Jan ŚLIWA: My i mikroby. Historia prawdziwa

My i mikroby. Historia prawdziwa

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Bogaty wybór zwierząt, żywych i martwych. Ryby, owoce morza, jadowite węże. Krew. Klient wybiera, kupuje. Widzi się z rodziną, jedzie nazajutrz zatłoczonym autobusem do pracy. Po jakimś czasie źle się czuje, ma zapalenie płuc, objawy mimo leków nie ustępują. Wypadki takie się powtarzają. Zwierzęcy wirus, nowa mutacja prawdopodobnie pochodząca od nietoperzy i węży, przeskoczył na ludzi – pisze Jan ŚLIWA

武汉华南海鲜批发市场, Targ rybny, Wuhan, prowincja Hubei, Chiny. Koniec stycznia 2020

Jedenastomilionowe miasto Wuhan jest zablokowane, potem cała prowincja. Policja niechętnie pozwala wjechać, wyjazdu nie ma. Posterunki na drogach, na peronach stoją strażnicy w maskach na ustach. W telewizji przewodniczący Xi Jinping w rozpiętej bluzie prowadzi robocze zebranie sztabu kryzysowego. W Wuhan budują nowy szpital na 1000 łóżek, ma być gotowy na dniach. Tymczasem cały kraj przygotowuje się na księżycowy Nowy Rok, gdy wszyscy próbują odwiedzić swoich bliskich. Wirus ma okres inkubacji do 2 tygodni, zarażona nim osoba nie ma wtedy jeszcze objawów, ale już może zarażać nim innych.

Kolejny film o pandemii? Nie – prawda, dzieje się to teraz, sytuacja ewoluuje na bieżąco. Strona Wikipedii jest aktualizowana co kilka minut.

Czy wpadać w panikę? Lepiej nie od razu, panika niewiele daje. Nośnikiem tej epidemii jest koronawirus. Poprzednie epidemie miały ograniczone konsekwencje: SARS (2002) – ok. 8500 zgonów, MERS (2012) – ok. 1000. Obecnie (tekst publikujemy dnia 26.1.2020) zanotowano 56 wypadków śmiertelnych, u osób już osłabionych innymi chorobami. Oficjalnie zgłoszonych jest ok. 2000 przypadków, ale wielu nosi wirusa, nie wiedząc o tym.

Nowy Rok – Rok Szczura. Znak? Pamiętamy Dżumę Camusa – gdy zaraza ustąpiła, w zgiełku rozradowanych tłumów doktor Rieux nie zapomina, że bakcyl nie umiera i przyjdzie dzień, gdy zaraza wyśle swoje szczury, by umierały w szczęśliwym mieście. Ale to tylko literatura.

Czy możemy więc spać spokojnie? Nie do końca. Każda panika bez wystąpienia zapowiadanej katastrofy powoduje reakcję: strachy na Lachy, znowu chcą nam coś wcisnąć, na przykład drogie, niepotrzebne szczepionki. Niemniej jednak z historii znamy zarazy, które zmieniły bieg dziejów. W oficjalnej historii spychane są na margines – ważne są bitwy i porywające przemowy wodzów.

W Bizancjum za cesarza Justyniana wybuchła epidemia dżumy, która od roku 541 w nawrotach trwających dwa wieki zabiła do jednej czwartej ludności cesarstwa. Straty te uniemożliwiły próbę zjednoczenia Cesarstwa Rzymskiego i otwarły drogę najazdom Gotów i Longobardów, a potem Arabów.

Jedną z najbardziej katastrofalnych pandemii była średniowieczna Czarna Śmierć. Nadeszła ze Wschodu Jedwabnym Szlakiem. W 1347 r. armia mongolska oblegająca Kaffę na Krymie wrzucała przez mury zwłoki własnych ofiar dżumy. Uciekający z miasta genueńscy kupcy zanieśli zarazę do Europy. W ciągu kilku lat zabiła ona 30–60 proc. ludności Europy. Skończyło się wesołe średniowiecze z trubadurami i mieszanymi łaźniami, nastał czas pokutników, biczowników zawodzących memento mori. Nie powinno nas to dziwić.

Zaraza przyszła, wybiła połowę, potem odeszła. Nikt nie wie dlaczego. Kara boża? A może ktoś jednak jest winny? Dobrymi kandydatami byli Żydzi, obcy. Mówiono, że umiera ich mniej. Mówiono, że to oni zatruli studnie. Konsekwencją były pogromy. W szwajcarskiej Bazylei na wyspie na Renie w 1349 r. spalono 600 Żydów. W Strasbourgu były to 2000. Inni znaleźli milsze odtrutki. I tak Florentyńczyk Giovanni Boccaccio opisał młodych uciekinierów z objętego zarazą miasta, którzy w wiejskiej willi przez dziesięć dni, δέκα ἡμερῶν, déka hēmerṓn, spędzają czas na opowiadaniu pikantnych historii, odwracających uwagę od czyhającej śmierci. Tak więc dzieckiem zarazy jest i Dekameron. Słyszy się czasem, że zaraza ominęła Polskę – z powodu jej względnej izolacji i kwarantanny na granicach. Wydaje się jednak, że to legenda. Ale na pewno jest to czas wielkiej emigracji Żydów do Polski Kazimierza Wielkiego, ucieczki przed pogromami na Zachodzie.

Dżuma jeszcze kilkakrotnie wracała do Europy. W 1665 r. zaatakowała Londyn (Great Plague), zabijając 100 tysięcy mieszkańców, co czwartego. Wielkie miasta były podówczas katastrofalne pod względem higienicznym, a wysokie zagęszczenie wspomagało radykalnie rozprzestrzenianie się zarazków. Rok później przez miasto przeszedł wielki pożar (Great Fire), który dokonał dzieła zniszczenia. Była to brutalna forma dezynfekcji. Nowe miasto zostało zbudowane z cegły i kamienia, z szerokimi ulicami.

Historycznie może największą rolę odegrały zarazki w spotkaniu Europy i Ameryki. I znowu historia mówi o okrucieństwach wojennych, ale na ogół zapomina, że to mikroby podbiły Amerykę. W Europie powszechna była hodowla zwierząt, przez co Europejczycy mieli od dawna kontakt z wirusami zwierzęcymi. Nabranie odporności kosztowało, ale zwróciło się podczas konkwisty. Indianie byli zupełnie pozbawieni odporności na ospę, odrę czy grypę. Bywało, że Europejczycy wkraczali na tereny już wyludnione z powodu chorób, które dotarły tam przed nimi. Otrzymaliśmy od nich w zamian chyba tylko syfilis. Już załoga Kolumba, w tym Martín Alonso Pinzón, może sam Kolumb, sprowadziła tę chorobę do Starego Świata. Jednak jak wiadomo, nie zaraża się nią przez oddech ani przez dotyk, więc konsekwencje były ograniczone.

Wspomnieć jeszcze należy grypę hiszpankę, która zabiła więcej ludzi niż I wojna światowa, lecz znów – epidemiologia nie jest tak atrakcyjna jak strategia. Przywieźli ją młodzi amerykańscy rekruci i co ciekawe, zabijała raczej młodych i silnych. Wyjaśnia się to tym, że starsi może mieli przedtem styczność z podobnym rodzajem wirusa.

Kończąc – widzimy, że przy chorobie wirusowej organizm musi się bronić sam. Może jedynie wzmocnić swoją odporność poprzez kontakt z możliwie identycznym szczepem wirusa – w postaci szczepionki, w kontrolowanej dawce. W przypadku nowej mutacji stare szczepienie jest bez efektu. By jednak mieć nowe, trzeba przeanalizować wirusa i skonstruować szczepionkę. Gdy z powodu pośpiechu nie będzie ona trafiona, nic nie da. Następnie należy wyprodukować i rozprowadzić odpowiednią liczbę szczepionek. Jeżeli wirus okaże się mniej groźny, pojawią się zarzuty, że wyrzucono pieniądze w błoto (trafiły do złych firm farmaceutycznych). Gdy okaże się bardziej groźny, pojawi się problem, komu dać szczepionkę. Może to być przywilej ocalenia życia. I jest to wyścig z czasem, bo na wytworzenie przeciwciał organizm po szczepionce potrzebuje czasu. Po pojawieniu się choroby szczepionka zawierająca wirusy tylko by ją wzmocniła. Wymaga to sprawnej organizacji i stosownych pełnomocnictw władzy. Zwłaszcza jeżeli problem dotyczy miliardów ludzi. Trwają już prace nad kilkoma projektami szczepionek, ale w przypadku jednego mówią o testach klinicznych w czerwcu i dopuszczeniu szczepionki w ciągu roku. Antyszczepionkowcy twierdzą, że sprzedaje się niesprawdzone preparaty, inni żądają jak najszybszego dostępu do lekarstw. Nie da się osiągnąć obu celów naraz. Mam nadzieję, że naukowcy pracują szybko i solidnie. Mam też nadzieję, że wirus okaże się łagodny. Bo jak mawiała młoda lekarka, pozostaje rada: „Niech pan wierzy w potęgę medycyny i swoją szczęśliwą gwiazdę”. A mam jeszcze trochę planów.

Aktualne informacje można znaleźć tu [LINK].

Piszę to o 0:22, strona była aktualizowana o 23:22 (poprzednio o 23:15). Sytuacja jest dynamiczna.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 stycznia 2020