Sprawiedliwość społeczna stała się nową religią
Jeśli ktoś z ulicznego tłumu wzywa cię, żebyś „odpokutował swoje czyny”, to co jest bardziej prawdopodobne – że jest kaznodzieją czy lewicowym aktywistą? – pisze Helen LEWIS
Odpowiedź zależy od tego, gdzie się akurat znajdujesz. W październiku 2021 r. pod siedzibą Netfliksa w Los Angeles zebrał się tłum demonstrantów oburzonych występem komediowym Dave’a Chappelle’a The Closer, w którym pojawiła się długa tyrada krytykująca aktywistów transpłciowych. Kontrprotest był oczywistością: samotny fan komika trzymał transparent z napisem WE LIKE DAVE, co nie skończyło się dla niego najlepiej. Ktoś ten transparent wyrwał mu z rąk i podarł. Inna osoba z kolei krzyczała mu w twarz, a jej słowa były nader godne uwagi, aczkolwiek mało cenzuralne. Otóż człowieka, który lubił Dave’a, wezwano do swoistej „pokuty”.
Podobne nastroje ujawniły się w lipcu 2022 roku, kiedy to studenci protestowali przeciwko decyzji University College London o zaprzestaniu finansowego wsparcia dla Stonewall (organizacji charytatywnej działającej na rzecz społeczności LGBTQ) w wyniku audytu przestrzegania przez instytucję przepisów o różnorodności i inkluzywności. Ta decyzja, choć pozornie błaha, dla studentów stała się świadectwem braku zaangażowania uczelni w obronę praw LGBTQ. Na transparencie napisali „REJOIN STONEWALL OR GO TO HELL”, co znaczy mniej więcej: „Powróćcie do Stonewall albo walcie się” (w oryginale studenci odesłali instytucję do piekła – przyp. tłum.).
Ta narracja przywołująca na myśl ogień piekielny i wyziewy siarki na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwaczna, ponieważ społeczeństwo w coraz większym stopniu odwraca się od religii. W USA w 2020 r. liczba praktykujących wiernych po raz pierwszy w historii spadła poniżej 50 proc. wobec 70 proc. w 1999 r. Z kolei w Wielkiej Brytanii badacze przeprowadzający British Social Attitudes Survey (coroczne badanie postaw społecznych w Wielkiej Brytanii – przyp. tłum.) uznali upadek zorganizowanej religii za „jeden z najważniejszych trendów w powojennej historii”.
Moglibyśmy się zatem spodziewać, że w rezultacie religijne koncepty – takie jak pokuta, ogień piekielny, herezja czy apostazja – stracą na znaczeniu. Bynajmniej. W przypadku niektórych aktywistów polityka przywłaszczyła sobie rolę religii jako źródła życiowych celów i w ogóle sensu życia, a także źródła pewnej wspólnotowości.
W USA niewierzący to osoba młodsza i bardziej liberalna niż przeciętny obywatel. Być może więc nie powinno dziwić, że takie osoby są najczęściej zaangażowane w mocno nagłośnione afery związane ze sprawiedliwością społeczną, w szczególności na uniwersyteckich kampusach. Jedną religię zamieniły na drugą. Jonathan Haidt i Greg Lukianoff w swojej książce The Coddling of the American Mind (Rozpieszczanie amerykańskiego umysłu – przyp. tłum.) podpowiadają nam, że protesty na kampusach to wybuchy „zbiorowego wrzenia”, zgodnie z terminologią ukutą przez socjologa Émile’a Durkheima do opisu emocji, które można zaobserwować tylko w tłumie.
Śpiewanie, kołysanie się i intonowanie wywołuje coś na kształt buzującej w tłumie elektryczności. I ten proces może kogoś spośród tego tłumu pchnąć do wydzierania się na nieznajomego, wzywania go do „pokuty” za przestępstwo trzymania w dłoniach dowcipnego transparentu.
Dla ludzi, którzy czują się wyobcowani, przeglądanie politycznych memów i komentarzy oraz dzielenie się nimi to jeden ze sposobów na znalezienie osób o podobnych poglądach. Jednocześnie media społecznościowe i aplikacje randkowe zachęcają nas do szufladkowania siebie samych, dzięki czemu możemy być natychmiast odpowiednio zaklasyfikowani przez algorytmy i reklamodawców. Wiele sloganów związanych ze sprawiedliwością społeczną zawiera echa katechizmu – utwierdzanie grupy w przekonaniu, że wszyscy jej członkowie podzielają te same wartości.
Traktowanie polityki jak religii sprawia, że staje się ona również bardziej nieprzewidywalna emocjonalnie, bardziej plemienna (różnice zdań urastają do rangi odróżnienia dobra od zła) i bardziej podatna na wybuchy moralizatorstwa. Elizabeth Oldfield, była dyrektor chrześcijańskiego think tanku Theos, powiedziała mi: „Rozmyślałam o cytacie Marksa, że religia jest opium ludu, i wydaje mi się, że obecnie mierzymy się z tym, że polityka to amfetamina ludu”.
Oldfield była jednym z licznych komentatorów życia publicznego, aktywistów i przywódców religijnych – a część z nich łączyła wszystkie te funkcje – z którymi niedawno przeprowadzałam wywiady na potrzeby nowego filmu dokumentalnego BBC The Church of Social Justice (Kościół sprawiedliwości społecznej – przyp. tłum.). Niektóre rzeczy, które odkryłam w trakcie nagrań, były dla mnie zaskoczeniem. Zapytałam Alex Clare-Young, niebinarną pastor w Zjednoczonym Kościele Reformowanym, czy ich wiara lub płeć były bardziej zaskakujące dla znajomych z pokolenia Z. „Myślę, że prawdopodobnie jestem religijnx”, odpowiedziała (pisownia oryginalnej odpowiedzi – red.). „Znam wielu młodych ludzi ze społeczności LGBTQ+, którzy twierdzą, że trudniej jest być chrześcijaninem w środowisku LGBT niż osobą LGBT w środowisku chrześcijańskim”.
Polityka w dzisiejszych czasach wkradła się do każdej sfery naszego życia. W krajach, w których spowszedniały małżeństwa mieszane pod względem rasowym i religijnym, nowym tabu stały się randki ponad podziałami politycznymi. Młody brytyjski pisarz Tomiwa Owolade powiedział mi, że nieraz znajdował profile randkowe, w których była informacja „Konserwatystom mówimy: nie”. Victoria Turner, redaktorka Young, Woke and Christian (Młody świadomy chrześcijanin – przyp. tłum.), powiedziała mi, że chętnie spotykałaby się z członkiem innej grupy wyznaniowej lub ateistą. Ale z konserwatystą? „Absolutnie nie, wykluczone”. Spytałam, dlaczego nie. Odpowiedziała: „Nie wiem, czy twój bóg wygląda dokładnie tak samo jak mój, ale wiem, jak uchronić ludzi przed cierpieniem i uczynić świat bardziej sprawiedliwym miejscem”.
Ponieważ polityka zajmuje miejsce religii, zapożyczyła od niej podstawowe koncepcje, czasem nazywając je na nowo. John McWhorter, językoznawca i pisarz, opublikował niedawno bestseller, w którym dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat ekscesów amerykańskiego ruchu na rzecz sprawiedliwości rasowej. Roboczy tytuł książki brzmiał The Elect (Wybrany – przyp. tłum.), było to nawiązanie do kalwińskiej idei grupy wybranej przez Boga do zbawienia. Ostatecznie książka ukazała się pod bardziej prowokacyjnym tytułem Woke Racism (Rasizm świadomy niesprawiedliwości społecznej – przyp. tłum.). W trakcie naszej rozmowy McWhorter powiedział mi: „Hiperświadomi, którzy zwalniali ludzi na prawo i lewo i zawstydzali ich, na nic nie bacząc, myślą, że widzą więcej niż większość, że rozumieją wielką naturę rzeczy lepiej niż przeciętny człowiek. We własnym mniemaniu są wybrani”.
Dostrzega też inne podobieństwa, dając do zrozumienia, że takie pojęcia, jak „biały” czy „męski” przywilej to nic innego jak wersje grzechu pierworodnego – skazy, z którą się rodzimy bez względu na okoliczności. Twierdzi, że „problematyczny” to nowe słowo określające „heretyka”. W swojej książce McWhorter identyfikuje także „klasę kapłanów”, czyli wpływowych pisarzy i polityków, którzy jego zdaniem dyktują zasady dotyczące tego, co jeszcze można, a czego już nie można powiedzieć.
Zjawisko to nie ogranicza się jednak tylko do lewicy. Na wiecach Donalda Trumpa wygwizdywanie dziennikarzy stało się częścią rytuału. W szturmie na Kapitol wzięli udział nie tylko zatwardziali bojówkarze i uzbrojeni narwańcy, lecz również „porządni” obywatele, których porwało „zbiorowe wrzenie”. Znajdziemy też inne religijne paralele: ponure mity QAnon o elitach raczących się krwią nawiązują do średniowiecznego antysemityzmu, z kolei wiec QAnon, podczas którego wyznawcy czekali na zmartwychwstanie Johna F. Kennedy’ego Jr., miał wyraźnie millenarystyczne zabarwienie. Jak donosiła moja koleżanka Adrienne LaFrance, zwolennicy tego ruchu, opartego na teoriach spiskowych, traktują internetowe wpisy anonimowego Q jako coś w rodzaju prawd objawionych. Jeden z wyznawców QAnon powiedział jej wręcz: „Czuję, że Bóg doprowadził mnie do Q”.
Ponieważ „zbiorowe wrzenie” ma tak potężną siłę oddziaływania, zorganizowane religie opracowały strategie radzenia sobie z entuzjazmem, który przeradza się w fanatyzm. „W życiu duchowym religijnego Żyda osoba, obok której zasiadasz w synagodze, może doprowadzać cię do szału, może być bardzo irytująca i mieć zupełnie inne poglądy, a ty i tak musisz iść na pogrzeb członka jej rodziny”, powiedziała mi rabinka Laura Janner-Klausner ze znanej synagogi Bromley w południowym Londynie. „Musisz im coś zanieść, gdy urodzi się im dziecko, i uczestniczyć w uroczystościach żałobnych w intencji ich zmarłych”.
.Kościoły, meczety, synagogi i inne świątynie skupiają przypadkowe małe społeczności z najbliższego sąsiedztwa. Z kolei dzisiejszy aktywizm społeczny często organizuje się za pośrednictwem internetu, gdzie można łatwo zakrzyczeć głosy sprzeciwu – wiara wraz z jej nieodłącznym ryzykiem konfliktu na tle religijnym została poddana całkowitej polaryzacji. Nic więc dziwnego, że dzisiejsza polityka może wydawać się pustym obszarem dręczących tyrad, my zaś jesteśmy już w piekle.
Helen Lewis