Sebastian MORELLO: Globalne elity wyjdą z pandemii jeszcze silniejsze. Lokalne społeczności słabsze

Globalne elity wyjdą z pandemii jeszcze silniejsze. Lokalne społeczności słabsze

Photo of Sebastian MORELLO

Sebastian MORELLO

Filozof, uczeń Rogera Scrutona. Związany z University of Buckingham. Autor "The World as God's Icon: Creator and Creation in the Platonic Thought of Thomas Aquinas".

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Kreatorami współczesnego establishmentu są ponadnarodowe korporacje. Te nowe elity nie czują się lojalne wobec konkretnej grupy ludzi, z którą łączyłyby je więzi etniczne czy narodowe. Prowadzi to do głębokiej erozji zaufania społecznego – pisze Sebastian MORELLO.

.Czy może istnieć świat bez elit? Nie. Każdy kraj wytwarza własny establishment. Zawsze. Czasami te elity okazują się de facto pasożytami na organizmie własnego państwa, a czasami są dla niego wyjątkowo dobre, czują bardzo silną lojalność wobec niego. Za klasyczny przykład takiej pozytywnej więzi uważa się zachowanie arystokracji we francuskim departamencie Wandea w XVIII wieku. W Wandei istniały bardzo silne relacje między lokalnymi mieszkańcami oraz tamtejszymi elitami, obie strony czuły się wobec siebie lojalne. Lud i elity stały po tej samej stronie.

O ile zawsze istnieją elity, o tyle co jakiś czas zmienia się sposób ich kreowania. Dawniej w krąg arystokracji wchodziło się na drodze sukcesji. Dziś to nieaktualne. Współczesne elity nie odziedziczyły swojej pozycji. Są one kreowane przede wszystkim przez międzynarodowe korporacje, które wkładają mnóstwo wysiłku w to, żeby nie czuć związków z żadnym określonym miejscem na ziemi. Widać to wyraźnie, gdy się na przykład prześledzi sposoby pozwalające unikać opodatkowania globalnych firm. I politycy na to nie reagują, gdyż mają oni wiele zobowiązań wobec tych korporacji.

Fragmentaryzacja naszego świata

.Obecna metoda tworzenia elit ma określone konsekwencje. Fakt, że ich kreatorami są przede wszystkim ponadnarodowe korporacje, sprawia, że nie czują się one lojalne wobec konkretnego narodu, konkretnej grupy ludzi, z którymi łączyłyby ich więzi etniczne czy narodowe. W efekcie prowadzi to do głębokiej erozji zaufania społecznego.

Tyle że na tę erozję wszyscy niejako pracujemy. Współcześnie nie da się bowiem mówić o prostej dychotomii: elity kontra lud. Wszyscy przecież korzystamy z usług globalnych korporacji. Prosty przykład. Dawniej książki kupowało się w księgarniach, zwykle w znajdujących się blisko naszego domu. Obecnie najczęściej zamawia się je przez internet, a kurier nam je przynosi. To zwyczajnie dużo wygodniejsze – ale też przy okazji w jakieś części unieważnia podział na globalne elity i lud. Relacje między nimi są bardzo złożone.

Im bardziej skomplikowane stają się te relacje, tym mocniej nabrzmiewa konflikt między tymi strukturami. Ale nie jest proste do opisania mocno osadzone w historii napięcie między establishmentem (kiedyś arystokracją) i ludem. To raczej konflikt między oczekiwaniami poszczególnych społeczeństw oraz międzynarodowych elit. Widać go na elementarnych płaszczyznach. Po co utrzymywać narodowe systemy pocztowe, skoro dziś listy wysyła się przede wszystkim poprzez istniejące globalnie systemy poczty elektronicznej? Ale jednocześnie oczekujemy, że poszczególne państwa – niezależnie od globalnych korporacji – będą dbać o sprawność systemu usług w poszczególnych obszarach życia, na przykład utrzymają możliwość wysyłania listów.

Na to nakłada się jeszcze jedna sprawa. Coraz częściej korzystamy z różnych cyfrowych udogodnień. Tyle że w ten sposób każdy z nas – czy tego chce, czy nie – staje się częścią tego ponadnarodowego świata, choćby poprzez udostępnianie firmom swoich prywatnych danych. Decydują się na to także te osoby, które mocno podkreślają konieczność zachowania silnych, tradycyjnych więzi, choć przecież w ten sposób przykładają swoją rękę do fragmentaryzacji społeczeństwa, które oni chcieliby wzmacniać.

Kadencja szans i zawodów

.Kulminacją konfliktu między globalnymi elitami i lokalnymi społecznościami była seria wydarzeń z lat 2016–2017. W krótkim odstępie czasu byliśmy świadkami sytuacji, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się niemożliwe: Wielka Brytania w referendum zdecydowała się na brexit, a w Stanach Zjednoczonych prezydentem został Donald Trump.

Na to jeszcze nałożyły się niespotykane wcześniej rozstrzygnięcia wyborcze m.in. w Holandii, Francji, Niemczech, Finlandii, we Włoszech. W tych krajach nagle świetne wyniki zaczęli notować politycy antysystemowi, tacy jak Geert Wilders, Marine Le Pen, Matteo Salvini, czy partie, m.in. Alternative für Deutschland (AfD), Ruch Pięć Gwiazd, Perussuomalaiset (Partia Finów) – by wymienić przykłady najbardziej znane. Wszystkie te ugrupowania i politycy wykorzystali sprzeczność, która się wyraźnie uwidoczniła między przeciętnymi wyborcami prowadzącymi ciągle w dużej mierze tradycyjny styl życia a coraz bardziej umiędzynarodowionymi elitami. Odwołując się do poczucia niepewności wywoływanej zachodzącymi szybko zmianami, próbowali odzyskać sterowność nad procesami ponadnarodowymi.

W 2016 roku wydawało się, że jest szansa na odzyskanie na szczeblu narodowym przynajmniej częściowej kontroli nad procesami globalnymi. W 2020 r. pojawiła się jednak pandemia, która całkowicie zmieniła reguły gry. Teraz, w 2021 roku, trudno powiedzieć, w jakim stopniu te społeczeństwa jeszcze w ogóle istnieją. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że reakcja poszczególnych państw na COVID-19 była nieproporcjonalna.

Zamykanie gospodarek, kolejne fale zamrażania życia publicznego fatalnie odbiły się na ekonomii, przede wszystkim na sytuacji małych i średnich przedsiębiorstw. Tymczasem te ograniczenia zostały wprowadzone przez rządy. Nie jest cały czas jasne, dlaczego władze państw zdecydowały się tak mocno ograniczyć swobody obywatelskie. W każdym razie efektem pandemii będzie to, że międzynarodowe, globalne korporacje będą silniejsze, a małe przedsiębiorstwa słabsze. Ze zrywu społecznego, który tak wyraźnie było widać w 2016 r., po pandemii zostanie niewiele. Jednocześnie koronawirus sprawia, że już bardzo wpływowe korporacje ponadnarodowe będą jeszcze silniejsze.

Wzloty i upadki cywilizacji

.Wiele osób – nie tylko w USA, ale i na całym świecie – pokładało nadzieję w tym, że prezydentura Donalda Trumpa okaże się momentem, gdy w starciu społeczeństw z korporacjami wzmocnione zostaną te pierwsze. Nadzieje te okazały się płonne. Polityka Trumpa była w wielu miejscach zbieżna ze sposobem myślenia prezentowanym przez globalne elity. W tym kontekście trudno powiedzieć, czy ten zryw 2016 roku był autentyczny.

Strona konserwatywna podchodzi do globalizacji, do produktów przez nią wytworzonych – z dużą podejrzliwością. Nie powinno tak być – ale też ta intuicyjna niechęć konserwatystów do zdobyczy cywilizacji jest zdrowa. Bierze się to z tego, że według nich wszystkie nowoczesne udogodnienia (internet, smartfony, media społecznościowe itp.) nie są neutralne moralnie. Teoretycznie powinny być. W końcu to tylko narzędzia, od użytkownika zależy, czy będzie je wykorzystywał w dobrym, czy złym celu.

Tak jednak nie jest. Specyfika nowoczesnych rozwiązań technologicznych sprawia, że mają one swój wpływ na otoczenie – zgodnie ze starym powiedzeniem kanadyjskiego medioznawcy Marshalla McLuhana o tym, że „medium is the message”, czyli że media kształtują rzeczywistość samą swoją specyfiką. Przykładem może być sytuacja, w której rodzice pozwalają dzieciom bawić się smartfonami, wychodząc z założenia, że nic złego tam one nie znajdą. Być może nie. Ale warto brać pod uwagę koszty alternatywne takiej sytuacji, na przykład fakt, że dzieci nie mają czasu na wspólne zabawy z rówieśnikami, spędzanie czasu z rodziną. Nie rozmawiają z innymi, nie jedzą wspólnych posiłków, tylko spędzają czas z nosem w smartfonie. To pokazuje, w jaki sposób technologia zmienia otoczenie. I to właśnie sprawia, że konserwatyści podchodzą do niej z dystansem.

.Wszystkie cywilizacje mają swój szczyt, a potem zaczynają upadać – tyle że te przełomy nie wszyscy akceptują. Zawsze też są grupy osób, które chcą żyć po swojemu, nie chcą dostosowywać się do zmian wokół siebie – tak jak teraz widać, jak wiele ludzi nie zgadza się na to, by globalne trendy odcięły ich od ich potrzeby lokalności, od ich przywiązania do świata wokół nich. Mój mentor Roger Scruton zwykł powtarzać, że ostatecznym rozwiązaniem wszystkich problemów, z którymi się zmagamy, jest wojna. Tylko że wojny nikt nie potrzebuje. Potrzebne jest natomiast wzmocnienie poczucia wspólnoty, odwiecznych wartości. Takie uwagi słyszę coraz częściej.

Sebastian Morello
Tekst ukazał się w nr 27 miesięcznika opinii “Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 czerwca 2021