Eryk MISTEWICZ: "Musimy przez to przejść"

"Musimy przez to przejść"

Flaga en></div><div id=
Photo of Eryk MISTEWICZ

Eryk MISTEWICZ

Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy "Wszystko co Najważniejsze".  www.erykmistewicz.pl

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zacznijmy od oczywistości: demokracja to wolność głoszenia najbardziej aberracyjnych poglądów, poglądów stojących w sprzeczności z naszymi poglądami. No właśnie. W prawdziwej, solidnej demokracji nie ma prymatu „naszych poglądów”.

.Równe prawa przysługują tym, którzy uważają, że gospodarka jest najważniejsza, i tym, którzy sądzą, że najważniejszy jest równy podział wypracowanych dóbr. Mają prawo głosić swoją prawdę zarówno ci, którzy uważają, że należy żyć według praw objawionych, zgodnych z taką czy inną religią, jak i ci, którzy praktykują prawem dozwolone zachowania seksualne osób pełnoletnich za obopólną zgodą, w jakiejkolwiek właściwie formie i formule. W całym spektrum równorzędnych opinii znajdują się te „za” i „przeciw” GMO, elektrowni atomowych, partycypacji państwa w organizowaniu systemu zabezpieczenia społecznego, ale też opinii na temat palenia papierosów w miejscach publicznych, a także „za” i „przeciw” kary śmierci.

To ważne: pogląd „kobiety są predestynowane do tworzenia ciepła domowego ogniska” jest w demokracji równie uprawniony, jak zawołanie: „kobiety na politechniki”. Ani jeden ani drugi z tych poglądów nie jest ani lepszy, ani gorszy, a już na pewno żaden z nich nie powinien być preferowany przez państwo.

Podobnie jak pogląd „tylko liberalna gospodarka jest gospodarką racjonalną” jest odzwierciedleniem ledwie jednego z wielu prądów myślenia o ekonomii. Są kraje, w których liberalizm nie jest formą preferowaną w gospodarce, a mimo to ludzie tam żyją, pracują, odnoszą swoje sukcesy. Kraje te (choć może się to wydawać nieprawdopodobne!) świetnie się rozwijają. Postawienie na „brygady Mariotta” (doradców zjeżdżających do Polski w końcówce lat 80., aby przeprowadzić Polskę od socjalizmu do kapitalizmu) nie było jedyną drogą dla Polski i Polaków w tym czasie. Była to jedna z dróg. Były też inne. Czy inne propozycje poprowadzenia „polskich spraw” wówczas byłyby lepsze, z mniejszą stratą majątku narodowego, z lepszym zabezpieczeniem praw słabszych? Tego się już nie dowiemy.

Oczywiście, presja wielkich grup społecznych zmienia nasze otoczenie: uznajemy, że nie wypada pluć na ulicy, zażywać tabaki, palić w miejscach publicznych, marihuana szkodzi, a dostęp do broni palnej powinien być ograniczony i korzystając z mechanizmów demokratycznych, wprowadzamy głosem większości w jawnym postępowaniu prawo zmieniające nasze nawyki. Podobnie dzieje się np. z prawami kobiet czy z brakiem aprobaty dla kary śmierci. To również oczywistość. Jednak proces taki trwa bardzo długo, z reguły jest rozpisany na kilka dekad, kilka kadencji parlamentu, kilka kadencji prezydenta, kilka rządów.

.Nikt w demokracji nie eliminuje jednej grupy społecznej, nie łamie jej kręgosłupa, zmuszając ją do akceptacji jednej linii postępowania, głoszenia wyłącznie jednej prawdy. Nikt nie wyciera gumką myszką jednych prawd, korzystając z machiny państwowej.

Niewiele ma wspólnego z demokracją przyjęcie zasady, że jedyną drogą rozwoju jest gospodarka liberalna we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i w ramach Unii Europejskiej. Żaden z tych elementów nie może być narzucony, każdy powinien być poprzedzony dyskusją, debatą, być może z finalnymi rozwiązaniami (kwestii najważniejszych) przyjmowanych w referendum.

Nie ma prawd objawionych i nie ma — w demokracji — władzy powstałej w wyniku objawienia.

Jeśli tego nie zrozumiemy, nakręcamy spiralę eliminowania kolejnych grup, kolejnych trendów, myśli, idei. Zamykamy się, uważając, że tylko my mamy rację. Że inni to szaleńcy, wariaci, zaprzańcy, wstecznicy, których nie należy dopuszczać do mediów, nie można dotować ich z państwowych (a więc „naszych”) pieniędzy, w maksymalnym stopniu należy ich izolować od społeczeństwa, które jest zdrowe, bo „nasze”. Bo to my mamy rację. Rację jedyną.

Spirala była nakręcana od 1990 roku. Bo przecież głębokość zmiany dziś realizowanej w Polsce nie jest odpowiedzią li tylko na osiem lat rządów PO. Jest odpowiedzią marginalizowanych na ich marginalizację. Jest odrzuceniem norm, zasad, sposobu, w jaki urządzono Polskę po 1990 roku.

.Uczciwie postawmy kwestię: przez 25 lat (z wyjątkami — raz było to pół roku, innym razem półtora roku) programy w stylu Tomasza Lisa nie były rekompensowane o tej samej porze, w tym samym kanale programem w stylu Joanny Lichockiej. Pieniądze państwowe (rządowe i samorządowe) nie trafiały w takim samym zakresie do Gazety Wyborczej i Gazety Polskiej. Wsparcie dla Krytyki Politycznej, Liberté i Kultury Liberalnej — wsparcie państwa (ergo podatników) było tysiąckrotnie większe od wsparcia dla Klubów Gazety Polskiej, Instytutu Sobieskiego, Klubu Jagiellońskiego, W Sieci, etc.

Teraz musimy przez to przejść. Musimy przejść przez etap rewolucji, aby uzyskać lepszy balans sceny publicznej. Uznania, że prof. Jerzy Żyżyński jest równie mądry, jak prof. Leszek Balcerowicz, a przynajmniej, że obaj powinni mieć równy dostęp do możliwości głoszenia swoich prawd (dostęp na koszt podatnika). Zrozumienia, że spółki skarbu państwa albo nie wspierają nikogo, albo wspierają wszystkich (a więc zarówno Gazetę Wyborczą, jak i Gazetę Polską). Musimy dojść do równowagi w mediach publicznych po czasie dominacji jednej tylko opcji mentalnej, towarzyskiej, ideowej.

Nieprawdą jest, że zapada czarna noc demokracji. Raczej wręcz przeciwnie: dzięki decyzjom wyborczym — decyzjom wyborczym podobnym we wszystkich grupach społeczno-demograficznych, wszędzie bowiem na pierwszym miejscu lądował PiS — jesteśmy bliżsi lepszego balansu po 25 latach dominacji jednej tylko opcji ideowej w przestrzeni publicznej.

Wreszcie jest w miarę normalnie: jedni mają Gazetę Wyborczą, drudzy Gazetę Polską. Jedni demonstrują w sobotę, inni w niedzielę. Jak dla mnie, demokracja nam zakwita, a nie goreje.

.Najważniejsze pytanie jest jednak jeszcze inne: czy uda się stworzyć mechanizmy (stworzyć je często od początku), dzięki którym ZMIANA nie będzie li tylko ZAMIANĄ?

Czy po etapie swoistego kolejnego „dorzynania watah” à rebours, odreagowywania, po przeniesieniu budżetów, po kilku pokazowych procesach dojdziemy do etapu normalności, w której równe prawo głoszenia mądrości (lub głupot, jak kto woli) będzie prawem wszystkich uczestników sceny publicznej?

Na tym przecież polega demokracja i wolność słowa, o czym nie kto inny, jak właśnie Demos przypomniał nam ostatnio swoimi decyzjami przy wyborczych urnach.

Eryk Mistewicz
12 grudnia 2015 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 grudnia 2015