Grzegorz DOBIECKI: Euronawigacja. Rafy, mielizny, plany, utopie...

Euronawigacja.
Rafy, mielizny, plany, utopie...

Photo of Grzegorz DOBIECKI

Grzegorz DOBIECKI

Z wykształcenia prawnik, dziennikarstwa uczył się w Polskim Radiu. Po stanie wojennym znalazł się we Francji, i został na 26 lat. Pracował w Radio France Internationale i emigracyjnym „Kontakcie” (m. in. prowadził magazyny Video-Kontaktu, nagrywane na kasetach i przemycane do Polski). Od 1991r. był kolejno paryskim korespondentem TVP i „Rzeczpospolitej; specjalnym „planetarnym” reporterem RMF FM; stałym współpracownikiem „Polityki”. Od 2008 r. w Polsat News, gdzie prowadził magazyn „To Był Dzień na Świecie”, zastąpiony ostatnio przez niedzielny „Tydzień na Świecie”. Nominowany w tym roku (przez kapitułę) do telewizyjnej nagrody Wiktora w kategorii „publicysta lub komentator” .

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Czy solidarność międzynarodową, tak jak międzyludzką, można zadekretować? I czy może ona przybierać jedynie te formy, które ustanawia dekret? A także: dlaczego prawowita siła miałaby ustępować przed bezprawną przemocą? Pytanie z gatunku tych, jakie stawia Jean Raspail, za „Obóz świętych” skazany przez zachodnie elity na infamię. Tchórzostwo okazane wobec słabszych również okrywa hańbą – pisze Grzegorz DOBIECKI

.Po trzydziestu latach we Francji pani H. wraca do Polski. Reemigrantkę wylewnie żegnają paryscy sąsiedzi. Mówiła im, że o powrocie zdecydowały względy osobiste, ale oni i tak swoje wiedzą. „Jasne – uśmiechają się smutno – rozumiemy: tu się robi coraz gorzej, nie do życia. Francja schodzi na psy, a Polska jest na fali”… W Warszawie pani H., repatriantka, odnawia polskie dokumenty. Słyszy od urzędniczki: „Co też pani przyszło do głowy? Wracać? I to z Francji? Przecież tu się robi nie do życia”…

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – głosi tzw. mądrość ludowa. Uniwersalną (jak wskazuje paryski przykład) dewizę zrzędów wykpił i rozbroił swego czasu Wojciech Młynarski. Dośpiewał do niej cztery słowa: „ale my wszędzie jesteśmy”. Ówczesna ironia dziś może być jednak przekornym manifestem. Tak, jesteśmy wszędzie – i znikąd nie planujemy exitu. Bo bez cudów bilokacji można być zarazem w Paryżu i w Warszawie. W małej ojczyźnie (każdy ma swoją dolinę Issy) i w narodowym państwie o mocnej tożsamości. W „rodzinnej Europie” i w instytucjonalnej rodzinie zastępczej – UE – ryzykownie zmiennej, jednak wciąż bezcennej. Z dobrym politycznym GPS-em, w którym nie ma żadnych fake maps, żadnych postprawdziwych tras na skróty, powinno to być możliwe.

Solidne urządzenie nawigacyjne wskazuje centrum – i nie musi być busolą oportunisty. Chociaż tak pewnie zakrzykną „euroentuzjaści” powodowani – z przyczyn krajowych – imperatywem totalnego sprzeciwu wobec „eurosceptyków” (na marginesie – entuzjazm to stan emocjonalny; sceptycyzm jest postawą racjonalną, produktem rozumu). Obóz opozycji niezłomnej piętnuje tzw. symetrystów, którym się wydaje, że siedzenie okrakiem na barykadzie jest pozycją bezstronnego obserwatora, a może i sprawiedliwego rozjemcy. Otóż nie, mówią niezłomni, czasy nastały takie, że albo masz kręgosłup, alboś meduza i krętacz. Kto nie z nami, ten przeciwko nam. Drugie plemię, jak się wydaje, woli raczej dewizę „kto nie przeciw nam, ten z nami”, ale przecież i ono poszukiwaczy centrum ma w pogardzie. Spraw europejskich dotyczy to w takim samym stopniu jak polskich: zostały spięte w jeden pakiet.

Czy sprawna euronawigacja pozwoli je w sensowny sposób rozdzielić? Więcej – czy dzięki niej dwa obozy znajdą consensus (nie mylić z kompromisem) w polityce zagranicznej, w tym europejskiej? Wątpliwe, jednak wątpliwość nie usprawiedliwia poniechania takich prób. Nakaz dyktują nie podszepty oportunizmu czy wyszydzanego symetryzmu, lecz odpowiedzialne pojmowanie pojęcia „centrum”. Ono, jak prawda, rzadko leży pośrodku. Ma – zawsze miało – zmienną geometrię i lokalizację; po dekadach chybotania na ruchomych piaskach lewicy ostatnio wyraźnie przesunęło się w prawo, na twardszy grunt. Tam też znalazł się (o)środek ciężkości. Polityczny GPS, jeśli tylko ma uaktualnione dane, wskaże co innego: centrum jako punkt lub punkty podparcia, zapewniające stabilność całej konstrukcji. Jako obszar, w którym wygrywa się wybory, i te parlamentarne, i te dziejowe.

Nawigując ku tym celom, ominie się rafy i mielizny planu Junckera (euro dla wszystkich), planu Macrona (różne prędkości w UE), utopii Schultza (Stany Zjednoczone Europy) czy wyszehradzkiej asertywności (pozorna jedność), jeśli odczytem właściwego kursu pokierują racje, a nie emocje.

Motywów do refleksji namnożyło się dziś jak nigdy wcześniej.

Prezydent Włoch Sergio Mattarella przestrzega, byśmy nie żyli „w pułapce wiecznej teraźniejszości”. Filozof Alain Finkielkraut – jak niegdyś Charles Péguy – domaga się natomiast „tej jedynej ścisłości”, jaką jest opis i rozumienie naszego życia hic et nunc. Pułapką jest straszenie przeszłością, bo ona nigdy nie wraca.

A przyszłość? Prezydent Litwy, Dalia Grybauskaitė: „Zapatrzeni w nowe europejskie horyzonty, idąc przez pustynię, nie dajmy się zwodzić mirażom”.

Jakie postawy mają do wyboru państwa (rządy), które nie godzą się z obecnym funkcjonowaniem Unii Europejskiej? Wariant skrajny: exit. Wariant cyniczny (realistyczny?): ketman, by jeszcze raz wspomnieć Miłosza. Wariant desperacko-heroiczny: być wiernym i iść, nawet samotnie przeciw wszystkim, czyli skoro pojawia się Herbert – „on będzie Miasto”.

Jeśli nie samotnie, ale i nie stadnie – to w jakim przymierzu? Czy sojusz z jednym państwem zasługuje na miano trwałego i strategicznego, skoro sprawdza się tylko wtedy (a i to nie zawsze), gdy nosi określoną barwę polityczną?

Czy solidarność międzynarodową, tak jak międzyludzką, można zadekretować? I czy może ona przybierać jedynie te formy, które ustanawia dekret? A także: dlaczego prawowita siła miałaby ustępować przed bezprawną przemocą? Pytanie z gatunku tych, jakie stawia Jean Raspail, za „Obóz świętych” skazany przez zachodnie elity na infamię. Tchórzostwo okazane wobec słabszych również okrywa hańbą.

.Korsarz Robert Surcouf usłyszał od angielskiego oficera: „Wy, Francuzi, bijecie się, by zdobyć pieniądze; my, Anglicy, walczymy o honor”. Surcouf odparł: „Każdy bije się o to, czego mu brakuje”. Najgorszym, co dziś, w trakcie unijnych sporów, mogłoby nam przyjść do głowy, byłoby uznanie słów francuskiego korsarza za własne credo.

Grzegorz Dobiecki
Tekst ukazał się w nr 3 magazynu opinii “Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 maja 2018