Michel WIEVIORKA: Terroryzm nie rozpoczął się w 2015 roku

Terroryzm nie rozpoczął się w 2015 roku

Photo of Prof. Michel WIEVIORKA

Prof. Michel WIEVIORKA

Francuski socjolog zajmujący się „socjologią zła”. Profesor w École des hautes études en sciences sociales w Paryżu, autor m.in. “L’antisémitisme”, “Le racism”, “Neuf leçons de sociologie”. Nakładem Wyd. Wszystko co Najważniejsze ukazała się książka "Co z tą Francją, Panie Macron?" (2022).

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

.Skupieni jesteśmy na terroryzmie europejskim, ale musimy pamiętać, że to problem globalny. Nie da się go zamknąć w obrębie jednego kontynentu. Rzeczywiście, Europa jest dziś na celowniku. Choć terroryzm to nie nowe tu zjawisko. Nie zrodził się przecież w 2015 roku.

.Dzisiejszy terroryzm jest diametralnie inny od tego z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Pierwszy objawił się w Europie terroryzm skrajnie lewicowy. Czerwone Brygady i Grupa Baader-Meinhof niosły lewackie sztandary. Wyrosły z młodzieżowej rewolty wiosennych miesięcy 1968 roku. Choć były ściśle powiązane z ruchem komunistycznym, miały problemy ze zdefiniowaniem dalekosiężnych celów.

Frakcja Czerwonej Armii (RAF) była organizacją pionierską w nawiązywaniu kontaktów międzynarodowych. Nie tylko z palestyńskim Al-Fatah, lecz – w latach osiemdziesiątych – również z Action Directe we Francji czy z belgijskimi Cellules Communistes Combattantes. RAF operowała w schemacie komórek podobnych do późniejszej struktury Al-Kaidy. Wykorzystywanie mediów do szerzenia strachu także zaczęło się w tamtych latach. Występują zatem podobieństwa, ale jest też fundamentalna różnica – Frakcja Czerwonej Armii działała w obrębie narodowego państwa niemieckiego (nie zmienia tego faktu zagraniczne finansowanie organizacji).

Nie oznacza to oczywiście absencji skrajnej prawicy. W 1973 roku neonazista Karl-Heinz Hoffmann utworzył (do walki z systemem demokratycznym RFN) 400-osobową Wehrsportgruppe Hoff mann. Po siedmiu latach skonfiskowano jej kilka ciężarówek broni, amunicji i materiałów propagandowych.

Organizacje prawicowe czerpią inspiracje z faszyzmu. 

.Mogą być równie bezwzględne jak ugrupowania lewicowców. Jednak ich ostatnie manifestacje pokazały, że są mniej spójne (choć impulsywniejsze) w stosowaniu przemocy. Do wewnętrznego należy dopisać terroryzm międzynarodowy o korzeniach nacjonalistycznych. Duży wpływ na jego rozwój miała dekolonizacja. Członkowie tych grup są konwencjonalni. Zwykle mają jasny polityczny lub terytorialny cel, który jest racjonalny. Są gotowi do negocjacji. Do nich można zaliczyć Armię Wyzwolenia Kosowa, Tamilskie Tygrysy czy Partię Pracujących Kurdystanu.

Prym w tym segmencie wiodły grupy powołujące się na sprawę palestyńską. Nie wszystkie jednak były wsparciem dla walki o niepodległą Palestynę. Grupa Abu Nidala w 1974 roku porzuciła al-Fatah, by atakować ją za przyczyną… zbytniego liberalizmu. Oprócz zabójstw członków Organizacji Wyzwolenia Palestyny, zorganizowała także ataki na lotniska w Wiedniu i w Rzymie (1985) oraz na synagogę w Stambule (1986).

Były także europejskie ugrupowania nacjonalistyczne. Najbardziej znane to ETA w Kraju Basków i IRA w Irlandii Północnej. Terroryzm nacjonalistyczny z reguły nie wykraczał poza granice państw. IRA operowała właściwie tylko na wyspach. Jeżeli terroryzm baskijski przelewał się na stronę francuską, to baczył, by nie wyrządzać tam szkód. Pilnował także, by nie wytworzył się we Francji ekwiwalent prawicowego terroryzmu hiszpańskiego, który walczył z Baskami. Za czasów dyktatury Francisco Franco z lewicową opozycją i baskijskimi separatystami metodami terrorystycznymi walczyły Hiszpański Batalion Baskijski, Bojownicy Chrystusa Króla oraz Apostolski Sojusz Antykomunistyczny. Natomiast Francja nie zwalczała ETA, trudno więc zaliczyć ten ruch do europejskich.

Męczeński przełom

.Nawet jeżeli niektóre przejawy przetrwały dłużej, tamten rodzaj terroryzmu skończył się w latach 1982–1985. Był on niesłychanie instrumentalny – w tym znaczeniu, że zależał od strategii i kalkulacji. Jego najważniejszą cechą było to, że zamachowcy starali się nie narażać własnego życia. Był także niesiony przez ideologię. Czerpał z mitu. Ruch baskijski czerpał z marksizmu. Jego celem nie była tylko baskijska niepodległość, lecz również walka z faszystowską dyktaturą.

Żaden z tamtych ruchów nie utrzymywał związków explicite z religią. I nie zmienią tego faktu wyznania o religijnej inspiracji. Gdzie szukać korzeni przełomu? Moim zdaniem, wszystko zaczęło się od rewolucji irańskiej w 1979 roku. Tuż po rewolucji, w 1980 roku, doszło do wojny między Iranem i Irakiem. Iran wysyłał na front dziesiątki tysięcy młodych ludzi, którzy wiedzieli, że zginą. Mało tego, oni chcieli zginąć! Chcieli zostać męczennikami rewolucji islamskiej.

Nie trzeba było długo czekać na ruchy gloryfikujące męczeństwo w Syrii i w Libanie. W latach 1982–1983 pojawiały się pierwsze samobójcze zamachy w Bejrucie. Po raz pierwszy zamachowcy, mordując dziesiątki francuskich i amerykańskich żołnierzy, zabijali także siebie samych. Byli śmiertelnie skuteczni. Zarówno Francja, jak i Stany Zjednoczone wycofały się z Libanu. Jednak nowa forma walki nie została wówczas zrozumiana przez społeczeństwa Zachodu. Nikt nie przywiązywał wagi do zmiany modelu zamachów. Nikt nie przewidywał, że nowa taktyka przyniesie ze sobą zwielokrotnienie liczby ofiar ataków. A to właśnie był przełom.

Bojówki palestyńskie przestały w tamtym czasie być największym zagrożeniem międzynarodowym. Tym bardziej że miały już nowego wroga. Niszczył je bowiem święty terror Hezbollahu. Ich miejsce na podium zajął właśnie terroryzm religijny o charakterze męczeńskim. Stopniowo, lecz systematycznie poszerzał zakres działania, wychodząc z Bliskiego Wschodu na obszar globalny. Apogeum globalnego zagrożenia, kiedy fanatycy poświęcają siebie dla większego efektu zamachu, miało miejsce 11 września 2001 roku w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego te zamachy miały charakter globalny? Bo ich sprawcy przybyli ze świata. Nie byli mieszkańcami USA. I bronili sprawy metaplanetarnej, bo religijnej. Od poprzedników odróżniało ich także to, że nie mieli żadnych celów, nazwijmy je… praktycznych. Nie brali zakładników, by wysunąć żądania. Nie chcieli zająć i okupować żadnego terytorium. Nie planowali ucieczki. Uczestnicy świętego terroryzmu czują się zaangażowani w manichejską walkę dobra ze złem. Każdy, kto nie jest wyznawcą ich wiary, zasługuje na śmierć. Stosując przemoc, wypełniają rozkazy boga. Nie czują się ograniczeni przez świeckie prawa i wartości.

Eksperci wiedzą, że w 1993 roku terroryści algierscy o mały włos nie przechwycili w Marsylii samolotu, który chcieli rozbić o wieżę Eiffla.

.Na szczęście francuska żandarmeria udaremniła ten zamach. W 1995 roku mieliśmy całą sekwencję zamachów, głównie w Paryżu, przypominających logiką dzisiejsze. Przeprowadzali je ludzie wychowani na przedmieściach francuskich miast, pochodzący z rodzin imigranckich, ale doskonale zorientowani w światowej polityce. Niektórzy walczyli pod Bin Ladenem w Afganistanie. Jeżeli chcemy zrozumieć 1995 rok we Francji, musimy wiedzieć, jak zmieniała się imigracja.

Obserwujemy dziś mieszaninę logiki wewnętrznej z międzynarodową. Od zamachów na World Trade Center mamy bowiem do czynienia z przemieszczaniem się terrorystów do społeczeństw, w które chcą uderzyć. Doświadczamy także paradoksu internacjonalizacji nacjonalizmów. Marzec 2004 roku w Madrycie, bomby w pociągach. Ginie ponad 100 osób. Mało kto pamięta, że w pierwszej chwili przypisano te ataki Baskom. Tymczasem okazało się, że ich autorami byli młodzi imigranci z hiszpańskimi paszportami. Po roku, w lipcu 2005 r., po zamachach na komunikację miejską w Londynie stwierdzamy tę samą prawidłowość. Zaatakowały dzieci imigrantów, mieszkające w Wielkiej Brytanii, mające problemy z własną tożsamością. We Francję uderzono ponownie w styczniu i listopadzie 2005 roku.

.W atakach pojawiły się silne akcenty antysemickie. Już wcześniej antropologia polityczna, socjologia i psychiatria wykazały, że młodzi islamiści byli obsesyjnymi antysemitami. Przejawy tej psychozy ujawniali nawet w prywatnych rozmowach. To tłumaczy, dlaczego zaczęto brać na cel Żydów. Zamach z 2012 roku we Francji nie był skierowany przeciwko francuskim żołnierzom, ale przede wszystkim w dzieci żydowskie. Ten kierunek się umacnia.

W lipcu 2015 roku nazajutrz po masakrze w redakcji Charlie Hebdo zaatakowany został sklep koszerny. Z tym samym mieliśmy do czynienia w Brukseli, w Muzeum Żydowskim. Pierwiastek antysemityzmu w nurcie islamskiego terroryzmu z roku na rok staje się coraz istotniejszy. Trochę nam to skomplikowało dotychczasowe osądy. Czego zatem dowiedzieliśmy się z tamtej fali zamachów? Dziś uważam, że ci terroryści są bardziej europejscy niż większość Polaków i Francuzów.

Ostatnie tragiczne wydarzenia zrodziły się przecież na osi Bruksela-Paryż. A ściślej: brukselski Molenbeek i paryska dzielnica St. Denis. Zapewne miewają chwile wahania, lecz w końcu zadają sobie śmierć w sposób rozmyślny i zdecydowany. Decydują się na rolę męczenników. A przecież taką decyzją podejmują zupełnie dosłowny dyskurs historyczny. Dlatego nie ma racji premier Francji Manuel Valls, kiedy mówi, że pragnienia zrozumienia zjawiska są tylko zbędnymi próbami usprawiedliwiania.

Pusta motywacja

.Żeby zrozumieć europejski terroryzm, trzeba zacząć od europejskich społeczeństw i zobaczyć, jakie są relacje z trudnościami w osiedlaniu się imigrantów. Oczywiście, każdy przypadek jest odmienny, lecz sądzę, że nie popełnimy kardynalnego błędu dzieląc współczesny terroryzm europejski na dwa główne odłamy.

Pierwsza rodzina to dzieci lub wnuki imigrantów. Ich rodzice lub dziadkowie przybyli do nas za pracą. Jedni przyjechali już w latach pięćdziesiątych, inni dopiero w siedemdziesiątych. Dziś większość z nich jest uboga. Duża część nie znajduje pracy.

.Mieszkają na przedmieściach, które stają się gettami. A tam podlegają wykluczeniu, ale także rasizmowi oraz różnym postaciom dyskryminacji. Takie warunki życia tworzą postawy radykalne. Zaczynają się one zazwyczaj od drobnej przestępczości, a kończą na terrorze. Kiedy bowiem raz trafi się do więzienia, łatwo można pójść dalej. Pojawiają się samozwańczy imamowie, którzy niosą błogie przesłanie: „To nie ty jesteś zły. Złe jest społeczeństwo, które tobą gardzi. Dlatego trzeba je zniszczyć! Trzeba się mścić i atakować. A żebyś miał siłę do zwrócenia się przeciw społeczeństwu, którego nienawidzisz, musisz pójść drogą islamu. Tylko on odpowie na wszystkie twoje pytania i rozwieje wszelkie wątpliwości. Tylko on oferuje ci nagrodę”.

A zatem to radykalizacja poprzedza islamizację. Ludzie stają się muzułmanami na końcu tej drogi. Jednak to wszystko nie wyjaśnia nam najważniejszej kwestii, a mianowicie przejścia od słów do czynów. Przecież, ujmując rzecz socjologicznie, setki tysięcy młodych ludzi poddawanych jest opisanej logice, lecz tylko kilku przechodzi do czynów. Nie znaleźliśmy jednoznacznego wytłumaczenia. Nawet część z osób, które jadą do Syrii, niekoniecznie robi to dla zostania terrorystami. Niektórzy wybierają się w podróż, by sprzeciwić się władzy Asada. Ale tam ktoś ich przyjmuje, manipuluje nimi, a czasem przymusza. Część poddaje się indoktrynacji i wraca do Europy, by zabijać. Rasizm rodzi się w sytuacji dyslokacji między tym, co społeczne, a tym, co wspólnotowe. Wówczas tworzy się przestrzeń dyskryminacji i ksenofobii. Opisujemy często tandem radykalizacji. W tej formule radykalizacja muzułmanów napędza radykalizację nacjonalizmów europejskich. Tymczasem w rzeczywistości radykalizacja skrajnej prawicy postępuje niezależnie od tego, co robią mniejszości.

Wschodnie landy Niemiec od lat udowadniają, że skala ksenofobicznej przemocy może narastać, mimo że akurat tam imigrantów jest mało. Mylą się dramatycznie (a może intencjonalnie) ci, którzy twierdzą, że wraz z falą uchodźców zaleje nas fala terroru. Nie, Daesh ma inne sposoby, by przerzucać ludzi do Molenbeek i St. Denis. Od lat robi to skutecznie. Jasne, wśród migrantów mogą być terroryści. Ale oni znają łatwiejsze sposoby przekraczania granic.

.Moje dotychczasowe słowa łatwo podważyć, przywołując przykłady dziewcząt z dobrych, chrześcijańskich rodzin z klasy średniej, które pewnego dnia przechodzą na islam i dołączają do zabójców w Syrii. To jest właśnie druga rodzina europejskiego terroryzmu. Przywołuje się postać młodego chłopaka, „rdzennego Francuza” (to odpowiednik „prawdziwego Polaka”), który wzrastał w chrześcijańskim środowisku, nigdy nie widział na własne oczy emigranta i nie miał nic wspólnego z islamem. Nagle okazuje się, że obciął głowę ofierze w Syrii. Co to oznacza? O co chodzi? Odpowiadam: chodzi o sens. Charakterystyczne, że żołnierzami tej kampanii są tylko młodzi ludzie.

Młodzież w procesie subiektywizacji szuka sensu. Chce znaleźć istotę swego istnienia, jego prawdziwą treść. I nie znajduje tego sensu w ofercie cywilizacji ponowoczesnej.

.Niektórzy porównują ich do młodych Europejczyków wstępujących do Brygad Międzynarodowych we Francji w 1936 roku. To motywacja z pustki: „Nie widzę sensu egzystencji, więc wybieram jakąś sprawę i jadę jej bronić”. Poszukiwanie sensu nie oznacza na początku potrzeby dokonywania barbarzyńskich aktów. Może to być próba podróży inicjacyjnej, podczas której młodzi ludzie pragną odkryć inne rzeczywistości. Może to być także potrzeba przeżycia romantycznej przygody. Dziewczęta, wyjeżdżające do Syrii, opowiadały, że fascynują je tamci bohaterowie, którzy poświęcają własne życie w służbie sprawy. To są dla nich prawdziwi mężczyźni, którzy mają prawdziwe przekonania i przekuwają je w czyn. A poza tym – przecież islam udziela odpowiedzi religijnych na wiele pytań. Jeżeli do tych pobudek dodamy łatwą komunikację, czyli sieci społecznościowe i generalnie rolę, jaką odgrywa Internet, umożliwiający poszukiwania i ułatwiający spotkania, to widać, że nie mamy do czynienia wyłącznie z logiką imigracji. Dlatego nie możemy ulec pokusie umieszczenia całego zła w kontekście migracyjnym. Choć czasem się na siebie nakładają, w rzeczywistości te zjawiska diametralnie się od siebie różnią.

Anonimowe wypaczenie

.Musimy przepracować te zagadnienia, odpowiadając na trudne pytania. Pierwszym z nich jest, jak sądzę, pytanie o to, w jaki sposób uchwycić ich wszystkich. Nie da się wdrożyć jednolitej polityki dla tych, którzy dopiero zaczynają szukać i tych, którzy są już po drugiej stronie doświadczenia śmierci. A więc musimy nauczyć się odróżniać logiki, empirie i stan, w jakim znajdują się ci ludzie. Dziś nie mamy pojęcia, czy osoby wracające z Syrii do Brukseli i Paryża są totalnymi radykałami czy taż wracają ze świadomością przeżycia najstraszliwszego doświadczenia. Tego nikt nie bada. Nikt nie sprawdza. Nikt nie kontroluje. A przecież to z nimi musimy pracować, im podawać rękę. Nowoczesny świat funkcjonuje jako zbiór anonimów: „Nie ma dla mnie miejsca, nikomu nie jestem potrzebny”. I oto inspiracja płynie z sieci. Nie z religii, polityki, ideologii, lecz po prostu z sieci. To sieć rozwija dziś wyobraźnię. Zasila ją wciąż nowymi bodźcami. Tymczasem brak możliwości działania, brak nie tylko celu, ale i możliwości sensownego tworzenia, daje mieszankę wybuchową. Można to nazwać wypaczonym upodmiotowieniem. Wkroczenie do teatru wojny w heroicznej roli bohatera z obietnicą życia po życiu jest niebezpiecznym narzędziem.

Rolą nauk społecznych jest przestrzeganie przed uprzedzeniami. Nie możemy pozwolić na mieszanie radykalnego islamizmu z islamem. Radykalny islamizm oczywiście pozostaje islamem. Jednak przytłaczająca większość europejskich muzułmanów chce być takimi samymi obywatelami, jak inni. Nawet nie myślą o przemocy. Nie musi to zatem być kwestia konkretnej mniejszości, lecz kryzysu społeczeństwa demokratycznego. Cień odpowiedzi można znaleźć w konstatacji, że dzisiejsze przywództwo polityczne i dyskurs elit przestały tworzyć pozytywne inspiracje, a skoncentrowały się na eksploatacji strachu i fobii. Na tym polega prawdziwy kryzys społeczny i polityczny w Europie.

Radykalny islamizm nie ma monopolu na terroryzm.

.Norweskie doświadczenie z Andersem Breivikiem nie miało przecież nic wspólnego z żadną religią. Timothy McVeigh i David Copeland również nie byli kapłanami. Podobnie jak szkolni mordercy w Stanach Zjednoczonych i nie tylko. Schemat jest zawsze podobny. Młody człowiek wraca do szkoły, w której przed laty czuł się nieszczęśliwy, i zabija każdego, kto stanie na jego drodze. Z tym zjawiskiem wiąże się jedna prawidłowość, wspólna również dla terroryzmu islamskiego. Jest nią potrzeba zaistnienia zamachowca, imperatyw sławy. Mohammed Merah, zabójca z Tuluzy z lutego 2012 roku, miał na głowie kamerę, która nagrywała cały zamach. Chciał, by cały świat jego oczami zobaczył, czego dokonał. Indywidualizm z pewnością ma coś wspólnego z przemocą popełnianą w imię kolektywnej sprawy.

Porządki strachu

.W styczniu 2015 roku, po zamachach na „Charlie Hebdo” i sklep koszerny w Paryżu, władze zarządziły, by we wszystkich francuskich szkołach uczcić ofiary minutą ciszy. Niektórzy uczniowie odmówili. Nie dlatego, że utożsamiali się z mordercami. Tłumaczyli, że nie będą opłakiwać Charliego, bo gazeta popełniała bluźnierstwa. Mieli żal, że w przestrzeni publicznej obowiązują dwa porządki. Nie wolno śmiać się i krytykować judaizmu, bo to antysemityzm. Ale wolno kpić z muzułmanów.

Tymczasem Żydzi się boją. Wielu z nich wyjeżdża z Francji, by zamieszkać w Izraelu lub Stanach Zjednoczonych. Lecz boją się także muzułmanie, których z jednej strony zapewnia się, że są takimi samymi obywatelami, jak wszyscy, a z drugiej namawia, by nie obnosili się ze swą religią w przestrzeni publicznej: „Możecie mówić, że jesteście muzułmanami, ale nie wolno wam zasłaniać twarzy hidżabem. Jeśli nie posłuchacie, będziecie utożsamiani z mordercami”. Proste? Ale tu nie ma przestrzeni dla prostych recept.

.Jesteśmy sierotami po zimnej wojnie. Zniknęły punkty odniesienia i wielkie cele. Zniknęły wielkie ruchy, które miały owe cele realizować. To dla nas trudna chwila, bo nie potrafi my znaleźć sobie miejsca. Mówienie o wojnie w Europie jest jednak dyskursem nazbyt fragmentarycznym. Nie twierdzę, że jest to teza z gruntu fałszywa, ale nie znajdujemy się w oku cyklonu.

Prawdziwe wojny toczą Daesh i Boko Haram. Mówienie o wojnie jest także epatowaniem i wzmacnianiem lęku. W Europie to wszak nie problem armii, lecz policji. Wypadki europejskie przypominają jednak, że nic nie rozgrywa się już dziś w formacie państwa narodowego. Dlatego przestrzeń do refleksji jest olbrzymia. Powinniśmy jednocześnie myśleć globalnie, krajowo, regionalnie. I analizować subiektywne odczucia jednostki. Trzeba starać się wyjaśniać, a nie tylko zajmować się wojowaniem.

Powinniśmy zatem pamiętać, co najważniejsze, że nie ma jednego wzorca, że to różnorodne procesy, kierujące się wieloma różniącymi się logikami. Pamiętajmy o tym, zanim znów wyślemy żołnierzy na Bliski Wschód, a policjantów zechcemy wzmocnić nadzwyczajnymi uprawnieniami. Takie podejście nie udzieli odpowiedzi na wszystkie nasze lęki.Zrzut ekranu 2016-06-09 (godz. 11.01.48)

Michel Wieviorka

Tekst pochodzi z wyd.5 (1/2016) Niezależnego Magazynu Strategicznego PARABELLUM. Promocyjne egzemplarze dla Czytelników #KontoPREMIUM [LINK]. Zainteresowanych prosimy o zgłoszenie: redakcja@wszystkoconajwazniejsze.pl z podaniem identyfikatora/loginu #KontoPREMIUM.

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 lipca 2016