Prof. Leszek PACHOLSKI: "Polska nauka. A gdybyśmy wprowadzili kodeks honorowy?"

"Polska nauka. A gdybyśmy wprowadzili kodeks honorowy?"

Photo of Prof. Leszek PACHOLSKI

Prof. Leszek PACHOLSKI

Profesor zwyczajny nauk matematycznych, logik, informatyk. W latach 2005–2008 rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

W najnowszym prestiżowym rankingu THE (Times Heigher Education World University ranking) pierwsze miejsce zajął Caltech – California Institute of Technology. Caltech jest niewielką szkołą akademicką w kalifornijskiej Pasadenie, kształcąca około tysiąca studentów pierwszego stopnia i prawie dwa razy tyle magistrantów i doktorantów. Specjalizuje się w naukach ścisłych i eksperymentalnych, ma rekordowa liczbę noblistów i największą na swiecie liczbę cytowań na pracownika.

.Niecałe 44 kilometry autostradą na północ (33 minuty bez korków) od Pasadeny, w uniwersyteckim miasteczku Claremont swoją siedzibę ma Harvey Mudds College (HMC), szkoła kształcąca 800 studentów, oferująca tylko studia pierwszego stopnia i, podobnie jak Caltech, specjalizująca się w naukach ścisłych. Od wielu lat HMC zdobywa pierwsze lub drugie miejsce w rankingach Payscale,  klasyfikujących uczelnie pod względem  wynagrodzenia absolwentów. W ostatnim rankingu HMC był wprawdzie dopiero drugi w kategorii „wynagrodzenia w pełni kariery”, ale zajął pierwsze miejsce w kategorii wynagrodzenia w pierwszych latach po rozpoczęciu pracy. Zarówno w kategorii „pierwszego wynagrodzenia” jak i w kategorii „wynagrodzenie w pełni kariery zawodowej” HMC wyprzedza kultowe uniwersytety: Harvard, Princeton, Yale i Stanford.

Caltech i HMC oprócz geograficznej bliskości i podobnego profilu kształcenia łączy jeszcze jedna cecha. W obu obowiązuje akademicki kodeks honorowy.

Akademicki kodeks honorowy w najlepszych uczelniach reguluje zasady etyczne dotyczące studiów i badań naukowych.

.W szczególności kodeks nie dopuszcza korzystania z nieuprawnionej pomocy przy rozwiązywaniu zadań egzaminacyjnych. Studenci piszą prace egzaminacyjne w domu i zobowiązują się nie korzystać z pomocy kolegów, niedopuszczalnych źródeł informacji, ani – tym bardziej – z wynajętych „ghostwriters” – osób piszących prace na zamówienie. Bywa też, że, jak to jest w HMC, egzaminator określa z góry czas, który można przeznaczyć na pisanie eseju lub rozwiązanie zadań egzaminacyjnych.

Metody egzekwowania kodeksu bywają różne, jednak we wszystkich znanych mi przypadkach strażnikami zasad są studenci. To oni pilnują i, jeśli trzeba, wymierzają karę. Nauczyciel akademicki ma wierzyć, że studenci są uczciwi. I chyba są.

.W niektórych szkołach zakres kodeksu honorowego jest znacznie szerszy i reguluje także sferę pozaakademicką. Na przykład, w HMC kodeks wprawdzie nie wypowiada się w sprawie spożywania alkoholu, ignorując do pewnego stopnia stanowe prawo, jednak kategorycznie zabrania  nadużywania trunków: nie wolno doprowadzać się do stanu, w którym można narazić na krzywdę – fizyczną lub moralną – siebie lub innych. W prestiżowych akademiach wojskowych kodeks obejmuje także szeroką sferę życia prywatnego, w zasadzie uszczegółowiając dekalog – nie wolno kłamać, zdradzać, kraść. Od dekalogu różni się tym, że kara za grzechy wymierzana jest już w życiu doczesnym.

Obowiązywanie kodeksu honorowego we wspomnianych, doskonałych uczelniach to nie przypadek. Na liście uczelni, w których on obowiązuje są prestiżowe uniwersytety prywatne: Princeton, Stanford, Rice; prywatne elitarne kolegia: Dartmouth, Williams; są też bardzo dobre uczelnie publiczne: Georgia Tech., Umich, Texas A&M, University of North Carolina w Chapel Hill i kilka innych. W dobrych uczelniach, gdzie kodeks nie obowiązuje, przed egzaminem studenci własnym podpisem (na ogół na okładce „książeczki egzaminacyjnej”) zaświadczają, że nie będą korzystać z „nieautoryzowanej pomocy”. I nikt nad nimi nie stoi sprawdzając, czy nie mają „ściąg” w kanapkach.

Nasuwają się dość oczywiste pytania. Jedno z nich to, dlaczego kodeks honorowy jest przestrzegany, dlaczego studenci – i pracownicy, jeśli to ich dotyczy – nie próbują oszukiwać. I drugie – jaki to ma wpływ na jakość, dlaczego kodeks honorowy zwiększa szansę na sukces.

.Kodeks jest przestrzegany z kilku powodów. Po pierwsze, kary za jego naruszenie są bardzo dotkliwe, do wyrzucenia z instytucji włącznie. Kilkanaście lat temu, jeden z profesorów Wesleyan University, w złożonym przez siebie oświadczeniu o kilkanaście dni przesunął datę uzyskania dyplomu doktora. Gdy sprawa wyszła na jaw, musiał pożegnać się z pracą. I nie miało to znaczenia, że oszustwo było niewielkie – doktorat rzeczywiście uzyskał, tyle że troszeczkę później. Karą, czasem nawet dotkliwszą od wyrzucenia ze studiów lub z pracy, bywa też wykluczenie ze społeczności, zerwanie kontaktów zawodowych i towarzyskich. Ale kary, nawet dotkliwe, nie gwarantują przestrzegania reguł.

W kontaktach z akademikami z Zachodu, a szczególnie ze Stanów Zjednoczonych uderza małe znaczenie formalnych stopni naukowych i papierowych dyplomów. Bywa, że stanowiska profesorskie na najlepszych uniwersytetach powierza się osobom bez dyplomu doktorskiego. Dyrektorem i intelektualnym liderem kultowego MIT Media Lab, instytucji o ogromnym potencjale innowacyjnym, jest od 2011 roku Joi Ito, który nawet nie ukończył kolegium. W przypadku osób wybitnych dyplom zastępuje reputacja, powszechny w gronie ekspertów szacunek dla osiągnięć, a w przypadku osób początkujących – aktualne listy rekomendacyjne uznanych autorytetów.

Dyplom można zdobyć przy pomocy oszustwa, zdobycie uznania wielu kompetentnych osób przy pomocy oszustwa jest niemożliwe.

.Kilka lat temu Moshe Vardi, profesor w Rice University, przeprowadzał egzamin, który zgodnie z obowiązującym tam kodeksem honorowym, studenci mieli pisać w domu. Wśród egzaminowanych był zagraniczny student, którego profesor jeszcze przed egzaminem pouczył, że po pierwsze, zgodnie z obowiązującym kodeksem honorowym oceni  pracę egzaminacyjną, niezależnie od ewentualnych podejrzeń o złamanie zasad, po drugie, że na pewno pozna, czy praca została wykonana samodzielnie. Po trzecie, że wystawiona ocena nie będzie miała wpływu na przyszłą karierę studenta, natomiast o jego ewentualnym sukcesie zadecyduje list rekomendacyjny, które dla niego napisze. A napisze wszystko, co wie.

Jednym z istotnych czynników wpływających na postęp w badaniach naukowych jest wymiana informacji. Są oczywiście ustalone kanały, które do tego służą: czasopisma i konferencje naukowe. Ale są też te, mniej widoczne dla ludzi z zewnątrz: rozmowy na korytarzu, przez telefon lub przez Skype, w zaciszu laboratorium lub przy piwie. Kanały oficjalne dostępne są dla każdego. Te mniej oficjalne, tylko dla tych, do których ma się zaufanie. Kanały oficjalne informują z opóźnieniem i nie zawsze o wszystkim. Mówią o wynikach, a nie zawsze o drogach, które do wyniku doprowadziły. Ta wiedza jest istotna, jeśli chce się osiągnąć więcej niż inni.  Nie da się do niej dotrzeć, bez zdobycia zaufania kolegów. A zdobyte zaufanie można łatwo stracić, na zawsze.

Kilka tygodni temu Amy Nordrum w International Business Times opisała sukcesy Roberta Langera, jednego z najwybitniejszych innowatorów na świecie, inżyniera biomedycyny, który nie opuszczając profesorskiego stanowiska w MIT założył 30 udanych firm biotechnologicznych. Corocznie na studia doktoranckie pod jego kierunkiem ubiega się cztery tysiące kandydatów. Langer przyjmuje kilkoro. Decyzję o tym, kogo przyjąć podejmuje sam. Nie liczy punktów, nie ogląda dyplomów. Polega na opiniach kolegów, cenionych przez niego profesorów, znających kandydatów. System ten jest bardzo niesprawiedliwy. Żaden, nawet najgenialniejszy, student ze słabego uniwersytetu nie ma szans. Ale jest skuteczny, nauka się rozwija i Langer, z pomocą poleconych mu przez kolegów młodych geniuszy, tworzy nowe leki i urządzenia ratujące życie pacjentów. Gdyby liczył kandydatom jakieś punkty lub oglądał ich dyplomy, to, z dużym prawdopodobieństwem, miałby znacznie mniejsze sukcesy.

Oczywiście Langer ma zaufanie do opinii swoich kolegów. Zna ich, zna ich wcześniejsze opinie i zna osoby przez nich polecane. Wierzy im, bo wcześniej się do ich opinii przekonał, ale także dlatego, że w tamtym systemie opiniodawcy nie poprą słabego kandydata, nie polecą swego pociotka. Oznaczałoby to dla nich groźbę utraty autorytetu. Ich rekomendacje straciłyby wartość. Baliby się, że w pewnym momencie Langer zapyta rekomendowanego współpracownika „kto pana/panią tu przysłał?”

.Utrata autorytetu w środowisku, to jak utrata zdolności honorowej w dawnych czasach. Żyć z tym można, ale bez szacunku ludzi, na których nam zależy i z małymi szansami na wielki sukces.

Kilka lat temu mój kalifornijski przyjaciel  opowiedział historię swego stryja, niemieckiego Żyda, który w okresie międzywojennym studiował prawo w Berlinie. W czasie wolnym malował, a to, co namalował, pokazywał swoim znajomym, wzbudzając zachwyt koleżanek i zazdrość kolegów. A kiedy wyszło na jaw, że kopiował obrazy wiszących w muzeum, popełnił samobójstwo. Dziś taka reakcja na utratę honoru należy do rzadkości, ale znam – niestety za granicą – środowiska, w których utrata honoru oznacza śmierć cywilną.

Podniesienie poziomu polskich uniwersytetów nie będzie możliwe bez przywrócenia szacunku dla zaufania i uczciwości. Prokuratorzy nas nie wyręczą. Musimy to zrobić sami. Wierzę, że możemy.

.Rzetelność nie zależy bowiem ani od długości, ani od szerokości geograficznej. W Kalifornii też bywa równie źle, jak w najgorszych polskich uczelniach. Około 200 km (2 godz, 10 minut bez korków) od Caltech-u, w San Diego, mieści się kampus University of Phoenix, „for profit university”, w którym znaczną część studentów stanowią weterani. Ustawa (G.I. Bill) przyjęta w Stanach Zjednoczonych zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej gwarantuje weteranom prawo do pokrycia kosztów studiów, przy czym nie kontroluje się jakości szkół do których weterani uczęszczają.  A oni często, podobnie jak niektórzy studenci w Polsce,  wybierają „degree mills” –  instytucje, takie jak University of Phoenix, które za wysokie czesne oferują bezwartościowe dyplomy. Wszyscy wiedzą, że to jest oszustwo i że potrzebna jest zmiana ustawy G.I. Bill, ale podobnie jak w Polsce, lobby beneficjentów obecnej sytuacji jest zbyt silne.

Z drugiej strony są w Polsce miejsca, gdzie (czasem) studenci piszą egzaminy w domu, są grupy studenckie, w których wstyd byłoby odpisywać, są seminaria, z których wychodzą młodzi ludzie wyposażeni w umiejętność odróżniania dobra od zła i odwagę do walki z nieuczciwością.  Sam miałem wielokrotnie przywilej pracować i z kolegami, i ze studentami, do których miałem niemal nieograniczone zaufanie.

.Wbrew temu, co twierdzi znaczna część profesury, jest u nas dużo wspaniałej młodzieży. Niestety, na uniwersytetach spora jej część uczy się tego, że aby odnieść sukces, trzeba naśladować mistrzów. A jacy mistrzowie są, każdy widzi.

Leszek Pacholski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 grudnia 2015