Jan ŚLIWA: Chiny wchodzą w Europę, wykorzystując jej słabości

Chiny wchodzą w Europę, wykorzystując jej słabości

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

12 lutego zaczął się rok Bawoła, czas na siłę, pracowitość, lojalność i dyscyplinę – pisze Jan ŚLIWA

Zachód się trzęsie. Ameryka zajmuje się usuwaniem byłego prezydenta z urzędu, którego ten już nie piastuje. Kraje Europy walczą o szczepionki, wkrótce znów będą się znów nawzajem straszyć praworządnością. Realizacja funduszu pomocowego dłuży się jak przenoszona ciąża. Pandemia ustąpić nie chce, mieszkańcy są na granicy wytrzymałości. Firmy ledwo się trzymają, wiele bankrutuje.

I tu wchodzi wielki Xi. Otwiera Forum w Davos (przeniesione do Singapuru) mową urbi et orbi. Chiny wychodzą obronną ręką z pandemii, są gotowe zaoferować światu szczepionkę, której żałują mu wielkie firmy, tanio dla wszystkich. Mają 2,3 proc. wzrostu w 2020 r., w 2021 planowane ponad 8 proc. Na Zachodzie recesja kilku-, nawet kilkunastoprocentowa. W efekcie – o czym Xi nie mówi – Chiny mają środki, by wyprawić się na polowanie.

Słabnące firmy, porty, uniwersytety, całe kraje mogą być łatwym łupem. Czy jest się czego bać? Chińska filozofia polityczna to Tian xia, harmonia wszystkiego, co pod niebem.

Nigdy nie próbowały dominować nad światem. Ale do połowy zeszłego wieku również prawdą to było w stosunku do Stanów – aż przestało. W swoim bezpośrednim otoczeniu rozpychają się. Autonomia Hongkongu jest właściwie zlikwidowana – wbrew umowom, przemocą, bez istotnej reakcji z zewnątrz. Z zapowiedzi zjednoczenia z Tajwanem niedawno zniknęło słowo „pokojowe”. Ale budowa imperium, jak niegdyś brytyjskie, nie wydaje się potrzebna. Natomiast wspieranie przyjaznych rządów w ubogich krajach surowcowych jest jak najbardziej korzystne. Do tego budowa infrastruktury komunikacyjnej, technicznie wspieranej (i kontrolowanej) przez ekspertów chińskich. Jako kraj eksportowy chcą zabezpieczać sobie szlaki handlowe. A opanowanie punktów węzłowych, jak port w Pireusie, daje możliwość kontroli dostępu dla innych i wymuszania warunków handlu. Wzorem jest kolonialna Europa.

Ale najważniejsze są wpływy w kraju partnera lub rywala. Pozwalają osiągać efekty tanim kosztem, według nauk Sun Tzu. Długotrwała strategia to budowanie sieci przyjaciół Chin. Najpierw poznawanie języka i kultury. Do instytutów Goethego i Cervantesa dołączają instytuty Konfucjusza. To niewinne, ale jeżeli powiązane są one z organizacjami politycznymi, mogą służyć do wyłuskiwania bardziej podatnych na współpracę. Kontakt można wtedy intensyfikować – granty, stanowiska, korzyści finansowe, aż do uzależnienia. Można działać na emocje: „To pan mógłby być pomostem między naszymi kulturami”. Spontaniczny, sympatyczny kontakt – a z tyłu stoi niewidoczna centrala, Jednolity Front. Potem można pewne kroki i decyzje sugerować, wreszcie wzmóc nacisk. Najlepiej taki mechanizm działa dozowany, jak przy powolnym gotowaniu żaby. Nikt bezpośrednio zapytany nie powie: „Chcę być chińskim agentem”, ale krok po kroku można do tego doprowadzić. Oczywiście zawsze działają metody klasyczne: pieniądze, kobiety. Zwłaszcza gdy trzeba świadomie pokonać bariery moralne.

Współpraca przy rosnącej zależności jest również możliwa na poziomie instytucji. Uniwersytety dobrze żyją z chińskich płacących studentów. W Australii przed epidemią było to 200 000, 3 miliardy dolarów przychodu, podobnie w zachodniej Kanadzie. Jeżeliby miał tam przemawiać przeciwnik Partii czy nie daj Boże, Dalajlama, można uczelnię skłonić do wycofania jego referatu. Mogą petycję wystosować oddolnie studenci. W ten sposób zacny uniwersytet staje się tubą KPCh.

Wymuszone tabu to „trzy T”: Tajwan, Tybet i Tiananmen, ostatnio jeszcze Ujgurzy i Hongkong.

Renomowane wydawnictwo Cambridge University Press pod chińskim naciskiem wycofało 300 artykułów pisma China Quarterly, jednak pod naciskiem społeczności naukowej je przywróciło. Springer Nature podtrzymał podobną decyzję, po czym podpisał strategiczną umowę z chińskim informatycznym gigantem Tencent.

Zintegrowany w strukturach uczelni Instytut Konfucjusza może wpływać na programy studiów, może też pomóc w inny sposób. Gdy w 2014 okazało się, że konferencja sinologów w Braga i Coimbra jest współorganizowana przez instytucję tajwańską, między uczestnikami przeszli się młodzi ludzie, wyciągając im programy z ręki ze słowami „przepraszam, zapomniałem mojego”. Na drugi dzień broszurki pojawiły się znowu, z wyrwaną stroną z tajwańskim sponsorem.

Podczas gdy kręgi naukowe i kulturalne służą do budowania pozytywnej atmosfery, w procesach decyzyjnych łakomym kąskiem są politycy. Chińczykom jest obojętne, kto rządzi, ważne, by był przyjacielem Chin. W Europie utrzymują przyjazne kontakty od AfD, przez centrum, po włoski ruch Pięciu Gwiazdek. Na wspieranie międzynarodowych kontaktów Chiny wydają miliardy dolarów rocznie. Pieniądze zawsze ułatwiają zdobywanie przyjaciół. Oczywiście nie są to łapówki, elegancka metoda się zawsze znajdzie. Wielu polityków, zwłaszcza po odejściu z urzędu, udziela się w fundacjach, komitetach eksperckich, wygłasza płatne referaty. Nie trzeba wystawiać czeku od Wydziału Propagandy KPCh, można stworzyć kilku pośredników o ładnie brzmiących nazwach. Do selekcji kandydatów przydatne są wielowymiarowe profile osobowe gromadzone z różnych źródeł, w tym też wykradzionych danych medycznych. Trzeba wiedzieć, co przyszły przyjaciel może zdziałać, jakie są jego kontakty, jakie pokusy i słabe punkty.

Naciski wywierane są też na poziomie państw. Metoda to yi shang bi zheng (以商逼政) – wykorzystać gospodarkę do nacisku na władzę. Wiemy, jak ważny dla gospodarki niemieckiej jest eksport do Chin.

Widzieliśmy, jak krótko przed upływem niemieckiej prezydencji w UE Chińczycy zaproponowali (podobno) wyjątkowo atrakcyjne, ograniczone czasowo warunki traktatu handlowego i inwestycyjnego. Widząc taką okazję, Niemcy się prawie przepychali z Francuzami, umowa została szybko zawarta. W imieniu Unii, bez konsultacji z innymi państwami, w amerykańskim interregnum przed inauguracją Joe Bidena.

Ważnym elementem chińskich działań jest diaspora – 50–60 milionów na całym świecie. Stanowi ona pospolite ruszenie, wspierające działania Partii. Szczególnie użyteczni są huaren can zheng (华人参政), chińscy obywatele innych krajów, biorący udział w lokalnej polityce. Działania te są często dobrowolne – wielu Chińczyków wierzy, że ich kraj stoi przed dziejową szansą, którą chcą wykorzystać. Ale koordynacja przez Partię obejmuje również naciski i obserwację, kto jest lojalny, a kto nie. Wśród studentów działa Chinese Students and Scholars Association, mobilizując ich do wspólnych działań. Dawno temu polskie służby inwigilowały Polonię, patrzyły, kto w Londynie chodzi do Klubu Orła Białego, z kim się spotyka. Partia to jednak Partia. A naciski mogą być nieprzyjemne, włącznie z szykanowaniem rodziny w kraju.

Chiny masowo inwestują w propagandę. Telewizja CGTN i radio CRI, obecnie pod wspólną nazwą Voice of China, nawiązującą do Voice of America, nadają na cały świat w wielu językach. Zatrudniają licznych lokalnych dziennikarzy, oferując płace wyraźnie wyższe od przeciętnej. Wizualnie, technicznie i językowo są na profesjonalnym poziomie, nie są odrzucani jako ciało obce. Daje to efekt, jeżeli wielu widzów jest rozczarowanych lokalnymi mediami i chaosem politycznym. Chiny, które opanowały pandemię i wróciły na ścieżkę wzrostu, mogą budzić zainteresowanie. Wiadomości dnia: nadzieje na koniec wojny handlowej z USA / żadnego azylu dla łamiących prawo w Hongkongu. W Hollywood Chińczycy kupują studia i sieci dystrybucji (Dalian Wanda), przez co do grup chronionych polityczną poprawnością dołączyli Chińczycy – seryjnym mordercą może już być chyba tylko Polak lub redneck w czapce MAGA. Chińskie filmy patriotyczne nie odnoszą sukcesu, ale amerykańscy producenci adaptują swoje filmy do życzeń wielkiego chińskiego rynku.

Nowym przykładem ekspansji intelektualnej jest budowa pod Budapesztem filii szanghajskiego uniwersytetu Fudan na prawie 6000 studentów, setnego w rankingu światowym. Co ciekawe, niedawno z Węgier usunięto uniwersytet sponsorowany przez Sorosa, Chińczycy weszli w to miejsce.

Do tej pory mówiliśmy o szukaniu wpływów, wzmocnionym liczebnością i wielkimi środkami finansowymi. Jednak w krytycznych sytuacjach wejścia mogą być ostre. Doznał tego Kai Strittmatter, autor książki „We Have Been Harmonized”. Owszem, otrzymał wizę, ale ostrzeżono go, że może go spotkać spontaniczny gniew wzburzonych obywateli, przed czym trudno będzie go uchronić. Podobnej treści „Hidden Hand” Clive’a Hamiltona i Mareike Ohlberg w Australii nie znalazła wydawcy. Bez gróźb wiedziano, że może przysporzyć problemów. Nowozelandzka sinolożka Anne-Marie Brady otrzymywała anonimowe listy i telefony: „Ty jesteś następna”. Włamano się do jej mieszkania w poszukiwaniu komputera. Gui Minhai, wydawca z Hongkongu, obywatel Szwecji, zniknął ze swojego domku w Tajlandii, by odnaleźć się w chińskim więzieniu.

Ludzie Zachodu nie zdają sobie sprawy z tego, że po drugiej stronie jest dobrze skoordynowana organizacja, która się jawi jako zbiór niezależnych aktorów. Podobnie wyglądały przed laty ruchy rozbrojeniowe – radzieccy pacyfiści byli przeciwko rakietom Pershing, niemieccy pacyfiści również byli przeciwko rakietom Pershing. Tyle że za radzieckimi stały partia i armia. Zachód często poddaje się marzeniu o mądrościach ze Wschodu, wyłączając przy tym swój krytycyzm. Ma też bogatą tradycję we wzmacnianiu swoich wrogów: Lenina, Hitlera, Stalina i Mao. Do tego krótkotrwały zysk korporacji dominuje nad strategicznymi celami kraju, jak to było z obecnym wspieraniem rozwoju Chin przy własnej deindustrializacji.

Bo pomijając agentury, to na polu gospodarki i technologii rozegra się decydujące starcie. Słyszę często usypiające głosy, że Chińczycy tylko potrafią kraść własność intelektualną, a Zachód zawsze będzie prowadził. Ale jak w sporcie: „nazwa sama nie gra”. W konkurencji o telekomunikację 5G Amerykanie tylko administracyjnie blokują Huawei, kiedyś pokonaliby ich na ubitym polu.

Chiny najpewniej już prowadzą w sztucznej inteligencji, a jeżeli opanują kryptografię kwantową, ich komunikacja będzie nie do złamania. Mają o wiele więcej studentów, inwestują o wiele większe środki. Mają sześć razy więcej absolwentów przedmiotów technicznych niż Amerykanie. Kilka uczelni technicznych w światowej setce. Jak kiedyś amerykańską technikę ciągnął program Apollo, tak teraz Chińczycy mają ambitne rządowe programy w przyszłościowych dziedzinach techniki.

To nie znaczy, że trzeba się poddać. Sytuacja ta przypomina „efekt Sputnika”, gdy pewni siebie Amerykanie usłyszeli rosyjski sygnał z Kosmosu, wzięli się do roboty i w końcu jednak wygrali wyścig do Księżyca. Rozwiązaniem nie jest narzekanie, ale mobilizacja własnych sił. Przesadą jest traktowanie każdego Chińczyka jako groźnego szpiega, zwłaszcza w dziedzinach, w których wyniki są publikowane w otwartych czasopismach. Można natomiast zdefiniować dziedziny naprawdę strategiczne i kontrolować dostęp. Ale Ameryka nie jest homogeniczna. Co zrobić z ABC – American Born Chinese? Japończyków, również amerykańskich obywateli, w czasie wojny zamknięto w obozach. Dziś trudno to proponować.

Dalszym problemem jest rozdzielenie technologii, decoupling. Przy obecnych wzajemnych powiązaniach to trudne. Nawet proste elementy są istotne, bo producent może przyblokować dostawę. Widzimy to stale – z maseczkami, lekarstwami, szczepionkami. Tym bardziej strategiczne są elementy złożone, jak procesory. Chodzi tu o dostępność, ale również o możliwość wbudowania przez producenta backdoors, tylnych wejść dla wtajemniczonych. Jeszcze większy problem to kompletne systemy, zwłaszcza w infrastrukturze. Z rewelacji Snowdena wiemy, że amerykańska National Security Agency „skłaniała” firmy telekomunikacyjne do zakładania urządzeń odprowadzających informację do NSA. Dlaczego nie miałaby tego robić chińska Partia? Dalszy krok to strategiczna infrastruktura: elektrownie, transport, inteligentne miasta. Tu obok zbierania informacji możliwy jest sabotaż, oczywiście dobrze ukryty, aktywowany jedynie w decydującej rozgrywce. Choć drobne prowokacje, sugerujące „mamy was w ręku” są i wcześniej możliwe. Przykładowo w 2015 r. wielopoziomowy cyberatak rosyjskich hakerów wyłączył prąd 230 000 użytkownikom na Ukrainie. Nowy trend to Internet of Things, internet rzeczy, system komunikujących się sensorów i urządzeń wykonawczych. Otwierają wspaniałe możliwości, ale – podatne na atak – stają się totalnym zagrożeniem. Dlatego też decyzja, na czyim sprzęcie budujemy takie systemy, jest strategiczna. I tu widzimy kolejne zależności. Ważnym producentem krytycznych półprzewodników jest Tajwan. Tymczasem na granicach wód terytorialnych Tajwanu latają chińskie samoloty. Czy odważą się na kolejny krok?

Przy tym wszystkim – w walce konkurencyjnej z Chinami ostrzegałbym przed diabolizacją kraju i dehumanizacją ludzi. To grozi dojściem do poglądu, że można im zrobić wszystko, np. „wystrzelić rakietę na Pekin”. Od tego jesteśmy cywilizowanym Zachodem, żeby nie mieć takich pokus.

Również dobrze zastanowić się nad sobą – nie dla samobiczowania, lecz dla odzyskania sił. Mówiąc na przykład o chińskich naciskach na uniwersytety, zakładaliśmy, że na Zachodzie są one ostoją swobodnej wymiany myśli. Przy szalejącej cancel culture jest to dalekie od prawdy. Wiele społeczeństw rozdartych jest narastającą nienawiścią, nasza sławna demokracja staje się iluzoryczna. Wolność słowa pod kontrolą gigantów IT, dyskretnie domykający się nadzór, ponoć dla naszego dobra.

.Chcemy zwyciężyć w konkurencji – czy wiemy, dla kogo, jak ma wyglądać nasze społeczeństwo? Możemy wyłapywać wszystkich chińskich szpiegów, ale niewiele to da, gdy „w Grenadzie zaraza”. Do wewnętrznego odrodzenia potrzebny jest długi marsz – przez instytucje, ale zwłaszcza przez umysły i serca.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 marca 2021