
Ostatni Meloman
„Początkowo głęboki jeszcze, przejmujący pesymizm Strawińskiego, Debussy’ego, Ravela czy Szymanowskiego przechodzi w miarę pogłębiania się kryzysu ustrojowego w formalistyczną żonglerkę – groteskę dodekafonistów, w snobistyczne kultywowanie dysharmonicznego jazzu”.
Włodzimierz Sokorski – Minister Kultury i Sztuki. Fragment przemówienia
W marcu 2018 roku odebrałem telefon. W słuchawce słyszę znajomy zachrypnięty głos:
– Licho ze mną.
Umawiam się na następny dzień, jadę na Narutowicza 93, po drodze wpadnę jeszcze na Targową 61 w Łodzi, by zapytać o parę spraw w Zakładzie Produkcji Filmowej Łódzkiej Szkoły Filmowej.
W pokoju, gdzie na ścianie zdjęcia rodzinne mieszają się ze zdjęciami znanych muzyków i filmowców, siedzi w swoim ulubionym fotelu 88-latek o białych włosach.
– Słabo się czuję, ale jeszcze dam radę, muszę doczekać pierwszego klapsa, pierwszego ujęcia, chociaż czasami myślę, że nie zrobimy już razem tego filmu. Musimy ten film zrobić, już tyle mamy!
Będąc wtedy u Andrzeja Idona Wojciechowskiego, nie przypuszczałem nawet przez chwilę, że to moje ostatnie z nim spotkanie. Odejdzie w maju 2018 roku, w czasie mojej podróży do Gruzji i zdjęć do zupełnie innej produkcji. W czerwcu 2017 roku z operatorem i montażystą telewizyjnym Bartkiem Wasilewskim nagrywamy ostatni wywiad z Idonem, materiał ma być wykorzystany w filmie dokumentalnym „Na zawsze Melomani” według mojego scenariusza, a w reżyserii Rafała Mierzejewskiego, ze zdjęciami Anny Rzepki.
Stoję przed przeszklonymi drzwiami budynku „Z” Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, jest 19 listopada 2018 roku, a ja przyszedłem rozliczyć film dyplomowy reżyserski kolegi jako jego kierownik produkcji. Stoję i wpatruję się w klepsydrę. Przypomina mi się pewne przedpołudnie w kwietniu 2017 roku.
– Panowie, proszę trochę pomyśleć, myślcie, panowie! – rozlega się głos starszego mężczyzny w kawiarni budynku „Z” łódzkiej filmówki.
Mężczyzna pomimo swoich lat jest w świetnej formie i sprawnie prowadzi ćwiczenia ze zdjęć filmowych ze studentami Wydziału Operatorskiego.
W przerwie zagaduję mężczyznę w bufecie:
– Panie profesorze, przygotowujemy film z Rafałem Mierzejewskim o Melomanach.
– A czyj scenariusz? – pyta profesor.
– Mój – odpowiadam.
– A pan z reżyserii?
– Nie, z Wydziału Organizacji Produkcji!
Nagrywam moją 30-minutową rozmowę z Witoldem Dentoxem Sobocińskim.
– Proszę zapisać mój numer telefonu i dokończymy jeszcze rozmowę. A jak się czuje Idon?
– Dobrze, całkiem dobrze – odpowiadam.
IMKA
.Andrzej Idon Wojciechowski – filmowiec, jazzman, dziennikarz muzyczny – opowiedział mi pewnego jesiennego wieczora 2016 roku historię powstania pierwszego zespołu jazzowego w Polsce. Zespół ten powstał w Łodzi i zapoczątkował erę jazzową w kraju nad Wisłą. Intrygowało mnie to, jak to się stało, że w czasach stalinizmu rozwinął się jazz, i dlaczego swój początek miał właśnie w Łodzi.
– Wszystko zaczęło się od paczki.
– Od paczki? – robię wielkie oczy.
– Tak, od paczki. Do Imki przyszła paczka w 1947 roku.
Do wybuchu II wojny światowej w Polsce działało 13 placówek YMCA (Young Men’s Christian Association), a z zakończeniem wojny, w 1945 r., reaktywowano praktycznie tylko trzy ośrodki, w Łodzi, Krakowie i Warszawie.
– Przyszła paczka z darami ze Szwajcarii, ale były też prezenty z USA [od organizacji YMCA w tych krajach – przyp. autora], w tym pokaźna liczba płyt i wysokiej jakości odtwarzacz. Te płyty to nagrania m.in. Duke’a Ellingtona, Cole’a Portera, Louisa Armstronga, Benny’ego Goodmana, Counta Basiego i innych. I tak to się zaczęło. Byłem z Sobocińskim oczarowany jazzem. W tym samym 1947 roku z chwilą otrzymania tych płyt rozpoczął działalność klub Melomani.
YMCA w roku 1946 w Łodzi stała się azylem dla wypędzonych z Wilna, wypędzonych po powstaniu z Warszawy, dla sporej grupy ludzi, którzy przyszli do miasta ze wsi, aby tu kontynuować naukę. Wśród nich spora grupa muzyków grających w Wilnie czy we Lwowie. Oni stanowili właściwie zaczyn klubu jazzowego Melomani, w którym starsi muzycy uprawiali raczej muzykę taneczną i rozrywkową. Klub Melomani, zgrupowany głównie w sali kominkowej polskiej Imki w Łodzi, wywarł wpływ na kształtowanie się postaw ideowych i społecznych młodzieży, duże znaczenie miał wpływ kultury amerykańskiej.
Pomoc materialna, której udzielili Amerykanie z YMCA, pozwoliła na podawanie każdej młodej osobie kubka kakao z bułką posmarowaną masłem. Niejednokrotnie był to najważniejszy posiłek dla młodego człowieka w tamtych powojennych czasach. Wsparcie amerykańskie umożliwiało także wzbogacenie różnych pracowni tematycznych w sprzęt i pomoce naukowe. W piwnicach YMCA znajdowały się nawet popakowane w skórzane worki komplety do gry w golfa.
– Ale dla nas najważniejszy był ON, stojący w klubie Melomani na eksponowanym miejscu gramofon ze zmieniaczem automatycznym na 25 płyt oraz całe sterty czarnych krążków z nagraniami wszystkich najważniejszych w historii muzyki jazzowej muzyków i orkiestr. W tamtym czasie nie wolno było mieć prywatnych radioodbiorników, aby nie słuchać Głosu Ameryki czy Wolnej Europy. Nagrania płytowe były jedynym kontaktem z prawdziwą muzyką jazzową – wspomina Andrzej Wojciechowski.
To było niewiarygodne! W czasach stalinizmu w Polsce nie dość, że działa stowarzyszenie chrześcijańskie, które posiada własną nieruchomość, to jeszcze otrzymuje dary od największego imperialisty z muzyką reprezentującą zachodnią zgniliznę.
– I któregoś pięknego poranka jakiś działacz ustawił sobie wszystkie amerykańskie płyty na kupie i za pomocą młotka potłukł jedną po drugiej. Skasował wtedy cały ogromny materiał do nauki standardów, podstawy do dyskusji o różnicach w sposobie grania, aranżowania. Płakałem wtedy, nie mogłem w to uwierzyć, taka bezsilność z Sobocińskim nas ogarnęła. Nic nie mogliśmy zrobić. Niebawem YMCA jako amerykańskie siedlisko wylęgarni wrogów systemu została zamknięta.
Łódź
.Łódź wówczas była kulturalną stolicą Polski. Do miasta przyjeżdżali warszawscy artyści, którzy mieli do dyspozycji teatry, sale koncertowe, lokale rozrywkowe, czego w zniszczonej w Warszawie nie było. Wszelka aktywność artystyczna i kulturalna była przyjmowana z dużą otwartością. W salach YMCA jeszcze przed jej zamknięciem odbywały się regularne koncerty z udziałem najlepszych polskich artystów estradowych. Można było spotkać Adolfa Dymszę, Ludwika Sempolińskiego, Irenę Kwiatkowską, Stefanię Grodzieńską, Józefa Węgrzyna i Kazimierza Rudzkiego
– Ludzie po czasach okropności wojny szukali zapomnienia w zabawie, rozrywce. Na wieczorkach tanecznych chcieli się bawić, ale oczywiście również słuchać dobrej muzyki. Na wieczorkach tanecznych zaczęli grać doskonali muzycy rozrywkowi, a także zaawansowani muzycznie. Ja, Witold Sobociński i Jerzy Smuga założyliśmy Trio Georga, zespół mający znamiona zespołu jazzowego. Można powiedzieć, że to był początek. Janusz Cegiełła z nami czasami grywał, ale on był przede wszystkim pochłonięty prowadzeniem klubu Melomani, który założył w Imce.
Trudno nawet było mówić o zespole z prawdziwego zdarzenia, była to bardziej grupa miłośników jazzu, amatorów, którzy spotykali się co pewien czas, by wspólnie pomuzykować dla przyjemności. W rzeczywistości jazzmanom wystarczało muzykowanie podczas prywatek, manifestowali w ten sposób swobodę życia, traktowali granie jazzu jak deklarację wyznawanych wartości, wolności i życia pełnią życia, w rytm amerykańskiej muzyki. Władze komunistyczne w Polsce nie były muzyce jazzowej przychylne. Ludzie, którzy mogliby sprawić jazzmanom kłopoty, często nie orientowali się, czym tak naprawdę charakteryzuje się zakazany jazz.
– Czasami to były jaja. Podczas nalotów na prywatki milicjanci dawali się nabrać na szybko improwizowane przez zespół pieśni biesiadne, a podczas kontroli koncertów, po pierwszym łyku podsuniętego alkoholu, patrole przestawały czuć potrzebę dociekania, czy grane przez muzyków dźwięki są jazzem, czy nie. Upijaliśmy ich, takie to były czasy – Idon, śmiejąc się, pokazuje mi cały garnitur zębów.
Grupa przyjaciół zaczęła grać coraz częściej, zaczął się wykluwać zespół. Symbolem tej przemiany stało się zaakceptowanie stałej nazwy – Melomani. Nazwa przylgnie do zespołu na dobre około 1951 roku (czasami używano także wersji Hot Club Melomani).
Od 1951 można mówić o właściwej historii Melomanów, wcześniejszy okres traktując jako czas przemiany od amatorskiej grupy do działalności profesjonalnej. Jeszcze przez kilka lat wykonywanie jazzu będzie zabronione. O jakimkolwiek jego publicznym i oficjalnym graniu nie będzie mowy.
Szkoła
.Melomani w Łodzi mieli do dyspozycji teatry, sale koncertowe, lokale rozrywkowe, ale najważniejszym miejscem była szkoła filmowa, która stawała się nie tylko uczelnią, ale przede wszystkim miejscem kultowym dla rozwoju ówczesnej kultury. Od roku 1951 studentami szkoły byli Witold Sobociński (Wydział Operatorski) i Andrzej Wojciechowski (Wydział Organizacji Produkcji), przeniesiony z Wydziału Filologii Rosyjskiej. W szkole filmowej poznali kolejnego muzyka – Jerzego Matuszkiewicza, który wychował się we Lwowie, ale przyjechał już z Krakowa.
– Do tej naszej trójki dołączył Andrzej Trzaskowski, też z Krakowa, którego przywoził Witek Kujawski, nasz kolega jeszcze z czasów Imki. I tak zaczęliśmy grać na różnych balach i imprezach w szkole filmowej. No, jedynie Trzaskowski nie miał ksywki, bo on był prawdziwym hrabią, a jak wiadomo, arystokrata ksywki mieć nie może!

Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Komeda Trzciński, Andrzej Idon Wojciechowski, Witold Dentox Sobociński, Jerzy Duduś Matuszkiewicz
Honoratka
.„Honoratka” to była kawiarnia w Łodzi na rogu Piotrkowskiej i Moniuszki, do której przychodzili aktorzy, filmowcy, prawnicy, ale i tzw. prywaciarze, słowem, różne towarzystwo.
– W „Honoratce” Witek Kujawski powiedział nam o tym, że jest taki student medycyny z Poznania, niejaki Trzciński, i on poszukuje muzyków na kontrakt do grania w Ustroniu Morskim, w domu wczasowym „Ustronianka”. Pojechaliśmy, i tak się zaczęło. Poznaliśmy Krzysztofa Trzcińskiego i zaczęliśmy grać razem, i tak lato 1952 r. spędziliśmy, grając na wieczorkach tamecznych dla wczasowiczów, ale i dobrze się bawiąc. Plaża, morze, dziewczyny. Moja gaża to chyba było 1500 zł. Niezła forsa. Do Ustronia przyjechało pół szkoły, w tym Munk, Bossak, Stawicki czy prof. Jerzy Mierzejewski, malarz, wykładowca szkoły filmowej w Łodzi.

Melomani w Ustroniu – od prawej: Dentox, Trzaskowski, Idon, Komeda, Duduś
Do szkoły, gdzie najwięcej graliśmy, z Krakowa przyjeżdżali Trzaskowski i Kujawski, a z Poznania Komeda Trzciński. Melomani właściwie skupili się w jednym miejscu – właśnie w szkole.
Jazz w szkole filmowej niby był tolerowany, aktywiści z ZMP organizowali zebrania na temat Matuszkiewicza, Sobocińskiego, Wojciechowskiego – że studenci grają w knajpach jazz, że chodzą w żółtych szalikach. Ale muzyki jazzowej wyeliminować się nie dało. Obrywało się też Jerzemu Gruzie, wielkiemu miłośnikowi jazzu.
W szkole filmowej w Łodzi odbył się też pierwszy prawdziwy koncert jazzowy, przygotowany tematycznie przez Jerzego Skarżyńskiego, który także poprowadził prelekcje z historii jazzu.
Od 1954 r. zespół Melomani znany był już w całej Polsce. Rozwinęły się koncerty estrady jazzowej pod kierownictwem Leopolda Tyrmanda, a szefem produkcji był Jerzy Turbowicz.
– I tu historia niewiarygodna! – zapalił się Idon.
– Dlaczego niewiarygodna? – pytam wyrwany z epoki początku jazzu w Polsce.
– Zaczęliśmy latać samolotami, a właściwie to jednym, i nie byle jakim! Amerykańską Dakotą! Jerzy Turbowicz był dyrektorem telewizji Warszawa, a jego szefową była żona generała Stanisława Radkiewicza, szefa Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, i Turbowicz wszystko mógł załatwić.
– Jak na tamte czasy, byliśmy gwiazdami; skończył się czas podróżowania pociągami, a zaczął samolotami. A pamiętaj, że jazz amerykański, który graliśmy, był tępiony na przykład w Czechosłowacji, a już w ZSRR wręcz zakazany!
– Graliśmy muzykę, na którą władza komunistyczna w najlepszym przypadku nie patrzyła przychylnie, a wręcz czasami ją tępiła.
– To były czasy naszych największych sukcesów, jeździliśmy po Polsce, dając koncerty w różnych miejscach. Dużo też graliśmy w Warszawie, na Foksal, w klubie należącym do PKP, gdzie rządził niejaki Atom – gangster warszawski, szef szefów warszawskiego półświatka.
– Później okazało się, że Turbowicz nie tyle był agentem koncertowym, ile pracował dla wywiadu amerykańskiego.
Melomani mieli już główny skład: Andrzej Idon Wojciechowski – trąbka, produkcja filmowa; Witold Dentox Sobociński – puzon i perkusja, operator filmowy; Krzysztof Komeda Trzciński – fortepian, kompozytor; Andrzej Trzaskowski – akordeon, fortepian, kompozytor muzyki filmowej, dyrygent; Jerzy Duduś Matuszkiewicz – saksofon tenorowy, operator filmowy; i jeszcze Witold Kujawski – kontrabas, organizator koncertów muzycznych.
Do zespołu dochodzili jeszcze Antoni Studziński, Alojzy Thomys.
Zespół, który od 1952 roku prezentował świadomy jazz, zagrał na I Festiwalu Jazowym w Sopocie w 1956 roku. Melomani zagrali na otwarcie sygnał „Swanee River”. Pomysłodawcą i organizatorem był Leopold Tyrmand, który był również sympatykiem zespołu.
Zespół rozpadł się w 1956 roku, każdy z jego członków poszedł własną drogą. Ale do końca byli związani z filmem i jazzem, muzyką, pozostali wierni tym dwóm namiętnościom.
– Jak się czujesz? – Idon wyraźnie zadowolony, że dodzwonił się do Jerzego Dudusia Matuszkiewicza po wielu próbach, do swojego kolegi z czasów Melomanów. Jest grudzień 2017 roku. Chcę się umówić na wstępne nagranie kompozytora przed kamerą, a Idon ma mi w tym pomóc. Z powodów zdrowotnych przekładamy jednak zdjęcia z Jerzym Matuszkiewiczem.
Tu przerywam opowieść, choć jest jeszcze wiele ciekawych wątków i historii, jak choćby spotkanie Romana Polańskiego i Krzysztofa Komedy w Łodzi, w szkole filmowej, i ich współpraca przy etiudach, przyjaźń z zespołem Jerzego Skolimowskiego, miłość do jazzu i zespołu Melomani Jerzego Gruzy, koncerty zakazanego jazzu w domach, historia Andrzeja Trzaskowskiego, twórcy genialnej muzyki do legendarnego filmu „Pociąg”, czy niesamowita historia powstania filmów „Pokolenie”, „Piątka z ulicy Barskiej” i „Niewinni czarodzieje”.
Od 2016 do 2017 roku spotykałem się z Andrzejem Idonem Wojciechowskim wielokrotnie, muzyk i filmowiec snuł mi swoją opowieść o polskiej szkole filmowej, jazzie, a ja robiłem notatki.
Na tej podstawie powstał scenariusz filmu „Na zawsze Melomani”, który obecnie jest w fazie preprodukcji. Narratorem w filmie będzie Krzesimir Dębski.
Ostatnim żyjącym Melomanem jest Jerzy Duduś Matuszkiewicz.
Igor Mertyn