Wektor obciachu. Jak przegrać wybory?
Jeśli w polityce dziś się przegrywa to dlatego, że nie dostrzega się czynnika istotniejszego niż wskaźniki makroekonomiczne, sukcesy w takiej czy innej sferze, obok przejęcia wiodących mediów i nawet obok zamawianych sondaży. Czynnik ten nazywam „wektorem obciachu” – pisze Eryk MISTEWICZ
PiS w 2015 r. zwyciężyło właśnie dlatego, że „wektor obciachu”, od początków lat 90. przyspawany do kolejnych ugrupowań tworzonych przez braci Jarosława i Lecha Kaczyńskich, drgnął. Nagle wśród osób politycznie niezorientowanych coś, co jeszcze niedawno było „obciachowe”, przestało takim być. Wpierw „intrygowało”, stawało się „interesujące”, „ciekawe”, „prawdziwe”, a później wręcz stało się „cool”. A jednocześnie to wszystko, co było określane „fenomenalne”, „topowe” i „warszawskie”, co przynależało do świata mainstreamu i politycznej poprawności, świata Platformy Obywatelskiej, stawało się uosobieniem wszystkiego, co najgorsze; uosobieniem „obciachu”.
Po fali afer, niegodziwości, blokowania młodym dostępu do stanowisk (pamiętny konkurs na prezesa ZUS, w którym wystartowała młoda dziewczyna z ogromną wiedzą, ale bez żadnych szans, bo nie wpadła na pomysł, że decydujące jest poparcie PO), nagrań rozpustnej władzy – ludziom młodym nie wypadało już przyznawać się do głosowania na PO, która nagle – odwrócenie ról – stała się synonimem partii obciachu. Kwestie twardej polityki, danych makroekonomicznych czy działań w sferze społecznej, powstawanie orlików i autostrad były mniej istotne: ważniejsze było przekonanie, że PO to „obciach”. Nie wypadało ich bronić, nie wypadało przekonywać innych, że warto na PO głosować. Nie wypadało nosić znaczka PO w odróżnieniu od koszulek patriotycznych, z coraz ostrzejszymi zresztą treściami.
„Wektor obciachu” umyka badaniom socjologicznym i sondażom. To bardziej intuicja, wsłuchiwanie się w głos ulicy, śledzenie reakcji na treści publikowane w internecie, szczególnie te wyszydzane, wyśmiewane.
„Wektor obciachu” umyka, jeśli zamkniemy się w informacyjnej bańce dobrych wiadomości. Wówczas postrzegać będziemy świat przez propagandę obozu rządzącego, przekazywaną o godzinie 19.00 czy 19.30, reklamę telewizyjną, billboardy, okładki pism „naszych” i gazety także „nasze”.
„Wektor Obciachu” przylepiony – nie odlepia się łatwo. Im dłużej do danej partii, grupy politycznej czy osoby jest przyklejony, tym trudniej się odkleja.
Kształtowany jest przez dwie grupy. Pierwsza to młodzież aktywna w sieciach społecznościowych, z reguły niepolityczna (nie są to aktywiści partyjni, lecz „ludzie tacy jak my”, wymieniający opinie o sporcie, kinie, miejscach, ludziach, dziewczynach i chłopakach, wyjątkowo rzadko o polityce, a na pewno nie o polityce wprost). Nie są postrzegani jako zaangażowani partyjnie, stąd ich zdanie jest odbierane jako prawdziwe. Jeśli o czymś mówią, a mają autorytet lub choćby sympatię otoczenia, otoczenie idzie za nimi. Podziela ich poglądy. I rezonuje nimi dalej.
Druga grupa to młoda, 30-letnia inteligencja, społecznie aktywna. To grupa wysoce świadoma, z reguły propaństwowa, rozumiejąca procesy polityczne, acz często solidnie indoktrynowana w swoich środowiskach. Jeśli nie potrafimy zrozumieć rzeczywistości, kierujemy się do nich, aby tę rzeczywistość nam wyjaśnili. Jednocześnie są dla nas znani nie tylko z sieci społecznościowych.
Kluczem są zawsze wyborcy niezaangażowani i narracje, opowiadanie świata bliskiego odbiorcy w sposób zborny – każdego dnia, operując świadomie budowanym (zaplanowanym wręcz z większym wyprzedzeniem) obrazem „tematu dnia”. Elementy specyficzne dla kampanii wyborczej muszą zostać wimplantowane w codzienne działania. Wybory dokonywane są każdego dnia. Każdego miesiąca kształtowany jest „wektor obciachu” – w takiej też perspektywie czasowej powinien być analizowany.
Nic nie wpływa tak silnie na „wektor obciachu”, jak zanik wrażliwości społecznej władzy i jej akolitów.
Wystarczy wyśmiewanie ludzi ciężko pracujących, za stawki poniżej 6 tysięcy złotych na miesiąc (kwota często niewyobrażalna nawet dla ciężko pracującego, udzielającego korepetycji i pracującego na kilka etatów nauczyciela); wystarczy wyszydzający, nieprawdziwy tytuł na portalu rządowego medium, wymierzony w strajkującą w słusznych postulatach, lubianą grupę społeczną (pielęgniarze, strażacy, nauczyciele, pracownicy ośrodków pomocy społecznej, etc.), aby społeczne emocje uderzyły we władzę.
Jeśli wybucha rewolucja, zawsze gdzieś na początku jest człowiek – i opowieść o nim. Upokorzony, pobity na komisariacie, zgwałcony, z odebranym szacunkiem do człowieka jako osoby ludzkiej, a jednocześnie historia, w której każdy może odnaleźć siebie, swojego brata, ojca, syna. Tak przecież wybuchła arabska wiosna – zaczęła się od pobicia chłopaka sprzedającego warzywa, „takiego samego jak my”.
Politycy – świetnie pisał o tym Jacques Attali w „Krótkiej historii przyszłości” – muszą wciąż się uczyć zmieniającego się świata. Ilość dostępnej wiedzy już dziś podwaja się co dwa lata, a w 2030 r. będzie się podwajać co 72 dni. Czas niezbędny, by pozostawać na bieżąco, uczyć się, stawać się i trwale być „zatrudnialnym”, a w przypadku polityków „wybieralnym”, będzie się zwiększać w tych samych proporcjach. To, co było aktualne jeszcze dwa, trzy lata temu, szybko staje się historią.
Ogromny wpływ na politykę – a nawet szerzej: demokrację – ma rozwój internetu, nowych mediów. Z czasem oczywiście internet stał się dla ludzi marketingu politycznego kolejnym narzędziem, które są w stanie opanować, aż po mikrotargetowanie i dotarcie do pojedynczego wyborcy z dedykowanym wyłącznie dla niego indywidualnym komunikatem. Ale też internet wcześniej zdewastował (lub raczej bez negatywnych konotacji: zanegował) dotychczasowy system pośrednictwa pomiędzy politykiem a wyborcą. Niepotrzebni już są translatorzy polityki: socjologowie, dziennikarze, politolodzy. Przewidywałem ten proces dobrą dekadę temu, dziś się on dopełnia.
Zanik autorytetów (polecam niezmiennie Toma Nicholsa w tekście „Agonia wiedzy. Koniec ekspertów. Śmierć elit” na WszystkoCoNajwazniejsze.pl [LINK]) stał się faktem. Tworzenie nowych elit, wspieranie i synergia środowisk intelektualnych, wspólnot budowanych wokół pism i portali, umiejętne tworzenie obszarów wsparcia staje się obowiązkiem władzy publicznej, jeśli nie chce, aby wspólnota była narażona na wpływy z zewnątrz.
Od razu wyjaśnię: w antyelitarnej retoryce, odbieranej jako antyinteligencka, trudno jest budować mądrą wspólnotę. Mądrą także szacunkiem dla wiedzy i doświadczenia. Hodowane wówczas są populizm, bylejakość, regres intelektualny, ale też rośnie narażenie na wpływ zewnętrzny.
Nisko wyedukowane społeczeństwo jest bardziej podatne choćby na obcą, niechętną wspólnocie propagandę.
Funkcjonujemy w kraju, w którym nie ma jednego choćby programu w wiodących kanałach telewizji publicznej, który stanowiłby interesującą ofertę dla młodej polskiej inteligencji. Nie ma szacunku dla osób wykształconych, z doświadczeniem życiowym, którzy mogliby przekazać swoją wiedzę i doświadczenie innym w solidnych, mocnych dawkach długiej rozmowy o życiu (ideałem budowania wspólnoty „arystokracji rozumu” jest dla mnie program „Nie idźmy spać” we France 2, rozpoczynający się niedługo po wieczornych wiadomościach i trwający „do oporu”, ze spokojnymi wypowiedziami zaproszonych „ostatnich autorytetów”). Bez poważnego traktowania młodej inteligencji trudno mówić o kształtowaniu odpowiedzialnego, dobrego państwa. Z programami telewizji publicznej budzącymi zażenowanie – także.
Polityk bez słuchu społecznego – bez swoistego „radaru” wyłapującego najmniejsze drgania w postrzeganiu sfery publicznej przez wyborców, bez codziennego zasiadania przed swoistą tablicą kontrolną nastrojów i śledzenia „wektora obciachu” przynależnego do swojej partii i partii konkurencyjnych – zawsze przegrywa. Przegrywa, jeśli zdaje się na otaczających go potakiwaczy. Niejedne wybory kończyły się przecież wieczorem wyborczym, w którym lider, określany w sondażach jako zwycięzca z „70-80 procentami w pierwszej turze”, wchodził do drugiej tury na drugiej pozycji i nie rozumiał, co się właściwie stało. Przecież miało być tak pięknie, zwycięstwo było gwarantowane przez sondaże, socjologów, politologów i wszystkie osoby, z którymi się spotykał w swoim biurze i w jego telewizji.
Im trudniejsze reformy, tym lepiej muszą być komunikowane. Nie chodzi przy tym o „gaszenie pożarów” i bieganie od studia do studia, ale o koncepcję komunikacji zmiany dla dużych grup społecznych. Dużych nie tylko wielkością, ale też siłą oddziaływania na innych. Zapomnienie o młodej polskiej inteligencji, wrażliwej, wyjątkowo wymagającej grupie, jest zapomnieniem także o odbiorcach środka, labilnych w swoich ocenach i decyzjach, lecz często nadających ton.
.„Wektor obciachu” jest wskazówką, która nie jest przyspawana do kokpitu raz na zawsze.
Eryk Mistewicz
Tekst napisany w maju 2017 r. został opublikowany w nr 1 magazynu opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]