Jan MAJCHROWSKI: Przeciw uzbrojonym analfabetom

Przeciw uzbrojonym analfabetom

Photo of Jan MAJCHROWSKI

Jan MAJCHROWSKI

Najmłodszy syn pisarza Stefana Majchrowskiego, rotmistrza kawalerii II RP. Prawnik i politolog, profesor UW. Był m.in. współautorem solidarnościowego projektu Konstytucji RP, podsekretarzem stanu w MSWiA, delegatem Rządu ds. reformy ustrojowej, wojewodą lubuskim, członkiem Kolegium NIK, sędzią SN.

.Z lat PRL-u pamiętam takie hasło: „Październik miesiącem oszczędności”.  Założyłem sobie wtedy książeczkę SKO (Szkolnej Kasy Oszczędności), by po pewnym czasie (gdy zorientowałem się, że absolutnie nic mi ona nie daje), z niemałym trudem i ku wyraźnemu niezadowoleniu nauczycielki, która się tą Kasą opiekowała, wypłacić wszystkie te oszczędności i schować do własnej skarbonki. Dziś październik to także miesiąc bibliotek szkolnych, cyberbezpieczeństwa, dobroci dla zwierząt, walki z rakiem, komunikacji alternatywnej, różańca i Maryjny.

Wówczas jednak kojarzyć się miał inaczej i to nawet nie z oszczędzaniem, ale z Październikiem – pisanym właśnie wielką literą. Albo jeszcze wyraźniej: z Wielkim Październikiem. Dla całkowitej jasności, wielkość tamtego października określiła redakcja obowiązującego „Słownika Języka Polskiego”, mająca w tych sprawach kompetencje wyroczni, wprowadzając obowiązkowy termin: „Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa” i jednocześnie nakazując, by polskie powstania narodowe pisać z małych liter. Nawiasem  mówiąc, po dziś dzień trzeba niejednokrotnie wykłócać się z redaktorkami wyedukowanymi w PRL-u, by móc napisać „Powstanie Warszawskie”, zaś Rada Języka Polskiego niezbyt delikatnie dezawuuje ostatnio polski, neutralny u nas od wieków termin „Murzyn”, rekomendując jakichś Czarnoskórych Afroamerykanów itp. dziwolągi językowe rodem z państw, w których Murzyni byli niewolnikami. O innych rekomendacjach i napomnieniach językowych, które rychło przerodzą się w podglebie nowej cenzury, śledzącej myślozbrodnie i słowozbrodnie lepiej już nie wspominać. Rada jest twórcza i pracowita.

Język jest forpocztą idei! Dość popatrzeć, co z nim dziś wyprawiają „totalitarni liberałowie”, neokomuniści i ich ideowi pobratymcy,  którzy zawsze traktowali terminologię jako instrument polityki, nie mniej ważny od plutonu egzekucyjnego. Tym ludziom język służył przede wszystkim do kłamania i ewentualnie szczucia innych. Nie zmieniło się nic.  

.Przywołany „Październikowy” termin był zresztą w całości kłamstwem. Ta rewolucja „Wielka” była jedynie liczbą ofiar, które za sobą pociągnęła. „Socjalistyczna” – bo już na początku rozprawiła się z własnymi socjalistami i słusznie znienawidziła socjalistę Piłsudskiego, który zatrzymał jej pochód za Wisłę na lat dwadzieścia pięć. „Rewolucja” – bo prawie nikt w Piotrogrodzie nawet nie zauważył tego cichego nocnego zamachu stanu, przeprowadzonego przez szturmowe komando na rozkaz przywiezionego do Rosji przez Niemców Uljanowa, ps. Lenin.

„Dmuchał jak zawsze wiatrami październik
jak dmucha za kapitalizmu.
Skręcały tramwaje na most przy Giserni szyn wyślizganą krzywizną”
– pisał potem usprawiedliwiająco Majakowski na początku swego poematu, by na zakończenie spuentować:

„Szyn wyślizganą krzywizną
skręcały tramwaje na most przy Giserni
już – za socjalizmu”.

Pasażerowie nawet nie zorientowali się, co się stało i że na przystanku „Wolność” z pewnością już nie wysiądą. I wreszcie „Październikowa”, która miała miejsce… w listopadzie. Ach, ten juliański kalendarz. W jednym z pierwszych dekretów bolszewicy zmienili go na gregoriański, przybliżając bezwiednie Rosję ku Zachodowi, aczkolwiek chodziło im raczej o wymierzenie ciosu Cerkwi. Oktiabrskaja rewolucja stała się zatem listopadową.

Rewolucje bolszewickie i protobolszewickie kochały zmianę kalendarzy. Chciałoby się rzec: czas określa świadomość. Weźmy tę wcześniejszą zmianę kalendarza wprowadzoną przez jakobińskich protobolszewików, która miała na zawsze zerwać z erą chrześcijańską. To także miało miejsce w październiku, w roku 1793. Pardon! W II roku po Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Redakcja Słownika Języka Polskiego i w tym wypadku wykazała się – i to dosłownie – rewolucyjną czujnością i nakazała onegdaj taką właśnie pisownię. Wielkość tej rewolucji także można mierzyć wielkością jej ofiar, zwłaszcza w wiernej katolickiej Francji Wandei, skąd rewolucyjny generał Westermann meldował do Paryża: ”Nie ma już Wandei. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety. Tępiłem wszystkich. My nie bierzemy jeńców”. Nie wiedział, że rewolucja lubi pożerać własne dzieci. Nie minął rok, gdy i na niego spadło ostrze gilotyny. Ale Francuzi onegdaj uhonorowali go ulicą na przedmieściu Paryża. Czemu nie, skoro Lenina, sprawcę znacznie większych mordów, uczcili kilkudziesięcioma ulicami i placami porewolucyjnej, dzisiejszej Francji? Toutes proportions gardées – można rzec sentencjonalnie.

.A wracając do francuskiego października – czyli brumaire’a, który jak w przypadku bolszewickiej rewolucji, łączył dawny październik z listopadem, to kojarzył się on francuskiemu rewolucyjnemu dramaturgowi i poecie, Philippowi Fabre d’Églantine, który wymyślił nazwy tych nowych miesięcy, z podobną co Majakowskiemu aurą. „Brumaire” to bowiem mroczna mgła, taki sowiecki „tuman”, albo hitlerowskie „Nacht und Nebel”. Jacyż oni wszyscy do siebie są podobni!

Los francuskiego rewolucyjnego poety   był zresztą podobny do losu jego bolszewickiego kolegi. Rewolucja zgilotynowała go już w roku III (dawniej: rok 1794) nowego, postępowego kalendarza, który w miejsce tygodni posługiwał się dekadami, dzięki czemu znikała chrześcijańska niedziela, a ludzie mogli odpoczywać od pracy jedynie co dziesięć dni. Majakowski rzekomo popełnił samobójstwo. I w tym wypadku rzec można: toutes proportions gardées. Ostatecznie Majakowski, w przeciwieństwie do swego francuskiego odpowiednika, był naprawdę dobrym poetą i   zasłużył sobie na samobójstwo. Obu trudno przy tym uznać za przewidujących, choć i w tej dziedzinie Majakowski wypada lepiej niż Fabre d’Églantine,  który przed rewolucją dodał sobie ostatni człon nazwiska, żeby uchodzić za szlachcica. Okazuje się, że oportunizm nie zawsze popłaca, choć zgilotynowano go chyba nie za samo nazwisko (jak wielu rzeczywistych francuskich szlachciców), ani nawet nie za defraudację publicznych pieniędzy (jacyż ci rewolucjoniści bywają czasem przyziemni!), co za niewłaściwe znajomości (z Dantonem, którego Robespierre nie za bardzo lubił, o czym Andrzej Wajda – bo któż by inny – zrobił bardzo udany film, przeciwstawiając sobie Depardieu i Pszoniaka).

To już historia… Ale pewnie mało kto czyta dziś jego rewolucyjne wiersze, więc warto wspomnieć, iż jeden z ostatnich zawiera złowrogą przepowiednię skierowaną ku żyjącym w sto lat po bolszewickim przewrocie:

„Towarzysze potomni, posłuchajcie (…)
przyjdę do was w komunistyczne daleko.
Mój wiersz do was dojdzie nad grzbietami wieków, nad głowami poetów i słupami granic (…)
niech jako wspólny pomnik nasz stoi wzniesiony w bojach socjalizm”.

No cóż, niewątpliwie nadchodzi. Z nowymi sztandarami, nowymi wyzwolicielskimi hasłami i z nowego kierunku. Nadciąga kolejna rewolucja, jak kolejny jeździec Apokalipsy… I to już nie jest historia.

.Wracając do samego Władimira Władimirowicza… Majakowskiego, nie Putina. Nie za wiele wiem o jego życiu, choć o śmierci mówiło się, iż ostatnie jego słowa przed samobójstwem brzmiały: „Towariszcz, nie strielaj!”. Jak było naprawdę, do dziś nie bardzo wiadomo.  Jego późne wiersze mają w sobie (dobrze poukrywane) nuty wyrzutu, żalu i rozgoryczenia: „Towarzyszu Leninie (…) bez ciebie nie wszyscy kroku dotrzymali”, „Jest bardzo wiele paskudztwa, bredni jest na potęgę”, „Wzdłuż naszej ziemi (…) chodzi bardzo dużo wszelkiej kanalii”. No, mogło się to nie podobać, bo niby kto nie dotrzymał kroku Leninowi? Czyżby ten, którego w poemacie o Włodzimierzu Iliczu uwiecznił jako współorganizatora bolszewickiego przewrotu w Piotrogrodzie:

„Was przywołuje towarzysz Stalin.
To tam, na prawo, drzwi trzecie”.

Oj, niedobrze… Pomińmy już to niezręczne „na prawo”, ale „drzwi trzecie”?! Nawet nie drugie? Niedobrze… O samobójstwie Jesienina (swoją drogą też podawanym w wątpliwość) Majakowski napisał, że „gdyby atrament był w >Angletterre<, ciąć tętnic nie byłoby po co”. Majakowskiemu atramentu nie brakowało. Miał się w Związku Sowieckim dobrze. Nawet po świecie wolno mu było jeździć. Pewnie nie bez przyczyny. Był i w Ameryce, i w Paryżu, i w Warszawie. Zaufany człowiek. Miał przynajmniej dwie sztuki własnej broni. Z czekistami się przyjaźnił, o ile z czekistami jest to w ogóle możliwe. Została po nim Lila („Moją rodziną jest Lila Brik”) de domo Kagan, a Brik po mężu. Była starsza od Majakowskiego o kilka lat i wraz z siostrą (późniejszą żoną Luisa Aragona, którego ta przekabaciła na komunizm) bardzo awangardowa, nie tylko w artystycznym znaczeniu tego terminu. 

Jakiś czas wraz z jej mężem Osipem – literatem i czekistą zarazem (w PRL też były takie połączenia) –  stanowili małżeński trójkąt. Zapewne dobrze to podziałało na karierę młodziutkiego Majakowskiego, bo Brikowie byli wpływowi w porewolucyjnej Rosji.  Któreś z nich nie wytrzymało jednak tej awangardy.

.Wzięli rozwód w 1930 roku, tym samym, w którym Majakowski pożegnał się z życiem, a Brikowa znalazła ukojenie w ramionach ważnego sowieckiego generała Witalija Primakowa. Skąd mogła wiedzieć, że kilka lat później jej nowy mąż (trzykrotny Bohater Związku Radzieckiego) okaże się szpiegiem, zdrajcą, spiskowcem, czy czymś podobnym? (Przecież sam tak zeznał i jako jedyny z oskarżonych zeznań w procesie nie odwołał). Wraz z Tuchaczewskim i innymi został rozstrzelany. Niedoszła Majakowska popełniła samobójstwo dopiero za Breżniewa.

Jan Majchrowski
Fragment książki, Przeciw uzbrojonym analfabetom, wyd. Zysk i S-ka, 2023 [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 listopada 2023