
Jeśli wygra Joe Biden, w stosunkach amerykańsko-polskich nastanie nowa era
Jeśli w USA wybory wygra Joe Biden, należy się spodziewać spektakularnego zanegowania polityk Donalda Trumpa. Także jego współpracy z Polską. Jednak na dłuższą metę USA nie mogą pomijać naszego kraju. Zbyt wiele nas łączy – pisze Sławomir DĘBSKI
Wybór prezydenta i zmiana administracji są kluczowym elementem demokratycznego ustroju Stanów Zjednoczonych. Wynika to z faktu, że pełnia władzy wykonawczej należy w Ameryce do głowy państwa. Wybór oznacza uzyskanie ekskluzywnej prerogatywy do determinowania polityki amerykańskiego rządu federalnego. Dlatego w toku kampanii kandydaci starają się w sposób, jak najbardziej czytelny, często emocjonalny i zero-jedynkowy, przedstawiać wybór ideowy, programowy i personalny, którego mają dokonać amerykańscy wyborcy.
Z tego też powodu każdy zwycięzca wyścigu do Białego Domu, uzyskując poparcie obywateli wszystkich amerykańskich stanów, otrzymuje nie tylko potężny mandat polityczny do wprowadzania w życie własnego programu i dobierania współpracowników, ale także do zdecydowanego zanegowania programu politycznego swojego konkurenta.
Szacunek do wyborczej decyzji Amerykanów wymaga bardzo czytelnego odrzucenia alternatywnego programu, za którym opowiadał się przegrany konkurent. Dotyczy to każdego obszaru aktywności prezydenta Stanów Zjednoczonych, który w toku kampanii wyborczej był definiowany jako obszar politycznej konkurencji, w tym oczywiście także polityki zagranicznej.
Dlatego właśnie w początkowym okresie, po zaprzysiężeniu i czasie kompletowania własnej administracji – a to wymaga współpracy z Kongresem, a więc i czasu – podstawową ogólną polityczną dyrektywą każdego nowo wybranego amerykańskiego prezydenta jest odrzucenie polityk przegranego konkurenta, szczególnie przerwanie projektów publicznie utożsamianych z prezydentem, którego mandat nie został przedłużony, albo ze względu na zakończenie drugiej kadencji, albo – wówczas nawet ze zdwojoną siłą – gdy amerykańscy wyborcy odmówili jego odnowienia. Tak więc po zwycięstwie Baracka Obamy dyrektywa ta brzmiała: „everything but Bush”, a po wygranej Donalda Trumpa: „everything but Obama”. Nowo wybrany prezydent przyzwala tylko na takie działania i decyzje, które nie mają żadnego związku z decyzjami i poglądami poprzednika. W kontekście bezprecedensowej polaryzacji politycznej w Ameryce oraz sposobu realizowania politycznego mandatu przez prezydenta Donalda Trumpa w przypadku zwycięstwa Joe Bidena ta tradycyjna zasada polityki amerykańskiej będzie realizowana w sposób spektakularny.
Próbując przewidzieć wpływ wyboru kandydata Partii Demokratycznej Joe Bidena na prezydenta na relacje amerykańsko-polskie, musimy uwzględniać zarówno kontekst wspomnianej na początku amerykańskiej tradycji ustrojowej i politycznej, jak i specyfikę wynikającą z obecnej politycznej polaryzacji.
W pierwszej kadencji prezydenckiej prezydent Andrzej Duda zbudował dobre osobiste relacje z prezydentem Donaldem Trumpem. Z całą pewnością należy to uznać za sukces. Pamiętajmy, że próby zbudowania takich dobrych relacji podejmowali zarówno premier Japonii Shinzō Abe, którego Trump nazywał swoim „wielkim przyjacielem”, jak i prezydent Francji Emmanuel Macron oraz kanclerz Niemiec Angela Merkel. Dlatego w przypadku zwycięstwa Joego Bidena tradycyjna, ogólna dyrektywa polityczna „everything but Trump” może negatywnie wpływać na stosunki amerykańsko-polskie, a także na relacje nowego amerykańskiego prezydenta z prezydentem Andrzejem Dudą.
W przeszłości Polska już doświadczyła działania tej amerykańskiej tradycji i jej inercji. Po wygraniu wyborów przez Baracka Obamę w 2009 roku jego administracja przez prawie dwa lata „karała” Polskę i inne państwa Europy Środkowej za bliską współpracę z administracją George’a W. Busha i poparcie amerykańskiej interwencji w Iraku.
Karano także m.in. za zgodę na tajnie przetrzymywane w Polsce osób, którym Amerykanie zarzucali związki z terroryzmem. To, że była to praktyka wątpliwa z punktu widzenia polskiej praworządności, nie przeszkadzało amerykańskim sojusznikom najpierw domagać się tej „przysługi” od polskich władz, aby następnie (pod inną amerykańską administracją) za to Polskę piętnować – mimo że w międzyczasie odbyły się w Polsce dwa cykle wyborcze, zmienił się prezydent i były trzy rządy.
Amerykańskie partyjniactwo bywa często ślepe na polityczne realia. Mimo to w 2020 roku nie należy się spodziewać bezpośredniego przełożenia doświadczeń sprzed dekady. W przypadku zwycięstwa Joego Bidena warto będzie mieć na uwadze, że w pewnym sensie będzie to prezydent nietypowy. Być może z wyjątkiem prezydenta George’a Busha seniora, który objął urząd trzy dekady temu, Biden byłby pierwszym amerykańskim prezydentem od tego czasu o bardzo długiej politycznej karierze i niezwykle bogatym doświadczeniu w sprawach polityki zagranicznej. Przez dziesiątki lat swojej politycznej kariery Biden był orędownikiem amerykańskich sojuszy, partnerskiej współpracy z sojusznikami, NATO jako instytucji integrującej wspólnotę demokratycznego Zachodu. To właśnie wiceprezydent Biden w administracji Baracka Obamy był przeciwnikiem „resetu” z Rosją, a po rosyjskiej agresji na Ukrainę budował wewnątrz administracji sojusz na rzecz politycznego i militarnego wsparcia dla Ukrainy.
Wreszcie Joe Biden ma także bardzo bogate doświadczenia w budowaniu relacji sojuszniczych z Polską. Warto pamiętać, że to właśnie ówczesny wiceprezydent USA w październiku 2009 r. przyjechał do Polski naprawiać wzajemne relacje po tym, jak administracja Obamy w ramach resetu z Rosją wycofała się 17 września 2009 roku z umowy o współpracy z Polską i Republiką Czeską w sprawie budowy tarczy antyrakietowej. To Joe Biden przywiózł wówczas propozycję utworzenia pierwszej stałej bazy amerykańskiej na terytorium Polski – miała ona powstać w związku ze stałym stacjonowaniem amerykańskiej eskadry F-16. Nie jest więc przypadkiem, że po rosyjskiej agresji na Ukrainę to właśnie wysłanie do Polski amerykańskiego lotnictwa było jedną z pierwszych decyzji podjętych przez Stany Zjednoczone w odpowiedzi na nowe zagrożenie dla pokoju w Europie. Podsumowując, można powiedzieć, że Joe Biden, już obejmując urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, wniósłby od samego początku swoje bardzo bogate polityczne dziedzictwo. W przeciwieństwie do innych prezydentów jego polityczną aspiracją byłoby nie stworzenie własnego dziedzictwa, ale jego ugruntowanie.
Substancja stosunków amerykańsko-polskich jest znacznie bardziej rozbudowana w porównaniu z przeszłością. Stany Zjednoczone i Polskę łączy dziś nie tylko współpraca polityczna i wojskowa, często związana uczestnictwem Polski w amerykańskich koalicjach opartych na zasadzie willing and able, ale także współpraca polityczna między innymi nad zwiększaniem skuteczności NATO, wiarygodności odstraszania na wschodniej flance NATO, w rozwijaniu Inicjatywy Trójmorza, wsparcie dla Ukrainy będącej ofiarą rosyjskiej agresji, a także dla procesów demokratyzacyjnych na Białorusi, do tego dochodzi współpraca w zwiększaniu bezpieczeństwa energetycznego Europy, w projektach energetycznych i rozwijaniu i zwiększaniu bezpieczeństwa infrastruktury krytycznej. Zakres i głębokość współpracy amerykańsko-polskiej z całą pewnością będą równoważyć wpływ inercji amerykańskiej tradycji politycznej związanej ze zmianą administracji. Mogą na to wskazywać artykuły i wypowiedzi członków sztabu Joego Bidena i bliskich jego doradców w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, jak Anthony’ego Blinkena, Michaela Carpentera czy Julianne Smith.
Pozwalają one przypuszczać, że odrzucenie polityki Trumpa przez administrację Joe Bidena przybierze formę polityki obliczonej na odbudowanie więzi transatlantyckich, wzmocnienie spójności i wiarygodności odstraszania NATO. Jednocześnie nie będzie to jednak oznaczać rewizji wszystkich decyzji Donalda Trumpa, niektóre z nich – zwłaszcza te, które dla każdej administracji amerykańskiej mogły być trudne, a za których podjęcie Stany Zjednoczone za Trumpa zapłaciły już cenę polityczną – mogą być podtrzymane. Dotyczyć to może na przykład decyzji o redukcji sił amerykańskich w Niemczech, choć być może będzie ona realizowana nieco inaczej, być może wolniej, a ich część trafi do Polski nie w rezultacie polskich zabiegów, ale decyzji amerykańskiej administracji.
Trwać będzie także strategiczne przeorientowywanie się Stanów Zjednoczonych w stronę Pacyfiku, a tym samym amerykańskiego zaangażowanie w zapewnienie Europie bezpieczeństwa będzie ograniczane. Współczesna bogata i bezpieczna Europa, integrująca się paralelnie w NATO i UE, jest bez wątpienia jednym z największych sukcesów amerykańskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa w historii Stanów Zjednoczonych. Ale z tego faktu wynika, że bogaci sojusznicy europejscy mogą ponosić większe koszty własnego bezpieczeństwa i nie muszą być nimi obciążani amerykańscy podatnicy. Dlatego należy się spodziewać, że administracja Bidena będzie nie tylko naciskać na zwiększanie wydatków na obronność przez europejskich sojuszników, ale także politycznie nagradzać tych, którzy rzeczywiście to robią.
Cele i instrumentarium prowadzenia amerykańskiej polityki wobec europejskich sojuszników się nie zmienią. Dla administracji Bidena Europa będzie potencjalnym sojusznikiem w polityce zmierzającej do zwiększenia odporności ustrojów demokratycznych w świecie, mierzących się korupcją, konkurencją autorytarnych modelu rozwoju promowanych przez Chiny i Rosję. Między innymi z tego powodu można się spodziewać zwiększonej aktywności Stanów Zjednoczonych wobec Inicjatywy Trójmorza. Amerykańscy eksperci z obu stron politycznego spektrum oceniają bowiem, że pasywność amerykańskiej obecności w Europie Środkowej i brak politycznych impulsów oraz wizji w polityce wobec Bałkanów doprowadził do politycznej próżni, którą próbują wypełnić Chiny i Rosja.
Sukces Inicjatywy Trójmorza leży więc w interesie Stanów Zjednoczonych i Europy, podobnie jak zatrzymanie budowy gazociągu Nord Stream 2, potencjalnie niebezpiecznego dla spójności NATO i Unii Europejskiej.
Polska będzie dla administracji Bidena pożądanym i bliskim sojusznikiem, partnerem w Europie i na wschodniej flance NATO, gwarantującym bezpieczeństwo państw bałtyckich, sprzyjającym spójności NATO poprzez instytucjonalną współpracę „Bukaresztańskiej Dziewiątki”, a także jako państwo graniczące z Ukrainą, Białorusią i Rosją. Popychanie Europy przez Amerykanów, aby wreszcie dorosła i zaczęła bardziej odpowiedzialnie podchodzić do własnego bezpieczeństwa, nie będzie zapewne oznaczać poparcia administracji Bidena dla koncepcji „strategicznej autonomii” Europy. Polska może być z tego powodu ważnym partnerem nowej administracji w polityce obliczonej z jednej strony na zwiększanie zdolności obronnych Europy, a z drugiej na harmonizowanie tego procesu z dobrą współpracą strategiczną ze Stanami Zjednoczonymi.
.W swojej polityce Polska konsekwentnie zaś podkreśla, że „europejska autonomia strategiczna” nie może być rozumiana jako alternatywa dla USA i więzi transatlantyckich. W przypadku zwycięstwa Joego Bidena w wyborach prezydenckich 3 listopada 2020 w stosunkach amerykańsko-europejskich i amerykańsko-polskich nastałaby z pewnością nowa era, jej charakterystycznym elementem byłaby jednak osobista determinacja prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby wspólnie z sojusznikami odbudować atrakcyjność demokratycznego modelu rozwoju, który był siłą Ameryki i Zachodu przez ostatnie sto lat.
Sławomir Dębski