Zawsze jest tak samo. Po kolejnym zamachu na wartości Europy
.Najpierw jest cisza.
Taka dojmująca, na granicy „ciszy fizjologicznej”, którą serwują w najbardziej wymyślnych torturach.
Pierwszy raz usłyszałem ją na dworcu kolejowym Charles-de-Gaulle-TGV przy paryskim lotnisku w parę dni po zamachach listopadowych.
Cisza, której nigdy tu nie było. Zawsze był gwar przekrzykujących się ludzi, rozmawiających przez telefony, rozdyskutowanych. I małych dzieciaków.
Teraz nie było dzieci, nie było rozmów. Nagle było wzdrygnięcie wszystkich stojących w oczekiwaniu na pociąg, gdy komuś upadła walizka na posadzkę peronu. W ciszy zabrzmiało to jak wystrzał.
I parę dni temu, następnego dnia po zamachu w Nicei – w Paryżu. Cisza w metrze, na ulicach. I nagle krzycząca kobieta na wąskiej rue Rosiers, w dzielnicy żydowskiej. Zanim stojący w kolejce po najlepszy falafel na Le Marais (a może i „in the world”) zorientują się co się dzieje, kolejka drży, faluje. To milisekundy. Wszyscy zwracają oczy ku krzyczącej kobiecie szukając ewentualnej drogi ucieczki. Ku dwóch krzyczących kobietom. I wszystko wiadomo: dwie Brytyjki odnalazły się właśnie i krzyczą, krzyczą z radości.
– Idiotki – mówi cicho Francuzka stojąca obok.
Cisza jeszcze trwa, gdy w stacjach telewizyjnych i radiowych w Polsce głos zabiera Jerzy Dziewulski. Gdy nic nie wiadomo, występuje Jerzy Dziewulski. Upiorna postać stanowiąca dziś rodzaj telewizyjnego dżingla: jego pojawienie się oznacza, że stało się coś złego. Z kolejnych rozmów z nim nic nie wiadomo poza tym, że służby były przekonane lub nie były przekonane i należy mieć oczy dookoła głowy.
Tak, zawsze należy mieć oczy dookoła głowy.
.Nie rozumiem przekonania, że bezpieczeństwo zapewnią nam antyterroryści, bramki pirotechniczne, kontrole na granicach.
Wracałem pociągiem z południa Europy do Warszawy. EC Varsovia kontrolowany był na granicy słowacko-czeskiej dosyć dokładnie, na sposób „etniczny” (podobne kontrole widziałem na granicy włosko-francuskiej w Ventimilli – legitymowano wyłącznie obywateli o nieeuropejskiej karnacji). Na granicy czesko-polskiej w Zebrzydowicach nie było żadnej kontroli. Nikt od nikogo nie chciał paszportu, nie pofatygował się tu żaden polski czy czeski pogranicznik. I to na dzień przed rozpoczęciem Światowych Dni Młodzieży. Można powiedzieć, że „dziury w systemie”. Można powiedzieć wszystko.
Nie mówcie mi jednak, że to bramki pirotechniczne ograniczą zagrożenie. Pamiętacie Niceę? 27 tonowa ciężarówka zmiażdży wasze bramki pirotechniczne. I wasze poczucie bezpieczeństwa. Nie tędy droga.
Po ciszy i przekonywaniu, że obronią nas antyterroryści („Jak państwo może obstawić wojskiem 45 tys. kościołów we Francji?”), w mediach nadchodzi czas tłumaczenia, że to co się stało (w Brukseli, w Paryżu, w Nicei, w Kolonii, w Würzburgu, w Colombe, w Monachium, w Reutlingen, w Ansbach…) to jednostkowy przypadek, który nie powinien rzutować na nasze podejście do kwestii imigrantów. Gdyż to nie do końca są imigranci. Gdyż byli chorzy. Gdyż kobieta idąca ulicą z trójką córek 8, 12 i 14 lat były może rzeczywiście zbyt skąpo ubrane i nożownik poczuł się dotknięty…
.Naprawdę trzeba być bardzo kreatywnym, aby w taharrush – zorganizowanym gwałcie dokonywanym przez hordy barbarów na białych kobietach na dworcu kolejowym w Kolonii w noc sylwestrową widzieć „zwyczaj z krajów północnej Afryki” a sprawców tłumaczyć, iż „dawno nie mieli kobiety”.
Zawsze jest tak samo: najpierw cisza, potem przekonywanie, że jesteśmy bezpieczni (bo antyterroryści są w stanie stałej gotowości), że problem jest problemem miejscowym, że nie możemy mówić o wojnie kultur czy cywilizacji (a co najwyżej o pojedynczych bądź działających w porozumieniu osobach zdestabilizowanych emocjonalnie, leczących się, chorych, nadpobudliwych…), że zamach planowany od roku jest wybrykiem…
Brak mi dziś rozmowy o Europie. Poważnej rozmowy. Nie o bezpieczeństwie, ono jest bowiem na końcu, ale o ideach, o tożsamości, o tym, czym dla nas jest Europa, jakich wartości warto bronić i w jaki sposób. Próbują inicjować takie debaty środowiska intelektualne we Francji (kibicuję im niezmiennie), próbują inicjować politycy, pojawiają się ważne głosy w takich dyskusjach, jakie iniciuje polskie Wszystko Co Najważniejsze.
Każdy miesiąc, każdy tydzień przynosi kolejne „zdarzenia”, „wypadki”, „incydenty”, „groźne incydenty”, „sytuacje, które nie powinny się zdarzyć”, „sytuacje, z których powinniśmy wyprowadzić wnioski”, „sytuacje, które analizujemy” oraz „sytuacje, do których powinniśmy się przyzwyczaić, bowiem nie możemy liczyć na opcję <<zero ataków>>”.
Każdy miesiąc, każdy tydzień. Atak w normandzkim miasteczku na katolickiego księdza jest kolejną odsłoną wojny cywilizacji. Wojny z Europą, wojny z Republiką, wojny z demokracją – ustrojem słabym wobec ludzi z maczetami; ustrojem słabym, jeśli na strzał z karabinka snajperskiego należy uzyskać zgodę na kolejnych etapach dowodzenia operacji specjalnych; ustrojem słabym, gdy łatwiej jest zrezygnować z tradycyjnej choinki przed katedrą Notre Dame, niż spróbować powiedzieć: to jest nasza tradycja i jeśli jej nie szanujecie, nie powinniście liczyć na dobre przyjęcie w naszym kraju. W naszym kraju…
Brak mi dziś rozmowy o Europie. Poważnej rozmowy. Nie o bezpieczeństwie, ono jest bowiem na końcu, ale o ideach, o tożsamości, o tym, czym dla nas jest Europa.
Odnoszę niepokojące wrażenie, że jest już za późno. Na większość osiedli pod Marsylią, przy Ajaccio, na peryferiach Lille, ale też w miastach niemieckich nie mają już prawa wjazdu straż pożarna, karetki pogotowia, policja… Enklawy kierujące się własnymi zasadami, własnymi regułami, państwo w państwie. W samej Francji zamieszkałej przez blisko 70 milionów mieszkańców mówimy o czterech do siedmiu milionach osób w różnym stopniu zasymilowanych, o kilku- kilkunastu tysiącach podejrzewanych o kontakt z grupami terroryzmu islamskiego („Fiches S”). Gwizdy w czasie Marsylianki na Stade de France przed meczem Francja-Tunezja kilka lat temu nie były niczym niezwykłym, choć wówczas wstrząsnęły na swój sposób częścią francuskich elit. Niestety, jedynie ich częścią.
Czy możemy pozwolić sobie na uczciwość i szczerość, tak do końca, bez pęt politycznej poprawności?
Jak inaczej nazwać to, co się dziś dzieje, niż: wojną? Wojną, której symbolem dziś, gdy piszę te słowa jest ksiądz Jacques Hamel (dla wzmocnienia tożsamości Europy rozpoczęcie i szybkie przeprowadzenie jego procesu beatyfikacji staje się dziś bardzo istotne), a jutro będą kolejne osoby, zarówno duchowni jak i świeccy. Artyści, politycy, sportowcy, turyści, fani muzyki i rozgrywek sportowych, policjanci, wojskowi, nauczyciele, dziennikarze, sędziowie, kierowcy, matki, dzieci…
.Na murze w Paryżu, niedaleko katedry Notre Dame zauważyłem ostatnio napis: „Reveillez-vous!” („Obudźcie się”). Ile jeszcze czeka nas Bruksel, Paryżów, Nicei, Colombe, Monachium, Ansbach, Reutlingen, Würzburgów, Kolonii, Saint-Etienne-du-Rouvray, aby nie tylko społeczności, ale decydujące o ich bezpieczeństwie i dobrostanie wybrane demokratycznie władze, potraktowały to wezwanie z pełną powagą? Najchętniej bez ich zwyczajowego już, pokazującego w sumie bezsilność, „głębokiego poruszenia”.
Jacquesowi Hamelowi, księdzu z Saint-Etienne-du-Rouvray wasze „głębokie poruszenie” już na nic. Przyszłym ofiarom toczącej się w Europie wojny – tak: WOJNY, która trwa w najlepsze – także.
Eryk Mistewicz