Igor MERTYN: Łódź. Miasto, którego już nie ma

Łódź. Miasto, którego już nie ma

Photo of Igor MERTYN

Igor MERTYN

Socjolog, autor scenariuszy filmowych, kierownik produkcji filmowej. Absolwent Socjologii Kultury Uniwersytetu Łódzkiego oraz PWSFTViT w Łodzi.

Ta fotografia. Czarno-biała, na odwrocie ołówkiem skreślona data — 27 czerwca 1937.

Na zdjęciu ulicą idzie wyprostowany, postawny, przystojny mężczyzna, w białej koszuli, krawacie i garniturze, na głowie modny kapelusz. Mężczyzna idzie pewnym krokiem, trzymając za ręce z jednej i drugiej strony dwóch chłopców, trzynastolatka i dziewięciolatka. Chłopcy ubrani w marynarki, krótkie spodenki i białe koszule. Na głowach czapki „maciejówki”.

Idą Piotrkowską, są przy skrzyżowaniu z ulicą Zieloną. W tle widać wystawy sklepów i zwisające markizy. Reklamy. Tramwaj, ruch na ulicy.

Ta ulica wygląda jakby nie w Polsce — zauważyłem.

Dziadek patrzył na zdjęcie, starając się odgadnąć, gdzie wówczas, mając 13 lat, szedł z tatą w niedzielne popołudnie.

A kto zrobił to zdjęcie? — pytam.

Dziadek nie odpowiada, myślami jest gdzieś daleko, patrzy przez okno, jak płatki śniegu spadają na ziemię.

O czym tak myślisz? Dziadek! — wyrywam go ze świata wspomnień.

Tak, to było inne miasto. Piotrkowska była reprezentacyjna, pełno sklepów dobrze zaopatrzonych, restauracje, cukiernie w stylu wiedeńskim. To było inne miasto. Było ścisłe centrum z Piotrkowską i prawdziwą aleją Kościuszki, nie to co teraz. Kamienice wielkomiejskie z pięknymi klatkami schodowymi, w oknach witraże, marmury, pięknie zdobione poręcze. To budowali fabrykanci łódzcy. Pałace i wille, piękne parki, jak ten na Helenowie, w którym były kaskady wodne. Gwar, ruch, mieszanina języków i kultur. Słyszałeś jidisz, niemiecki, rosyjski. Ja z moimi kolegami, nie wszystkimi co prawda, rozmawiałem po niemiecku, tak było łatwiej.

Tak jak na Zachodzie? Tak wtedy było? — spytałem naiwnie. Za oknem otaczała mnie szarzyzna i beznadzieja początku lat 80.

Tak, tak to wtedy wyglądało. Oczywiście były też kontrasty. Łódź się bardzo szybko rozwijała, zaczęto przyłączać pobliskie wsie do miasta. Przed wojną mieszkałem na Polesiu, zaraz przy dworcu Łódź Kaliska, i stadionie Łódzkiego Klubu Sportowego. Zaraz za stadionem była już wieś Retkinia. Dziś to osiedle Łodzi.

Dziadek zamyślił się, wyciągnął książkę z przedwojennymi zdjęciami i zaczął snuć swą opowieść…

Łódź zaczęła się rozwijać w XIX i na początku XX wieku. W czasie tego szybkiego rozwoju elitę intelektualną i techniczną miasta stanowili Niemcy i Żydzi, a aparat administracyjny znajdował się w rękach Rosjan. Jeszcze przed II wojną światową jedynie 55% mieszkańców miasta stanowili Polacy; 34,7% to Żydzi, a 10% Niemcy. Dzięki różnorodności, wkładowi wielu różnych kultur zwykła osada rolnicza przekształciła się w prężnie funkcjonujący ośrodek przemysłu włókienniczego.

Dziadek spojrzał na zdjęcia.

Łódź przełomu XIX i XX wieku to zlepek różnych kultur, stylów, różne zapachy, ubiory, języki — stwierdził.

Ważnym rokiem jest rok 1821, w życie wchodzi carski akt zezwalający na utworzenie na miejscu małego miasteczka, można powiedzieć — strefy przemysłowej. Od tego momentu miasto znalazło się w sytuacji niespotykanej do tej pory w centralnych obszarach Królestwa Polskiego. W wyniku osadnictwa niemieckiego, z czasem również żydowskiego, Łódź stała się zbiorem wielu narodowości, a co za tym idzie, wielu kultur. Rusyfikacja administracji po powstaniach listopadowym i styczniowym sprawiła, że do miasta zjechali również Rosjanie.

I tak się znaleźli moi pradziadkowie ze strony taty, przyjechali za pracą? — spytałem dziadka, patrząc na czarno-białe zdjęcia chłopców, przyjaciół mojego dziadka, z którymi rozmawiał po niemiecku.

Tak było, przyjechali w rytmie szlagieru. Pewnie wysłuchali niemieckiego szlagieru „Teo wir fahren nach Lodz” — dziadek powiedział to z szerokim uśmiechem, a później zaczął nucić przedwojenną piosenkę.

Skoczna muzyka, do tego ironiczny tekst, była bardzo popularna na początku XX w. wśród łódzkich Żydów. Piosenka ta wpisała się w życie Żydów, Niemców i Polaków, przedwojennej Łodzi, nawiązując do jej wielokulturowej tradycji. Piosenkę stworzyli podłódzcy Żydzi i w oryginale było: „Icek pójdziemy/idziemy do Łodzi”.

A Żydzi? — spytałem.

Znałem ich, było ich dużo. Jedni prowadzili sklepiki, knajpy, drudzy duże firmy przemysłowe. Byli lekarze, aptekarze. Była też inteligencja związana z naszą kulturą, ale byli też tacy, którzy żyli biednie. A wiesz, że mieliśmy też w naszym mieście Stare Miasto? Nazywano to „dzielnicą biedy”, i w tej dzielnicy mieszkało bardzo dużo Żydów, biedoty żydowskiej. Odrębne miasto, z odrębnym językiem i obyczajami.

Ale gdzie to było? Tam, gdzie park „Śledzia”?.

Tak, dokładnie, aż do Franciszkańskiej i Wojska Polskiego, taki duży kwartał. W czasie wojny było tam getto.

W 1940 roku na terenie Starego Miasta, części Bałut i Marysia wydzielono getto łódzkie. Na 4 km kw. ulokowano blisko 200 tys. Żydów, w większości z Łodzi. Było to pierwsze tego typu „zamknięte osiedle” na terenach polskich wcielonych do Rzeszy.

.W związku z napływem Niemców i Żydów odsetek Polaków systematycznie malał, w latach trzydziestych XIX wieku wynosił zaledwie 15%. Dopiero na początku XX wieku odsetek Polaków został zrównoważony. Pomogła szczególnie reforma uwłaszczeniowa ogłoszona w 1864 r. Ludność Polska z terenów wiejskich przenosiła się do miasta w poszukiwaniu pracy. Tuż przed wybuchem I wojny światowej Polacy stanowili 51% ludności miasta. Szybki rozwój miasta spowodował też, że zaczęto przyłączać do niego okoliczne wsie, jak Bałuty, Chojny czy Widzew. Ale pomimo zwiększenia się liczby Polaków, niewielu można było spotkać wśród zamożnych przemysłowców czy kupców. Siłą napędową miasta byli Niemcy i Żydzi, również inteligencja była zdominowana przez te nacje. Polacy najczęściej zasilali szeregi klasy robotniczej oraz stanowili służbę domową. Jednak to dzięki dialogowi nastąpił rozwój miasta. Z prowincjonalnej mieściny Łódź wyrosła na najważniejszy ośrodek przemysłowy w centralnej Polsce, a w latach największego rozkwitu uchodziła za włókienniczą stolicę tej części Europy, nazywana często polskim Manchesterem.

I tak ludzie różnych kultur budowali wspólnie fabryki, szpitale, miejsca rozrywki kulturalnej, kluby sportowe. Był klub sportowy niemiecki, żydowski i polski. Zagęszczała się sieć komunikacyjna, wyrastały nowe osiedla. To było niesamowite. Tory o rozstawie zachodnim prowadziły z dworca kaliskiego na Zachód, a tory szerokie o rozstawie rosyjskim woziły towary na Wschód. Dopiero przed II wojną światową zaczęto wymieniać tory. Przez blisko 50 lat w Łodzi były dwa równoważne dworce kolejowe, na Zachód i na Wschód. A Łódź była punktem łączącym.

A wiedziałeś, że pierwszy tramwaj elektryczny na ziemiach Królestwa Polskiego w 1898 roku zaczął kursować właśnie w Łodzi? — spytał dziadek.

Nie, nie wiedziałem.

No widzisz, to było takie miasto — dziadek znowu się zamyślił.

Budowę wielu łódzkich kościołów katolickich współfinansowali ewangelicy, na przykład rodzina Scheiblerów przekazała środki na budowę kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, była też inicjatywa rodziny Herbstów na rzecz budowy dzisiejszej bazyliki archikatedralnej.

Władysław Reymont przy okazji tworzenia „Ziemi obiecanej” napisał: „To życie i tamten świat łódzki porywa mnie z różnorodnością żywiołów, brakiem wszelkich szablonów, rozpętaniem instynktów, nieliczeniem się z niczym, potęgą żywiołową prawie. Jest to chaos brudów, mętów, dzikości, złodziejstwa, klęsk, ofiar, szamotań, upadków; jest to rynsztok, w który spływa wszystko; jest to jedna dzika walka o ruble, wielka sarabanda przed ołtarzem złotego cielca”.

***

.Wracam do rozmowy z Konradem. Oglądam zdjęcia Łodzi, które umieścił na swoim blogu radiowym.

— Tak jak się odnajduję na wyremontowanym czy jeszcze remontowanym Księżym Młynie czy w jakichś innych obiektach pofabrycznych, tak samo się odnajduję się na wyremontowanej ulicy Piotrkowskiej. Podoba mi się miejsce, fabryka, gdzie teraz jest Manufaktura, a jedyny minus to tłumy — zaczyna Konrad.

— Ale z drugiej strony, gdyby tego nie skomercjalizować, nie byłoby szans na taką skalę rewitalizacji.

— Lat temu kilka, gdy sprowadziłem się do Łodzi, usłyszałem coś takiego, że dla rdzennych mieszkańców tego miasta takie narzekanie, malkontenctwo to jest coś, co ma się tutaj we krwi. Więc OK, skłamałbym, że nie oburzyły mnie te słowa Lindy czy Poniedziałka. Mówią szczerze, staram się takimi rzeczami nie przejmować. Przeszła burza medialna, po kilku tygodniach cisza.

Długo nie musiałem zaglądać na Bałuty. Kiedy przyjechałem do Łodzi, swego czasu interesowałem się historią okresu II wojny światowej. Gdzieś tam w pamięci miałem obrazy zniszczonej Warszawy, zniszczonego Berlina. I pierwsze takie moje doświadczenie przejażdżki tramwajem — ulica Kościuszki, Zachodnia, i między Zieloną a Próchnika był ciąg kamienic, które stały puste. Ilekroć przejeżdżałem tramwajem, patrzyłem przez okno, w kadr zamknięty ramą okna tramwajowego, tylekroć nasuwała mi się myśl, że to powojenny Berlin. Miałem wrażenie, że to gotowa scenografia do filmu.

Czy Łódź jest miastem nieodkrytym — pyta mnie pan. Mieszkam tutaj ponad 10 lat i w jakiś sposób, w jakimś stopniu cały czas odkrywam to miasto. Czasami przyjeżdżają do mnie znajomi, którzy w Łodzi bywają pierwszy raz. Zabieram ich tak, już dla zasady — Księży Młyn, do Manufaktury, na Piotrkowską, czyli taki już standard w tej chwili. Jak ich obserwuję, to ci moi znajomi chodzą z otwartymi ustami.

Jak mówiłem wcześniej, nie byłem w Manchesterze, nie byłem w Amsterdamie, nie byłem w Paryżu, ale słyszałem porównania. Ulica Przędzalnia, ciąg tych famuł, to Manchester. Podobnie, oczywiście w sposób subiektywny, pokazuje to „Aleja gówniarzy”. Jest tam taka scena, gdzie bohaterowie porównują Łódź do różnych znanych europejskich miast. Czasami nie trzeba z tego miasta wyjeżdżać, by zobaczyć kawałek innego, europejskiego. Łódź jest bardzo różnorodna i nawet mnie te dziesięć lat nie wystarczyło, by to miasto dobrze poznać, żeby nie było rzeczy, która mnie nie zaskoczy, a tym bardziej chyba dla osób, które tu dopiero co przyjechały. To miasto w pewien sposób może być owiane tajemnicą. Idziesz ulicą Piotrkowską, piękną ulicą, po czym skręcasz w bok, nagle jesteś w zupełnie innym świecie. Na ulicy Piotrkowskiej możesz się czuć względnie bezpiecznie, ale przechodzisz dwie przecznice dalej i już jakieś przygody mogą cię spotkać. Dla mnie Łódź to miasto, którego nie jestem w stanie zamknąć w jakąś ramę, definicję. Dziś to miasto widzę tak, jutro zapewne zobaczę inaczej. Czym to jest spowodowane? Trudno powiedzieć, na pewno jest to kreacja.

— No dobrze, ale ona skądś się bierze?

— Nie pamiętam autora zdjęcia nagrodzonego Grand Press, fotoreportaż z ulicy Wschodniej. Jedna z tych części miasta najbardziej zdegradowanych. Kiedyś link z tym reportażem wrzuciłem do mediów społecznościowych ze zdjęciami i posypały się komentarze, po co utrwalać taki wizerunek Łodzi, inni to zobaczą. Przecież ja nie mam na profilu ludzi z naszego miasta, tylko z całej Polski. Tak więc po co nam to? To jest takie standardowe, sztampowe, jest brzydkie. Pokaż właśnie to, co jest piękne. Ale były też komentarze przeciwne, że w tej brzydocie jest coś fantastycznego. Ale teraz tak myślę, że to tylko pod względem artystycznym, na tych fotografiach. Rzeczywiście ta nierówna trylinka, w kałużach odbijających się budynków, to wyglądało fajnie. Dzieci bawiące się na betonie, to wyglądało fajnie, ale na fotografii, w życiu jest inaczej. Ludziom żyjącym tam nie jest łatwo.

— Wróćmy jeszcze raz do bloga, który prowadzi pan na stronie Radia Łódź. 

— Ja się przede wszystkim staram, by mnie w tej audycji było jak najmniej. Chcę, by jak najwięcej było o fotografii czy o samym fotografowaniu. By opowiadali sami autorzy. Sam ze sobą będę szczery, jeżeli powiem, że moim gościom żadnych tez staram się nie narzucać. Pozostawiam im pole do popisu. To oni opowiadają, dlaczego w ten, a nie inny sposób fotografują, jak Łódź widzą.

Trudno powiedzieć, skąd pomysł samej audycji. W radiu pracuję już blisko trzy lata i głównie i od samego początku zajmowałem się stroną internetową. Mam swój udział w tym, jak obecnie portal wygląda, co oferuje. Byłem od pisania i fotografowania. Tutaj są sami radiowcy, oni się skupiają na pracy, na tym, co się robi na antenę, a ja miałem zajmować się multimediami. Gdyby 10 lat temu powiedział mi pan, że będę fotografował, przypuszczam, że mógłbym się szczerze uśmiać. To rynek pracy wymusił, że musiałem wziąć aparat do ręki. Na swojej drodze spotkałem fajnych ludzi, dobrych fotografów, którzy potrafili mnie tym zarazić i przekazali mi swoją pasję i wiedzę techniczną. Teraz sam chwytam za aparat. I tak zacząłem radiowo opowiadać o fotografii. Wokół radia i tej audycji próbuję zbudować pewną społeczność. Fajne jest to, że udało się ściągnąć ludzi, którzy opowiadają o fotografii, udało się przyciągnąć słuchaczy.

Zorganizowałem między innymi taką akcję fotografowania wnętrz starego komisariatu policji, który przejdzie gruntowny remont i straci swój klimat rodem z filmu „Pitbull”. A to jest jeden chyba z najbardziej zaniedbanych komisariatów w Łodzi. Stary komisariat to wdzięczny temat do fotografowania — pozostałe biurka, poduszki od pieczątek, stary plakat.

Kręci mnie industrial łódzki. Ale Łódź to też miasto Juliana Tuwima, Artura Rubinsteina i Karla Dedeciusa.

W latach 30. XX wieku w środowisku łódzkich Niemców nasilały się tendencje nacjonalistyczne. Niemieccy nacjonaliści współpracowali jeszcze przed wrześniową ofensywą ze strukturami gestapo. W czasie kampanii wrześniowej część środowiska niemieckiego wspomagała oddziały Wermachtu. Wśród miejscowych Niemców byli też i tacy, którzy czuli się łodzianami i Polakami, i starali się im pomagać.

— A w czasie wojny, gdy żył mój dziadek, ten ze strony taty? — spytałem.

— Znałem trochę twojego dziadka, niewiele, ale znałem. Był kolegą mojego kolegi, wiem, że w czasie wojny nie podpisał listy folksdojczów. Ale pomimo tego po wojnie zapłacił najwyższą cenę.

Po latach zacznę prowadzić prywatne śledztwo, odbędę jeszcze raz podróż w przeszłość. Będę ustalał fakty, tropił poszlaki i gubił je. To, co zebrałem i do jakich wniosków doszedłem, przedstawię w dalszej części.

W czasie okupacji Niemcy utworzyli więzienie na Radogoszczu, gdzie torturowano i mordowano Polaków oraz Romów, obóz dla dzieci i młodzieży przy ul. Przemysłowej i karny obóz pracy w Sikawie. Dokonali też mordu na psychicznie i nerwowo chorych w szpitalu w Kochanówku.

***

.Za oknem sypie śnieg, w piecu kaflowym ogień tańczy w okienku do wkładania węgla. Dziadek otwiera żeliwne drzwiczki, by był większy „zug”, jak mówi. Małe kawałki węgla wyskakują na blachę wyłożoną przed piecem, by nie niszczyć parkietu położonego jeszcze przed II wojną światową. Kamienica zbudowana w 1926 r. przez niejakiego Glasstera na starym Polesiu jest okazała. Ale administracja, zarządzając nieruchomością, od lat nie dokonuje żadnych remontów i budynek traci swoją świetność. Zresztą podobny los dotyka wszystkich wielkomiejskich kamienic Łódzkich. Po 45 latach są w opłakanym stanie.

Dziadek wraca do opowieści.

Wraz z cofającymi się oddziałami Wehrmachtu miasto opuściło około 120 tys. Niemców. Po wyzwoleniu, tych, którzy zostali, a w czasie wojny zachowywali się wobec Polaków w sposób neutralny lub im pomagali, spotkał nieprzyjemny los. Władze komunistyczne uznały, że każdy łodzianin pochodzenia niemieckiego jest podejrzany. Spotkały ich liczne represje, niektórzy starali się uciec przez Czechy do Austrii. Innych, oskarżonych o przestępstwa w stosunku do ludności polskiej, czekały procesy sądowe albo długoletnie więzienie lub kara śmierci.

A co z moim dziadkiem? — spytałem.

Nie wiem. Wiemy tylko, że po przesłuchaniu w Urzędzie Bezpieczeństwa pewnego lutowego popołudnia wyszedł, a trzy czy cztery dni później twoja babcia została poinformowana, że znaleziono go powieszonego w jakiejś szopie na obrzeżach Łodzi. To tyle. Może kiedyś rozwiążesz tę zagadkę.

Żydzi po 1944 roku przestali praktycznie istnieć w Łodzi, po II wojnie światowej stała się ona jednym z przystanków w dalszej podróży Żydów do Izraela lub innych państw. Po 1968 roku z kolei Łódź opuściła spolonizowana społeczność pochodzenia żydowskiego. Ostatnia grupa.

I tak miasto, które powstało i rozwinęło się dzięki czterem nacjom, stało się miastem, gdzie Polacy stanowili 99% mieszkańców. Najpierw Rosjanie po I wojnie światowej, później Niemicy i Żydzi zostali wyparci przez tragedie obu wojen.

.Struktura społeczna i demograficzna Łodzi uległa diametralnym przeobrażeniom, z jednej strony wpłynął na to spadek zaludnienia, z drugiej przejmowanie majątków po zbiegłych Niemcach i wymordowanych Żydach.

— Dziś trochę śladów po czterech kulturach pozostało w języku — między innymi tytka, flaszka, bryle, melzupa. W kuchni — karp po żydowsku, makiełki. W architekturze — kamienice wielkomiejskie, synagoga i dwie cerkwie. Najwspanialszą synagogę przy alei Kościuszki Niemcy wysadzili w powietrze. A władze miasta na tym miejscu urządziły postój taksówek i stację benzynową.

Nie ma też już lodzermensch. Niewielkie zniszczenia w czasie II wojny światowej, ale zniszczenie społeczności i kultury nie do odrobienia — zakończył swoją podróż dziadek w zimowy wieczór 1983 roku, kiedy zostałem z nim sam.

Nauczyciel zajęć praktyczno-technicznych, na które chodziłem w szkole podstawowej, do tego emerytowany wojskowy, gdy we wrześniu 1981 roku wyczytywał listę obecności uczniów, natrafił na ślady tej niegdysiejszej wielokulturowości;

Balcer… Niemiec, Melke… Niemiec, Mertyn… Niemiec, Miller… Niemiec , Murer… też Niemiec, Szmit… czysty Niemiec, Szubert… na pewno Niemiec, Ulger… Żyd, niemiecki, co? Wagner —Niemiec. Same nazwiska folksdojczów. Co to jest? Szkoła polska czy niemiecka?! — na głos komentował Major przy wyczytywaniu listy obecności według nazwisk z dziennika. (z opowiadania „Peryskop”)

Igor Mertyn

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 sierpnia 2016
Fot.: Igor Mertyn