
Trendy, które przesądzą o wyniku wyborów w USA
Stany Zjednoczone to bardzo dynamiczny system społeczno-polityczny, a za prezydentury Donalda Trumpa dynamika ta uległa zwiększeniu. Owe zmiany będą miały kluczowy wpływ na wynik tegorocznych wyborów prezydenckich – pisze Karol CHWEDCZUK-SZULC
Choć media amerykańskie prezentują kampanię wyborczą przed wyborami prezydenckimi, podkreślając znaczenie osobowości poszczególnych kandydatów, Donalda Trumpa i Joe Bidena, to dzisiaj decydujące są długotrwałe procesy społeczno-polityczne, które od lat wstrząsają amerykańską polityką. Kandydaci zaś mogą lepiej lub gorzej w dane trendy się wpisywać i je wykorzystywać.
Trendy kształtujące politykę w USA
W 2016 r. przewaga leżała po stronie Donalda Trumpa. Dzisiaj natomiast kandydatura Joe Bidena wydaje się być, mimo wszystko, dobrze przemyślanym działaniem politycznym, ukierunkowanym na odsunięcie republikanów od władzy. Składają się na to dwa megatrendy obecne w amerykańskiej polityce i społeczeństwie.
Pierwszym, który odegrał kluczowe znaczenie jeszcze w czasie prawyborów partii demokratycznej, jest zdecydowany wzrost poparcia wśród demokratów dla postulatów socjaldemokratycznych, o czym świadczyło silne poparcie dla Elizabeth Warren i Berniego Sandersa. Dodatkowo Biden przejął sporą część ich postulatów (np. ulgi w kredytach studenckich, płaca minimalna, częściowo darmowa edukacja wyższa).
Drugim trendem, potencjalnie ustawiającym amerykański wynik wyborczy na korzyść demokratów, jest system wyborczy. Biden oczywiście nie jest najlepszym reprezentantem lewego skrzydła Partii Demokratycznej, jednak w systemie większościowym, zdominowanym od zawsze przez dwie partie, wybór jest zero-jedynkowy. W tym przypadku jest to wybór między Trumpem a Bidenem.
I dlatego właśnie wybór Bidena na kandydata jest wyborem dobrym. Starszy, biały, zamożny i doświadczony polityk ma duże szanse na przekonanie centrowych wyborców, których część cztery lata temu poparła Donalda Trumpa. Natomiast bardziej postępowi demokraci nie mają żadnej alternatywy.
Konsekwencje polaryzacji politycznej
Mechanizmem dominującym obecnie scenę polityczną w USA jest skrajna polaryzacja polityczna, której od zawsze sprzyjał system dwupartyjny. Brak realnej „trzeciej drogi” doprowadził do powstania dwóch zwalczających się obozów, które zwłaszcza od lat 80. XX wieku („konserwatywny populizm” Reagana) coraz bardziej się od siebie oddalały. Do tej pory nie oznaczało to, że owe obozy są zupełnie nieprzenikalne – obecnie jest to norma.
Trump nie przekona do siebie, statystycznie rzecz ujmując, żadnego demokraty, a Biden nie przekona do siebie żadnego republikanina.
Dlaczego zatem Biden ma szansę mimo tak mocnej polaryzacji? Po pierwsze, jego cechy indywidualne nie zmotywuje dodatkowo zwolenników Trumpa do wzięcia udziału w wyborach. Takimi motywatorami byłyby Warren, Harris czy też Sanders, które podziałałyby jak płachta na byka na wolnorynkowych konserwatystów, o nieegalitarnych zapatrywaniach na prawa kobiet i mniejszości rasowych.
Po drugie, Joe Biden wciąż może przemówić do części niezależnych i niezdecydowanych wyborców, ponieważ nie wzmacnia wewnętrznej polaryzacji, czego zupełnie nie można powiedzieć o Donaldzie Trumpie. Z dwojga złego dla niezdecydowanych i niezaangażowanych łatwiej jest zagłosować na Bidena, który mimo wytykanych mu wad, pozostaje prezydencki w stylu bycia. Trumpowi cechy tej brakuje bardzo wyraźnie.
Niezmiennie ważnym wymiarem polaryzacji w USA pozostaje rasizm. Głośne zabójstwa Breonny Taylor, George’a Floyda, Elijah McClaina, Philando Castile’a, Michaela Browna, działają jak katalizatory społecznego niezadowolenia. Za protestami i zamieszkami, stoją pobicia i wszelkiego rodzaju nadużycia ze strony służb bezpieczeństwa, głównie wobec mniejszości.
Kiedy wybuchają zamieszki po kolejnym morderstwie czarnoskórej osoby i plądrowane są miasta, widoczna jest reakcja białych Amerykanów.Potępiają oni rasizm, jednak przenoszą punkt ciężkości problemu ze zdarzenia (np. zabójstwa) na zamieszki, utożsamiając je (nierzadko słusznie) z chaosem i bezprawiem.
W efekcie polaryzacja, tym razem oparta na różnicach rasowych, jest tym bardziej wzmacniana i staje się kluczową zmienną determinującą kształt amerykańskiej polityki.
Pod tym względem Biden ponownie jawi się jako kandydat niekontrowersyjny, podkreślający źródło zamieszek, ale potępiający bezprawie.. Prezydent Trump zaś niejednokrotnie zwracał uwagę wyłącznie na rabunki ze strony czarnoskórych, ignorując źródło problemu. Dodatkowo w pierwszej debacie wyborczej odmówił potępienia faszystów spod znaku białych suprematystów. Rasiści oraz część Amerykanów oburzonych lub bezpośrednio dotkniętych skalą zamieszek zagłosują na Trumpa. Mniejszości i lewica oraz centryści na Bidena.
Pauperyzacja Amerykanów
Wśród mechanizmów obecnych w życiu publicznym USA, są także takie które mogłyby teoretycznie przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Donalda Trumpa. Pierwszym z nich jest koszt, jaki ponieśli „zwykli Amerykanie” w procesie globalizacji, głównie w wymiarze gospodarczym. Globalna mobilność przedsiębiorstw, która zwłaszcza od lat 90 XX wieku skutkowała przenoszeniem się produkcji przemysłowej poza USA, zwłaszcza do Azji, przyniosła wiele strat robotniczej klasie średniej. Ta zubożała wskutek globalnych procesów grupa obywateli, głównie biała, skoncentrowana w dużej mierze w tzw. Pasie Rdzy, stała się ważną bazą wyborczą Trumpa w 2016.
Drugą grupą twardego jądra republikańskie są religijnie Amerykanie, głównie ewangelikałowie. Oni postrzegają się jako ofiary kulturowej globalizacji. Amalgamacja idei, mieszanie się kultur, religii, ras, to jest to, co postrzegają oni jako zagrożenie dla swej tożsamości. Te dwie główne grupy poczuły, że Donald Trump, choć jest jaki jest, w końcu zwraca się ku ich potrzebom i bolączkom, upodmiatawia ich i daje polityczną reprezentację. Jednak i tutaj Biden, po przejęciu haseł Warren i Sandersa, ma szansę, choćby w niewielkim stopniu, przywrócić byłym robotniczym regionom wiarę w Partię Demokratyczną.
Paradoks Trumpa polega na tym, że oprócz deklaracji istotności tradycyjnych i religijnych wartości oraz tworzenia miejsc pracy w przemyśle Donald Trump, swoją polityką działa, często na szkodę wyżej wymienionych grup. Jego życie rodzinne, seksizm, rasizm, pogarda dla weteranów, którzy ośmielą się go nie wspierać, idzie nierzadko dokładnie w poprzek deklarowanej etyki chrześcijańskiej. Jego polityka gospodarcza, obniżki podatków dla najbogatszych oraz nepotyzm na niespotykaną dotąd skalę osłabiają jeszcze bardziej pozycję klasy średniej. Mimo to wciąż większość Amerykanów postrzega Trumpa jako polityka bardziej sprawnego niż Joe Biden w dziedzinie ekonomii, co jest jego niewątpliwą przewagą.
Kto wygra?
Bardzo wiele wskazuje wskazuje na to, że zwycięzcą wyborów okaże się Joe Biden. Tradycje polityczne oraz zwyczajowo silne grupy polityczne mają dalej kluczowe znaczenie dla polityki i kampanii wyborczych. Wciąż dominuje w USA konsensus w odniesieniu do rasizmu, przykrytego poprawnością polityczną, którą Trump niejednokrotnie naruszył. Dlatego też, choć demokraci zasilani są różnymi grupami etnicznymi o znacznie bardziej socjaldemokratycznych poglądach, to droga środka i mit selfmademana odgrywają wśród nich znaczenie kluczowe.
W ciągu 10 lat obie partie będą musiały przejść poważne reformy. Jeśli Partia Demokratyczna będzie chciała wygrywać wybory, będzie musiała w końcu poważnie podejść do zadania poszerzania bazy wyborczej. Dokładnie tak, jak uczyniła to w skali mikro Alexandria Ocasio-Cortez, wygrywając z establishmentowym demokratą w Nowym Jorku, głosami niereprezentowanych do tej pory politycznie mniejszości (rasowych, kulturowych, politycznych).
Kto wie, może jest to właśnie wyrachowana strategia, która polega na tym, że Joe Biden będzie już rzeczywiście fizycznie zbyt słaby, by kandydować na kolejną kadencję? Wówczas zaś schedę po nim przejmie Kamala Harris? Przez następne cztery lata wiceprezydentka Harris, która już dominuje nad Bidenem energią, prezencją i sprawnością intelektualną, jest z pewnością w stanie wzmocnić swoją pozycję. Wówczas kolejną osobą na najważniejszym stanowisku w USA byłaby kobieta i to pochodząca z mniejszości, kończąc w ten sposób transformację amerykańskiej i demokratycznej sceny politycznej.
Partia Republikańska jest natomiast w gorszej sytuacji. Głosy konserwatywnej, białej bazy wyborczej mogą nie wystarczyć do utrzymania swojej przewagi, o czym zdecydują te wybory. Jednocześnie cały program tejże partii jest ukierunkowany właśnie na tę grupę (plus imigranci z Kuby). A ponieważ Trump przejął politycznie Partię Republikańską, być może dopiero jego upadek doprowadzi do wypracowania nowych pomysłów na dotarcie do nowych wyborców.
Karol Chwedczuk-Szulc