François de CLOSETS: Pandemia okazją do zerwania z dotychczasowym modelem turystyki

Pandemia okazją do zerwania z dotychczasowym modelem turystyki

Photo of François de CLOSETS

François de CLOSETS

Francuski dziennikarz i eseista.

Cały system turystyczny za sprawą Covid-19 stanął i będzie miał spore trudności z ruszeniem od nowa. Pojawia się szansa, aby ruszył na nowych zasadach. Nadchodzi czas nowej turystyki, która pozwoli ukazać piękno naszej planety wszystkim jej mieszkańcom – pisze François de CLOSETS

Zobaczyć piramidy w Gizie, zwiedzić dom Paquiusa Proculo w Pompejach albo Galerię Zwierciadlaną w Wersalu, przepłynąć Kanał Panamski, zatracić się w Wenecji i jej karnawale – oto prawa człowieka współczesnego. Turystyka jest miarą postępu i jako taka nie powinna nigdy ulegać ograniczeniu. Tak przynajmniej myślano, dopóki nie pojawił się koronawirus. W ciągu kilku tygodni zamknęły podwoje najbardziej prestiżowe muzea świata, najpopularniejsze atrakcje turystyczne stały się nagle nieosiągalne, wielkie wycieczkowce zacumowały w portach, plac Świętego Marka opustoszał, Machu Picchu zamilkło, a do Mony Lisy przestały ustawiać się kolejki. Czy branża turystyczna podniesie się po tym ciosie? W jakim będzie stanie?

To kryzys bez precedensu, który objął cały świat. Zależy on bardziej od państw, które zamykając granice, ograniczają dostęp do swoich atrakcji, niż od samych turystów, którzy powodowani strachem rezygnują z podróży. Trwa to już od ponad roku, a koniec epidemii wciąż nie wydaje się bliski. Trudno więc rozpatrywać obecną sytuację w kategoriach zwykłej awarii, po której ustaniu wszystko wróci do normy. Nawet jeśli branża na nowo się otworzy, nic już nie będzie takie samo.

.Demokratyzacja. Turystyka masowa narodziła się w latach 80. ubiegłego wieku. We wnioskach podsumowujących III Międzynarodowy Kongres Światowej Organizacji Turystyki w Manili wskazano na konieczność przekształcenia elitarnego przywileju w przyjemność o charakterze masowym, demokratycznym, która stanowiłaby czynnik równowagi społecznej, wzajemnego poznawania się ludzi i narodów, wzrostu wiedzy jednostki o świecie. To dało impuls do powstania nowej cywilizacji. Po latach 1945–1975, które były okresem prosperity dla gospodarki, nastała era prosperity turystyki. Przy stałym wzroście na poziomie 4 proc. w latach 1980–2020 branża turystyczna generowała 10 proc. światowego PKB, wyprzedzając przemysł spożywczy i samochodowy i zapewniając środki do życia ponad 300 milionom ludzi. ONZ szacował kilkanaście lat temu, że liczba turystów w 2020 roku wyniesie 1,5 miliarda – a tymczasem poziom ten został osiągnięty już dwa lata wcześniej. Eldoradem okazała się Francja, która ma olbrzymie zasoby, zarówno jeśli chodzi o dziedzictwo historyczne, jak i krajobrazowe. Z niemal 90 milionami odwiedzających rocznie stała się pierwszym celem turystów na świecie, uzyskując przychody w wysokości 60 miliardów euro, i nadal ma potencjał, by rozwijać branżę.

Perspektywy były oszałamiające, ale jeszcze przed nastaniem pandemii pojawił się inny palący problem: nadturystyka. To w reakcji na patologie turystycznego tsunami wyszli na ulice swoich miast mieszkańcy Barcelony i Palmy de Mallorca, by pod hasłami „Turystyka zabija miasto” i „Tourists go home” zamanifestować swoją wrogość wobec coraz liczniejszych hord turystów. Najatrakcyjniejsze destynacje padły ofiarą strategii wzrostu za wszelką cenę.

Aktywność turystyczną długo sprowadzano wyłącznie do kwestii generowanych przychodów. Czy było w tym coś złego? Weźmy przykład Islandii. Jej gospodarka właśnie turystom zawdzięcza odbicie po kryzysie z 2008 roku: ich liczba wzrosła z 500 tysięcy do 2 milionów. Ale coś za coś: w Geysir trzeba się dzisiaj mocno rozpychać, by dojrzeć wybuch gejzera, a dolina Reykjadalur została zamknięta, gdyż wymaga odnowienia roślinności. Tłumy turystów w Luwrze przypominają tłoczących się paryżan w metrze w godzinach szczytu. To zresztą cecha charakterystyczna wszystkich popularnych miejsc na świecie: powoli zamieniają się w coś na kształt Disneylandu. Gdy któryś z wielkich wycieczkowców zawija do portu, wylewają się z niego tysiące turystów, którzy mają tylko kilka godzin, by upewnić się, że dana atrakcja turystyczna nie odbiega wyglądem od znanych im obrazków z pocztówek. Wszędzie na świecie te ogromne tłumy odbierają przyjemność zwiedzania samym zwiedzającym, ale przede wszystkim niszczą te miejsca, w których na co dzień żyją autochtoni.

.Komercjalizacja. Turystyka jest rynkiem, który przemienia wyjątkowe miejsca w towary. Proces ten wiąże się nieodwołalnie z ogromnymi szkodami w dziedzictwie historycznym, przyrodzie i negatywnie wpływa na samych mieszkańców. Szkody te rosną proporcjonalnie do przychodów i stają się dziś nie do zniesienia. Emblematycznym przykładem jest Wenecja, miasto muzeum, które straciło połowę populacji i dziś liczy jedynie 50 tys. mieszkańców. Naprzeciw nich staje rocznie 30 milionów odwiedzających. Ani ludzie, ani Serenissima nie są w stanie tego znieść. Przypływające do miasta wycieczkowce były coraz większe, zabierały na pokład coraz więcej podróżnych, a całe masy turystów wylewające się z nich na miasto niszczyły i tak delikatną równowagę. Po latach wykrętów i kombinacji w końcu zakazano tym statkom przypływać pod miasto. Lobby turystyczne, mające obsesję na punkcie wzrostu, mało się bowiem przejmuje jakością życia miejscowej ludności.

Na tę pokojową inwazję włodarze miast musieli zareagować. Wenecja zamierza wprowadzić odpłatność zwiedzania, Dubrownik, podobnie jak Machu Picchu, ustalają limity turystów, Amsterdam i Barcelona ograniczają pozwolenia na budowę hoteli, schronisk itp. Wyspa Wielkanocna ogranicza pobyt dla przyjezdnych do jednego miesiąca, a Santorini zabrania, by osły, które przemierzają krętą drogę w mieście Fira, pracowały więcej niż 12 godzin. Rozwiązania, które raczej pokazują problem, niż go rozwiązują. Ale coraz bardziej można odczuć, że turystyka masowa jest na cenzurowanym. Czy w świecie, który nie przestaje się ocieplać, w którym bilans węglowy będzie wkrótce najważniejszym arbitrem jakiejkolwiek działalności człowieka, można jeszcze zakładać, że w 2030 roku będzie dwa miliardy turystów? Czy raczej nie powinniśmy dążyć do tego, by zmniejszyć ich liczbę do jednego miliarda? A może powinno ich być jeszcze mniej?

Ograniczanie wzrostu jest nie do pogodzenia z gospodarką rynkową, gdyż podaż w sektorze turystycznym odpowiada na popyt, a ten się nie zmniejszy. Nasz system ekonomiczny jest bardziej reaktywny niż prospektywny. Mało przewiduje, ale doskonale się adaptuje, pokonując wszelkie przeszkody. Dziś bierze się jednak pod uwagę pewne aspekty dotąd pomijane. Mówiąc wprost, chodzi o podwyższenie cen, które sprawiłoby, że przeszlibyśmy od turystyki masowej do turystyki uzależnionej od cenzusu majątkowego. Ale czy ma to polegać na oferowaniu tej samej usługi za wyższą cenę? Na pewno nie.

W ciągu ostatniego półwiecza liczba podróży wzrosła, ale ich czas uległ skróceniu. Błyskawiczność jest jedną z nadrzędnych wartości współczesności. Zwiedzającego należy postawić przed arcydziełem. Chwila na doznania i „następny, proszę”. Podróże zorganizowane i rejsy wycieczkowcami oferują maksimum atrakcji w krótkim czasie za minimum pieniędzy. W odbiorze turystów podróżowanie nie wiąże się z czasownikami „pójść”, „pojechać”, „polecieć” itd., ale z czasownikiem „zrobić”. Oto, co ma do zaoferowania turystyka podlegająca w całości logice liberalizmu.

.Pora na zmiany. Zerwanie z turystyką-towarem byłoby prawdziwą rewolucją, ponieważ system liberalny nie potrafiłby zaproponować niczego w zamian. Każde państwo z osobna musiałoby zrewidować sposób korzystania ze swoich zasobów turystycznych, tak by zwiedzanie było czasem odkrywania, trwało dłużej i dawało przyjemność z rozumienia tego, co się widzi. Zwiedzanie powinno być także podróżą w czasie, zaznajamianiem się z historią, a nie tylko z przyrodą; z naciskiem na poznanie, a nie tylko na zabawę. Krótko mówiąc: krótkie wypady powinny być zamieniane na dłuższe, rzadsze, droższe i bogatsze w doświadczenia podróże. Tylko w ten sposób miejsca dewastowane przez hordy turystów na nowo staną się do pogodzenia z turystyką dla wszystkich.

Taka przemiana zakłada, że społeczeństwo i rynek, polityka i ekonomia, rządy i biznes zrewidują swój stosunek do dobra wspólnego. Czy można to przeprowadzić w sposób wyważony? Oczywiście, że nie. Aby doszło do takiej przemiany, potrzebne jest całkowite zerwanie z dotychczasowym modelem. Umożliwiła to pandemia COVID-19. Cały system stanął i będzie miał spore trudności z ruszeniem od nowa. Pojawia się szansa, aby ruszył na nowych zasadach. Nadchodzi czas nowej turystyki, która pozwoli ukazać piękno naszej planety wszystkim jej mieszkańcom.

François de Closets
Tekst ukazuje się równolegle we francuskim dzienniku „L’Opinion”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 lipca 2021