Czy szkoła nas wyzwoli?
Ivan Ilich swój zbiór esejów wydany pod wspólnym tytułem „Odszkolnić społeczeństwo” zaczyna od tezy zakładającej, że w szkołach „szkoli” się ucznia, by mylił nauczanie z nauką, dobre oceny z edukacją, dyplom z kompetencjami i elokwencję z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego – pisze Jarosław KORDZIŃSKI
To myśl zapisana blisko pięćdziesiąt lat temu, a przecież wciąż aktualna. Czyż nie żyjemy w mających co najmniej kilkaset lat przekonaniu, że celem szkół jest nadawanie stosownych etykiet, a nauczyciele są po to, by uczniów do ich uzyskania przygotować? W efekcie takiego myślenia zdaniem Illicha: „Leczenie mylone jest z ochroną zdrowia, prace społeczne z poprawą życia społeczeństwa, dozór policyjny z bezpieczeństwem osobistym, wojskowy dryl z bezpieczeństwem narodowym, wyścig szczurów z produktywną pracą”.
Świat, w którym żyjemy, wyposażyliśmy w system oceny innych, w miejsce oceny siebie samych w procesie dochodzenia do tego co ważne.
Żyjemy w szczególnych uwarunkowaniach. Dzielą nas pogłębiające się różnice społeczne. Brakuje wiarygodnych instytucji odpowiedzialnych za różne dziedziny naszego życia. Gnębi nas poczucie wyobcowania oraz frustracji. Do tego światem, w którym żyjemy, rządzi cynizm i bezwzględne dążenie do władzy, a brak niezbędnych kompetencji społecznych uniemożliwia nam przeciwstawieniu się tym, którzy karmią się naszą niewiedzą czy – dziś w coraz większym stopniu podatność do zaakceptowania niemal każdego kłamstwa.
Simone Adolphine Weil, w trudnych czasach II wojny światowej pisała: „Zorganizowanie się mas, bezzwłoczna zgoda na jeden projekt, wspólny poryw należą do rzadkości: dogadywanie się wymaga ostrożności. Plotki rozchodzą się szybko, a my za punkt honoru stawiamy sobie nie dać się oszukać sąsiadowi. I odwrotnie, mniejszość łatwo się łączy, organizuje i spiskuje. Elita jest zawsze solidarna”.
Dużo łatwiej jest nam dziś (i wtedy) karmić się plotką, stereotypem czy kłamstwem, byle tylko mieścił się w naszym wyobrażeniu pozytywnego zaangażowania i umożliwia negatywną ocenę tych drugich. Podobnie dużo bardziej skuteczne są niewielkie grupy rozmaitych pomazańców, którzy mówią nam jak żyć i w jaki sposób interpretować to, co się dookoła nas dzieje.
Nad naszymi postawami mówiąc wprost góruje z jednej strony goebelsowskie techniki upowszechniania fałszywych informacji, z drugiej o bolszewickie przekonanie dotyczące tzw. prawa większości. Mocne słowa, ale niestety prawdziwe.
Pierwsze opisują to, co dzieje się w mediach. Zarzucenie symetryzmu i uznanie wyższości kłótni nad dyskusją powoduje, że oglądając, słuchając czy czytając to, co podrzucają nam dziennikarze, w gruncie rzeczy zawsze wybieramy te z prezentowanych poglądów, które są bliższe naszym przekonaniom. W konsekwencji utwierdzamy się w tym, że to my mamy rację, a wypowiedzi innych nawet nie musimy słuchać, bo wiadomo, że są nieprawidłowe.
To rodzi owo bolszewickie przekonanie o naszych szczególnych uprawnieniach. Żyjąc w swoich bańkach odnajdujemy w nich nie tylko potwierdzenie słuszności naszych zapatrywań, ale i utwierdzamy się w przekonaniu, że dokładnie tak samo myślą wszyscy- no przynajmniej właściwa większość!
Widać to w kontekście dzisiejszych wypowiedzi na temat oświaty. W intensywnym zakresie zaktywizowała się znaczna część rodziców oraz zwolenników tzw. szkół demokratycznych. Standardowym poglądem jest nawoływanie do likwidacji administracji oświatowej, w tym MEN oraz kuratoriów i przekazanie oświaty w ręce jej bezpośrednich użytkowników- czyli uczniów oraz ich rodziców.
Przekonanie o tym, że oddanie środków na szkoły rodzicom i uprawnienie ich do samodzielnego decydowania gdzie i w jakim wymiarze miałyby się uczyć ich dzieci przypomina czasy, w których wielu z nas wierzyło w ideę niewidzialnej ręki rynku. Ale to miraż!
W jakimś sensie przekonaliśmy się o tym w zakresie szkolnictwa wyższego. Dziś każdy, kogo na to stać, może sobie kupić dyplom wyższej uczelni. W niedalekiej przeszłości oczywiście to też było możliwe- załatwiało się to na rynku i wiązało się z fałszowaniem dokumentów. Paradoksalnie dziś też się to załatwia na rynku, na wolnym rynku dostępu do szkół wyższych. Różnica polega na tym, że dziś dzieje się to lege artis a papier Wyższej Szkoły od Wszystkiego jest w gruncie rzeczy tak samo ważny jak prestiżowej uczelni.
Od ponad dwudziestu lat na świecie a od kilku lat w naszym kraju rozmawiamy o możliwościach jakie niesie w sobie przeniesienie ciężaru z nauczania treści przedmiotowych na rozwijanie w uczniach zbioru określonych kompetencji. Na pierwszym miejscu wymienia się umiejętność rozumienia i tworzenia informacji rozumianej jako zdolność identyfikowania, rozumienia, wyrażania, tworzenia i interpretowania pojęć, uczuć, faktów i opinii w mowie i piśmie, przy wykorzystaniu obrazów, dźwięków i materiałów cyfrowych we wszystkich dziedzinach i kontekstach. Inny zbiór umiejętności to kompetencje obywatelskie rozumiane jako zdolność działania jako odpowiedzialni obywatele oraz pełnego uczestnictwa w życiu obywatelskim i społecznym, w oparciu o rozumienie pojęć i struktur społecznych, gospodarczych, prawnych i politycznych, a także wydarzeń globalnych i zrównoważonego rozwoju. Pierwsze pomogłoby skutecznie przeciwstawić się wszechobecnej propagandzie, drugie sprzyjałoby rozwojowi odpowiedzialności za działania na rzecz innych i wspólnie z drugimi. To szkoła może już dziś. I w tym mogą pomóc zarówno nauczyciele jak i rodzice ich uczniów.
Przed nami obowiązek poważnej dyskusji na temat celów i zasad funkcjonowania oświaty, szkoły i nauczycieli. Czas pandemii dał ku niej pewien impuls.
Paradoksalnie dyskurs już dziś toczący się w tej sprawie, to kontynuacja debaty, polemik oraz wystąpień, które pojawiły się internecie i w mediach w trakcie oraz po ubiegłorocznym strajku zorganizowanym przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Wybory prezydenckie, przynajmniej na przykładzie jednego z kandydatów pokazały, że i politycy mogą proponować udział w tego typu dyskusji. Część polityków już się zorientowała, że to ważny temat i nawet skutecznie występują w parlamencie z propozycjami rozwiązań dotyczących realnych potrzeb szkół i nauczycieli. Wszystko wskazuje na to, że oto nadchodzi czas na nas…
Jarosław Kordziński