bezpieczeństwo, imigranci, terroryzm, stopień zamknięcia granic kraju i przyszłość Europy, która nie radzi sobie z wojną cywilizacji. Trudno się spodziewać, by kandydaci w tych wyborach nie wyczuwali dominującej opinii Francuzów, by poszli pod prąd proponując otwarcie się na imigrantów i znoszenie barier. Raczej rywalizują zapowiadaną skalą represji wobec „innych” i zamykaniem się Francji. Dotyczy to także – rzecz niewyobrażalna wcześniej – kandydatów centrowych i tych z umiarkowanej lewicy.

Czy terror, zamach na ostatniej prostej wyborów, jeszcze przed 23 kwietnia (pierwsza tura wyborów) lub między 23 kwietnia a 7 maja (druga tura wyborów), oznacza automatyczne zwycięstwo Marine Le Pen i idącego najdalej w retoryce i zapowiedzi działań antyimigranckich Frontu Narodowego? Nie.

Nie wierzę, w chwili, gdy piszę te słowa, w zwycięstwo Marine Le Pen w tych wyborach.

Największe nawet uderzenie w Republikę, zamach o skali porównywalnej z tym, co już wydarzyło się w Paryżu i Nicei, lub większej nie spowoduje natychmiastowego wzrostu poparcia dla kandydatki Frontu Narodowego. Oczywiście, Marine Le Pen (i FN) ma stabilne 30-procentowe poparcie i gdyby wybory prezydenckie rozstrzygały się we Francji w jednej turze, spośród kilkunastu kandydatów ona, zdobywając najwięcej głosów, już byłaby prezydentem. Stąd często rozemocjonowanie komentatorów wskazujących na wyniki sondaży. Tak, Marine Le Pen w nich prowadzi, jednak wybory są dwustopniowe.

Jednym z bardziej prawdopodobnych scenariuszy wydaje się dziś powtórka z roku 2002. Wówczas to, gdy do drugiej tury nie wszedł kandydat socjalistów Lionel Jospin, lewica w obawie przeciw możliwym wyborem Jean-Marie Le Pena poparła Jacques’a Chiraca, a więc prawicę umiarkowaną („głosujemy na mniejsze zło” – przekonywała). Stworzony wówczas Front Republikański, zapora wszystkich przeciw Le Pen, to nic innego jak poparcie wartości Republiki przeciw tym, którzy tych wartości nie chcą respektować.

Ale jest coś jeszcze, co sprawia, że droga do prezydentury Marine Le Pen nie jest prosta.

Art 7. konstytucji Republiki sprawia, że pojawiają się coraz bardziej rozbudowane koncepcje dopuszczające możliwość anulowania wyborów prezydenckich, ich przeniesienia, rozpisania na nowo w uzasadnionym przypadku.

Tym uzasadnionym przypadkiem może być kwestia bezpieczeństwa państwa. Już pojawiają się głosy konstytucjonalistów zastanawiających się czy wybory mogą zostać przeprowadzone w czasie obowiązywania stanu wyjątkowego, ograniczającego prawa obywatelskie. Ale też uzasadnionym przypadkiem może być wystąpienie zdarzenia nadzwyczajnego, np. śmierci, utraty zdrowia (fizycznego lub psychicznego), a także np. utraty zdolności wyborczych (choćby postawienia w stan oskarżenia) istotnego dla przebiegu procesu wyborczego kandydata. Ten artykuł konstytucji był już rozważany przy poprzednich wyborach, w 2012 r., gdy z wyścigu została wyeliminowana Eva Joly, reprezentantka ekologów. Eva Joly spadła ze schodów, jednak jej wyeliminowanie z kampanii nie zostało zaklasyfikowane jako element pozwalający na odwołanie wyborów lub ich przełożenie, głównie — powiedzmy to wprost — z uwagi na umiarkowane notowania Zielonych.

Inaczej jest w tych wyborach. Po prawyborach, które skreśliły szanse wśród wyborców republikańskich wpierw Nicolasa Sarkozy’ego, a następnie Alaina Juppé, kandydatem Republikanów został François Fillon.François Fillon – katolik, wspierający „marsze dla życia”, co już wystarcza, by odwróciła się od niego duża część francuskich elit, aby przypuścił huraganowy atak lewicy laickiej, były premier za czasów prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego, szanujący Polskę, choć szukający dobrego tonu dla relacji z Rosją w czasach globalnej zawieruchy.

Byłem na jego mitingu w Porte de la Villette. Rozmawiam z jego najbliższymi współpracownikami. I wciąż nie mogę nadziwić się skali ataku na akurat tego kandydata. Kolejne afery, mniejsze, większe, z jego udziałem, dotykające jego, jego żony, jego dzieci, mnożą się, świadcząc albo o jego życiowej niefrasobliwości (także głębokiej nieuczciwości), albo o niedoskonałości prowadzonej kampanii (braku sprawdzenia słabych punktów kandydata przed rozpoczęciem wyścigu), albo o wejściu w konflikt z siłami dotychczas zachowującymi wobec jego osoby neutralność, albo o wszystkich tych czynnikach razem, składających się na posuniętą do maksimum bezustanną kanonadę, jakiej żaden kandydat w żadnych wyborach we Francji jeszcze nie doświadczył. I którą trudno jest mu – i przede wszystkim Republikanom – przetrzymać.

Efekt tej gry jest łatwy do przewidzenia.

François Fillon może nie wejść do drugiej tury wyborów. Może także zostać postawiony w stan oskarżenia (co oznacza wypełnienie art. 7 konstytucji Republiki stanowiąc powód do przesunięcia wyborów).

Wówczas w drugiej turze znajdą się wyłącznie przedstawiciele lewicy. Już dziś to oni są najwyżej w sondażach: od Jeana-Luca Mélenchona (komunista), Benoîta Hamona (formalnie: kandydat Partii Socjalistycznej po wygranych widowiskowych, choć do potęgi sztucznie pompowanych w mediach prawyborach), Emmanuela Macrona (tajna broń schodzącego ze sceny prezydenta, kandydat absolutnie przezroczysty, z programem dla każdego, akceptowalny zarówno przez wyborców lewicy, jak i „sieroty” po Fillonie), po jak najbardziej lewicową Marine Le Pen — lewicową, ze względu na program gospodarczy, społeczny, na spojrzenie na świat, a przy okazji jawnie prorosyjską.

Do 17 marca każda z partii wystawia swojego kandydata. Do tego dnia zamach, taki czy inny, większy lub mniejszy, nie wpływa silnie na przebieg wyborów (po 10 marca, a więc na 7 dni przed zgłoszeniem kandydatów, mogą być one przesunięte ledwie o kilka tygodni). Inaczej jest po zatwierdzeniu listy kandydatów, a więc po 20 marca — w przypadku wystąpienia zdarzeń nadzwyczajnych Trybunał Konstytucyjny może wstrzymać wybory. Jeszcze z inną sytuacją będziemy mieć do czynienia w razie wystąpienia zdarzeń nadzwyczajnych między pierwszą a drugą turą, gdy Trybunał Konstytucyjny ma prawo anulowania wyborów i organizowania ich od początku. Takim zdarzeniem nadzwyczajnym może być postawienie w stan oskarżenia kandydata partii występującej na pierwszym miejscu w sondażach, a więc Republikanów, jak również zamach o skali wpływającej na atmosferę, w jakiej dochodzi do aktu wyborczego.

Oczywiście, do 17 marca możliwe jest jeszcze wycofanie się François Fillona z wyścigu prezydenckiego (lub, mniej elegancko mówiąc, wycofanie jego kandydatury przez Republikanów). Kolejka możliwych do zaakceptowania przez wyborców umiarkowanej prawicy jego zmienników jest spora: Alain Juppé, François Baroin, Laurent Wauquiez, Bruno Le Maire, Xavier Bertrand, Valérie Pécresse, Nathalie Kosciusko-Morizet, Gérard Larcher, wreszcie nawet Nicolas Sarkozy (choć po dotkliwej porażce w prawyborach wydaje się to mało prawdopodobne, był zresztą nieobecny w trakcie mitingu Fillona w Porte de la Villette). Na razie jednak, dopóki nie postawiono formalnych zarzutów karnych, François Fillon prowadzi swą kampanię, oddając każdego dnia, w kolejnych sondażach, kolejne punkty procentowe konkurentom (głównie Emmanuelowi Macronowi).

To najtrudniejsza kampania wyborcza we Francji w ostatnich latach. Z walką za wszelką cenę nie tyle o Francję, co o możliwość kształtowania przyszłości Europy.

Ale Republika się broni. Broni się świat — jak to określam — arystokracji rozumu. Mieszanina lóż, wpływów, służb i przekazywanego z pokolenia na pokolenie przekonania o roli państwa, którego należy bronić przed obcymi i przed złymi. Przed tymi, którzy nie reprezentują wartości Republiki, którzy tym wartościom zagrażają, którzy zdegradują Francję i zaprzepaszczą wielowiekową tradycję oświeconej władzy publicznej.

Wybory amerykańskie stanowią najlepszy przykład, że system demokratyczny — po jego dokładnym rozpracowaniu — może zostać wykorzystany do iniekcji elementów wpływu zewnętrznego. Czy Republika może podjąć takie ryzyko? To pytanie nad Sekwaną nie pada, wydaje się retoryczne.

Dwanaścioro sędziów Trybunału Konstytucyjnego pod kierownictwem Laurenta Fabiusa (to istotne, jak istotna to bowiem postać w układaniu od lat najważniejszych gier polityki francuskiej) zadecydować może więc o anulowaniu wyborów, jeśli do drugiej tury nie przeszedłby ani jeden kandydat respektujący wartości Republiki lub zbyt silnie związany z obcymi ośrodkami władzy; powodem takiej decyzji mogłyby być również wydarzenia ekstraordynaryjne.

Każdy zamach bombowy, atak samobójczy, zagrożenie życia pracowników instytucji, sztabów wyborczych, kandydatów wpływa dziś więc na atmosferę wyborczą i możliwy wynik wyborów prezydenckich. Ale nie w tak prosty sposób, jak się może wydawać na podstawie pobieżnych informacji i sondaży.

.To najciekawsza kampania, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłem. Do granic nieprzewidywalna, dynamiczna, w której walka toczyć się będzie do ostatniej chwili z olbrzymim natężeniem i zwrotami akcji, a i tak wynik pozostawać będzie nieprzewidywalny. Ta kampania to także – w warstwie mniej widzialnej dla opinii publicznej – najciekawsza forma obrony Republiki i tego rozumienia demokracji, które pamiętamy jeszcze z poprzedniego wieku.

Eryk Mistewicz
4 lutego 2017 r

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 lutego 2017