

Lepszego początku prezydentury Joe Biden nie mógł sobie wyobrazić
Największym problemem dla niego będzie teraz powstrzymanie pomysłów skrajnie lewicowego skrzydła demokratów. A ograniczać je będzie musiał, bo wie, że radykalne propozycje zmian nie zostaną zaakceptowane przez większość Amerykanów – pisze Guy SORMAN
Wobec nowego prezydenta USA zawsze są bardzo wysokie oczekiwania. Wystarczy przypomnieć, jak to wyglądało, gdy do Białego Domu w 2008 r. wprowadzał się Barack Obama – jak wiele pojawiało się wtedy różnych, często rozbieżnych życzeń wobec jego prezydentury. Dziś widzimy, jak mało z nich zaspokojono przez dwie kadencje. Tak naprawdę udało się wprowadzić tylko stosunkowo niedużą reformę systemu zdrowotnego, czyli Obamacare. W polityce zagranicznej udało się jeszcze mniej. Przecież Obama planował wycofać amerykańskie wojska z Afganistanu, Iraku, Syrii – a ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Wobec Joe Bidena też jest wiele oczekiwań, tym większych, że obejmuje on władzę po Donaldzie Trumpie. Oddzielna sprawa, że w chwili przejmowania urzędu będzie się cieszył dużym uznaniem i wiarygodnością. Najpierw wygrał trudne wybory. Później demokraci, po wyborach uzupełniających w stanie Georgia, przejęli kontrolę nad Senatem.
Republikanie zostali znacznie osłabieni przez wydarzenia na Kapitolu. Nie należy ich przeceniać, na pewno nie można nazwać ich rewolucją. To był raczej incydent, ale politycznie dla Bidena bardzo korzystny.
Z dwóch powodów. Po pierwsze, wydarzenia te zniszczyły reputację jego głównego rywala Donalda Trumpa. Po drugie, głęboko podzieliły Partię Republikańską, której teraz bardzo trudno będzie konfrontować się z nowym prezydentem. Republikanie są podzieleni, nie mają wyrazistego lidera. W tym sensie Biden na wydarzeniach w amerykańskim Kongresie zyskał. Pokazał prezydencki format w wystąpieniu publicznym tuż po zajściach na Kapitolu, podczas którego mówił o godności Ameryki, odwoływał się do konstytucji, podkreślając, że trzeba jej przestrzegać. Zwłaszcza odwołanie do konstytucji było celne, gdyż dla Amerykanów jest ona niczym święta księga. Lepszego początku prezydentury nie mógł sobie wyobrazić.
Jakim prezydentem będzie Biden? W czasie kampanii starał się wyglądać jak „Pan Normalny”, próbując się w ten sposób odróżnić od urzędującego prezydenta. Samo głosowanie było mniej aktem wyborczym, a bardziej referendum przeciwko Trumpowi. O pomyśle Bidena na prezydenturę w czasie kampanii było stosunkowo niewiele. Ale to nie znaczy, że nie wiemy, czego się po nim spodziewać.
Ciekawe źródło wiedzy o tym, jakiego typu politykiem jest nowy prezydent USA, stanowią pamiętniki Baracka Obamy. On bardzo często wspomina w nich o swoim zastępcy w Białym Domu, opisując, jakie miał pomysły na rozwiązania poszczególnych kwestii w sprawach krajowych czy międzynarodowych.
Barack Obama lubi podkreślać, że Joe Biden zawsze odgrywał rolę rozjemcy. Był człowiekiem środka, który wygładzał co bardziej radykalne projekty – by były akceptowalne dla większości Amerykanów.
Dlatego też największym wyzwaniem dla niego jako prezydenta nie będzie rywalizacja z republikanami – oni pozostaną jeszcze długo osłabieni po kadencji Trumpa i wydarzeniach na Kapitolu. Największym wyzwaniem dla niego będzie konieczność ograniczenia działań skrajnie lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej. A ograniczać je będzie musiał, bo wie, że radykalne propozycje zmian nie zostaną zaakceptowane przez większość Amerykanów.
Nowy prezydent ma duży szacunek dla instytucji – i należy się spodziewać, że jako prezydent będzie to mocno akcentował. W czasie swojej kadencji Trump bardzo osłabiał poszczególne instytucje amerykańskiego systemu demokratycznego. Biden będzie chciał je wzmocnić. Pewnie spróbuje też rozszerzyć program Obamacare. Oczywiście, w USA nigdy nie powstanie program opieki medycznej obejmujący wszystkich obywateli, Amerykanie są zbyt przywiązani do systemu prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych. Ale system państwowej opieki zostanie poszerzony, co jest ważną informacją dla biednych.
Nowy prezydent będzie chciał także odbudować NATO. Trump chciał je rozbić, skupiał się na relacjach bilateralnych, wzmacniając więzi z takimi krajami, jak Polska, Węgry, Arabia Saudyjska. Natomiast Biden jest politykiem z pokolenia tych, którzy budowali NATO. Jest ono dla niego bardzo ważne, jest przywiązany do tradycyjnych sojuszniczych więzi z Europą. Pod tym względem jest bardzo staromodny, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Widać, że przywódcy państw takich jak Chiny, Rosja, Arabia Saudyjska źle przyjmują fakt, że to Biden będzie teraz urzędował w Białym Domu. Na pewno nowy prezydent nie zacznie działać w stylu George’a W. Busha, który za pomocą wojska dokonywał zmian rządzącego reżimu w innym państwie. Mocniej akcentowane będą teraz kwestie praw człowieka, a państwa, które ich nie przestrzegają, spotkają się z całkowicie inną reakcją USA niż za czasów Trumpa.
.Tak naprawdę ocena każdej prezydentury jest w dużej mierze uzależniona od szczęścia oraz tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych i na arenie międzynarodowej. Prezydenci, których Amerykanie dobrze wspominają, to zwykle ci, którzy po prostu mieli szczęście (na przykład Bill Clinton). Zobaczymy, czy dopisze ono Joemu Bidenowi.
Guy Sorman