Prof. Wojciech KUDYBA: Co się dzieje z polską literaturą?

Co się dzieje z polską literaturą?

Photo of Prof. Wojciech KUDYBA

Prof. Wojciech KUDYBA

Wykładowca akademicki. Kierownik Katedry Polskiej Literatury Współczesnej i Krytyki Literackie UKSW. Zastępca redaktora naczelnego miesięcznika "Twórczość".

zobacz inne teksty Autora

Pomimo najnowszego Nobla nasza literatura nie wzbogaca dziś wielkiej konwersacji ludzkości o nowe tony, bo nie mówi w niej własnym głosem – pisze prof. Wojciech KUDYBA

Znów na nas patrzą. Literacka Nagroda Nobla, przyznana Oldze Tokarczuk, sprawiła, że spojrzenia kamer, a więc i oczy literackiej publiczności całego świata zatrzymały się na naszej najnowszej literaturze. Nie łudźmy się, że na długo. Ale też nie lekceważmy tej chwili, bo tworzy ona aurę do postawienia pytań, które w innych okolicznościach nie brzmią tak wyraźnie. Czy literatura polska, która powstaje na naszych oczach, naprawdę jest ważna nie tylko dla nas, ale i dla całego świata? A jeśli tak, to skąd czerpie swoją siłę i co właściwie oferuje czytającej ludzkości? 

Skąd się bierze moc?

.Trudno mierzyć się z tak postawionym problemem inaczej niż w taki sposób, jakby chodziło o literaturę każdego innego kraju. Samo formułowanie wymienionych zagadnień zakłada przecież istnienie realnej przestrzeni dialogu między kulturami rozmaitych społeczności. W tle pytania o to, co literatura Ukrainy, Francji, Meksyku czy Izraela ma do zaoferowania światu, rozpościera się wizja świata jako wielogłosowego, dynamicznego polilogu kultur.

O sile i randze głosów, które możemy rozpoznać w tej pasjonującej rozmowie, a więc również o stopniu wpływu, który mogą wywierać, decydują co najmniej dwa elementy. Tak w każdym razie rzecz ujmują teoretycy relacji międzykulturowych. Ich zdaniem we wspomnianej konwersacji ludzkości najbardziej liczą się ci, którzy dysponują nie tylko głęboką świadomością własnej odrębności, ale i otwartością na osobność innych rozmówców. Oznacza to, że najsilniejszymi uczestnikami dialogu międzykulturowego są te wspólnoty, które nie zapominając o właściwościach innych wspólnot, znają wartość i specyfikę kultury macierzystej. To jej cechy decydują przecież o ich oryginalności i niepowtarzalności, a więc: o ich konwersacyjnej randze. To splot takich, a nie innych doświadczeń historycznych, kształtujących kulturę danej społeczności, sprawia, że zbiorowość ta zyskuje unikalną, właściwą tylko sobie perspektywę spojrzenia na świat.

Opowiadając o tej perspektywie, odsłaniając ją innym, nie tylko utwierdzamy się w poczuciu własnej wartości i we własnej tożsamości, ale także, a nawet przede wszystkim umożliwiamy rozmaitym uczestnikom dialogu poszerzenie ich platformy poznawczej i wzbogacenie ich punktu widzenia o nowe elementy. Chodzi przecież o rodzaj szczególnej wrażliwości na taki, a nie inny aspekt dookolnej rzeczywistości.

Jeśli literatura ma w ogóle moc dawania czegokolwiek czytelnikom, to tym czymś jest właśnie poszerzenie ich spektrum postrzegania świata. Jeśli istnieje jakiś głębszy sens czytania literatury, to polega on m.in. właśnie na tym, że dzięki dobrej książce odkrywamy w sobie uwrażliwienie na to, co dotąd umykało naszej uwadze. Za sprawą arcydzieł nasz punkt widzenia poszerza się o taki sposób patrzenia na rzeczywistość, którego do tej pory nie znaliśmy.

Odpowiedź na pytanie o siłę oddziaływania literatury Ukrainy czy też Izraela to ocena tego, na ile ukraińscy czy izraelscy pisarze potrafili uchwycić i sugestywnie uobecnić w swych tekstach spojrzenie na świat, wytworzone dzięki specyficznym doświadczeniom historycznym w ramach ich macierzystych kultur. Bo jasne jest, że izraelski punkt widzenia świata jest inny niż np. islandzki. I jasne jest też to, że Polak lub Japończyk czytający książki islandzkich czy też izraelskich noblistów ma szansę wzbogacić swoje poznawcze spektrum o taki rodzaj światoodczucia, którego nie wytworzyła jego własna kultura. Moc oddziaływania dzieł literackich nie jest niczym innym niż ich zdolnością do poszerzania naszych horyzontów.

Stracone szanse

.Myśląc o źródłach siły literatury polskiej, ogarniamy więc refleksją to, w jakim stopniu jest ona w stanie rozpoznać i zamknąć w artystycznej formie skomplikowany splot przeżyć, który w ostatnich dziesięcioleciach zadecydował o kształcie naszej kultury. Rezerwuar naszych kulturotwórczych doświadczeń jest przecież ogromny. Skrywa zarówno dzieje współpracowników aparatu komunistycznej opresji, jak i dzieje jego ofiar. Mieści w sobie nie tylko historię walki z Kościołem, ale i wyjątkowego, bo nietożsamego z teologią wyzwolenia dialogu antytotalitarnej lewicy i Kościoła w latach 80. Obejmuje zarówno narodziny, jak i niepowtarzalną ewolucję mitu racji moralnej (tkwiącego u źródeł „Solidarności”) oraz samego etosu „Solidarności”. Zawiera w swych przepastnych archiwach nie tylko pamięć o radykalnych przemianach ekonomicznych, cywilizacyjnych i kulturowych, ale także przemiany samej polityki pamięci. Nawet skorowidz naszych najważniejszych zbiorowych przeżyć ostatnich dziesięcioleci wydaje się zbyt długi, by mógł zmieścić się w ramach niniejszego tekstu… Trudno też przecenić ich wagę. Co więcej: niepodobna odmówić im dramatyczności i siły wyrazu.

Co zatem zadecydowało o tym, że w tak nikły sposób zostały one uobecnione w naszej literaturze? Fakty są przecież bezlitosne: w ciągu ostatnich trzydziestu lat powstało u nas ledwie kilka książek próbujących mierzyć się z najważniejszymi doświadczeniami historycznymi, kształtującymi naszą kulturę w ciągu minionych czterdziestu czy pięćdziesięciu lat. Nie miejmy też do siebie pretensji, gdy okaże się, że mamy kłopot z wymienieniem ich tytułów lub nazwisk ich autorów. Nie istniały i do tej pory nie działają u nas żadne skuteczne mechanizmy promocji dzieł literackich podejmujących próbę zapisania polskiego losu ostatnich dekad. Pomimo najnowszego Nobla nasza literatura nie wzbogaca dziś wielkiej konwersacji ludzkości o nowe tony, bo nie mówi w niej własnym głosem. 

Kompleks podrzędności

.Może trzeba więc zastanowić się nad tym, czy literatura polska w ogóle chce uzyskać oryginalność i moc przyciągania uwagi światowych czytelników? Bo może nie chce, skoro od wielu lat pozostaje obojętna wobec polskiego losu… A może należy zapytać bardziej uczenie: o to, jakie procesy po 1989 r. zadecydowały o tym, że nadal nie jest ona w stanie opowiedzieć zarówno nam, jak i innym o doświadczeniach fundujących naszą tożsamość? Może o odpowiedź trzeba poprosić właśnie uczonych, zwłaszcza amerykańskich? Pokusa jest silna, bo to właśnie oni zauważyli, że przełom 1989 r. kończył co prawda w krajach Europy Środkowej okres kolonialnej dominacji imperium sowieckiego, ale za to zainicjował epokę ich ekonomiczno-intelektualnej zależności od centrów szeroko pojętej kultury euroatlantyckiej.

Amerykański literaturoznawca Steven Tötösy de Zepetnek już w latach 90. dostrzegł charakterystyczne dla elit środkowoeuropejskich przekonanie o podrzędności i peryferyjności ich rodzimych kultur wobec oferty kulturowej Zachodu. Wtórowali mu inni (np. Clare Cavanagh, Ewa Thomson, a spośród polskich badaczy m.in. Dariusz Skórczewski). Przekonywali oni, że wspomniany kompleks podrzędności uruchamiał najpierw silne mechanizmy mitotwórcze – prowadził z jednej strony do idealizacji czy nawet sakralizacji obszaru uznawanego za kulturowe centrum, z drugiej zaś do anihilacji oraz infernalizacji kultury rodzimej, uznawanej zarówno za siedlisko wszelkiego zła, jak i za terytorium naznaczone brakiem jakiejkolwiek wartości.

Kolejnym etapem działania opisywanego mechanizmu było przekonanie o konieczności bezwarunkowego podporządkowania się idealizowanemu Zachodowi, a w konsekwencji – tabuizacja treści rodzimej kultury oraz świadomościowe wyparcie własnej do niej przynależności. Jak pisze Dariusz Skórczewski, wszystko to musiało oznaczać istotną zmianę w obrębie procesu definiowania własnej tożsamości. Człowiek pióra (a więc literat, publicysta, a także krytyk literatury i naukowiec humanista) dotknięty syndromem kolonialnego podporządkowania dokłada zazwyczaj wszelkich starań, by opisać swoją społeczność nie tak, jak postrzega ona samą siebie, lecz tak, jak widzą ją przedstawiciele centrum. Jeśli selekcjonuje tematy i fakty związane z jego rodzimą kulturą, to czyni to w taki sposób, by nie naruszyć żadnego ze stereotypów, które na jej temat funkcjonują w dominujących dyskursach kultury Zachodu. W swych tekstach dąży zatem nie tyle do twórczej recepcji kultury nierodzimej, ile raczej do powielenia takiego obrazu świata, jaki proponuje ośrodek uznany za kulturowe centrum. Wie przecież, że właśnie tego oczekują od niego wszyscy ci, którzy decydują o symbolicznej wartości jego książek – media, krytycy, jurorzy i fundatorzy nagród. Jego sukcesy są sukcesami służącego.

.Trudno nie przyznać racji badaczom z kręgu tzw. krytyki postkolonialnej, którzy w obszarze polskiej literatury ostatniego trzydziestolecia dostrzegają wdzięczny obiekt obserwacji wspomnianego syndromu. To on decyduje o tym, że literatura polska bywa dziś zarówno doceniana, jak i słaba. Niestety.

Wojciech Kudyba

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 listopada 2019