Patrząc na tysiące nauczycieli odchodzących z zawodu, rezygnujących dyrektorów szkół i postępujący poziom bezradności prezentowany przez znaczną część absolwentów, można odnieść wrażenie, że oddajemy edukację za bezcen. To smutne, bo z czasem coraz więcej przyjdzie płacić za to nam wszystkim – pisze Jarosław KORDZIŃSKI
.W środku wakacji, 5 sierpnia, zginął tragicznie w czeskich Tatrach Konrad Jaroszewski – dyrektor XXX LO im. Jana Śniadeckiego, szkoły, o której się mówi, że to kultowa 1000-latka dostosowana do potrzeb edukacji w XXI wieku, i której historia oraz zaangażowanie uczniów i nauczycieli spowodowały, że dziś wielu jej absolwentów to osoby powszechnie znane i szanowane. Wyjeżdżając na urlop, Jaroszewski napisał: „Z Himalajów kłamstwa, hipokryzji i bezprawia przeniosłem się na jakiś czas w Tatry. Po rocznej dawce adrenaliny od PiS potrzebuję wyciszenia na ścianach Gerlacha”. To była jego ostatnia wspinaczka. Ktoś mógłby powiedzieć, że wraz z nim odchodzi kolejna szansa na atrakcyjną, wartościową, oczekiwaną i potrzebną szkołę. Z taką od września 2022 r. spotkać się będzie coraz trudniej. Nie ma sensu tłumaczyć dlaczego. Ci, którzy to wiedzą, zrozumieją bez słów. Ci, którym się wydaje, że to nieprawda, albo którzy po prostu nie chcą w to uwierzyć, i tak się przekonać nie dadzą. Lepiej się zastanowić, co można zrobić, by szkoła nie dała się w całości zanurzyć w konsekwentnie nakładanej na nią, nomen omen, czarnej otchłani.
Wpadnę, jak już nie będę musiał się wstydzić
.Osoby odpowiedzialne za edukację nie muszą robić wszystkiego, co proponują politycy, resort edukacji, władze samorządowe, związki zawodowe czy świat nauki. Osoby czujące się odpowiedzialne za edukację powinny w pierwszej kolejności skupić się na potrzebach rozwojowych i przyszłości pokolenia, które aktualnie uczęszcza do szkoły.
Ci, którzy jeszcze niedawno byli uczniami, dziś w coraz szerszym wymiarze zasilają część młodych absolwentów, których nauka zaczyna określać anagramem NEET – not in education, employment, or training (niepracujący, niekształcący się i nieszkolący się). To osoby, które nie potrafią odnaleźć się w życiu dorosłym, bo zagubione w pozorach wiedzy i paraumiejętnościach serwowanych im przez szkołę nie rozumieją, że życie wymaga osobistego zaangażowania, samodzielnej analizy i przetwarzania informacji, kooperacji, kreatywności i umiejętności osiągania kompromisu. Czy tego dostarcza szkoła, w której z całej puli kompetencji, które opisał Bloom w swojej taksonomii celów, uczniowie otrzymują na ogół tylko to, co powinni zapamiętać, w jaki sposób to rozumieć i z jakich algorytmów skorzystać, rozwiązując znane aż do bólu zadania? Czy to jest szkoła, z którą powinno być nam po drodze? Czy nie lepiej byłoby poszukać rozwiązań, których naprawdę nie będziemy musieli się wstydzić?
Czas na odszkolnienie edukacji
.Znany filozof i krytyk współczesnego społeczeństwa Ivan Illich swój zbiór esejów wydany pod tytułem Odszkolnić społeczeństwo zaczyna od tezy, że w szkołach „szkoli” się ucznia, by mylił nauczanie z nauką, dobre oceny z edukacją, dyplom z kompetencjami i elokwencję z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego. To myśl zapisana co prawda blisko pięćdziesiąt lat temu, ale przecież wciąż aktualna. Czyż nie żyjemy w mającym co najmniej kilkaset lat przekonaniu, że celem szkół jest nadawanie stosownych etykiet, a nauczyciele są po to, by uczniów do ich uzyskania przygotować?
W efekcie takiego myślenia zdaniem Illicha: „Leczenie mylone jest z ochroną zdrowia, prace społeczne z poprawą życia społeczeństwa, dozór policyjny z bezpieczeństwem osobistym, wojskowy dryl z bezpieczeństwem narodowym, wyścig szczurów z produktywną pracą”[1]. Dzieje się tak w znacznym stopniu dlatego, że świat, w którym żyjemy, wyposażyliśmy przede wszystkim w system oceny innych, w miejsce oceny siebie samych w procesie dochodzenia do tego, co ważne. Na szczęście można to zmienić.
Po pierwsze, to nauczyciele decydują, czego i w jaki sposób uczą. Nawet podstawa programowa nie jest tu najważniejsza. Określa co prawda efekty, ale można w celu ich osiągnięcia dobierać różne treści i różne sposoby pracy. Najważniejsza jest gotowość i otwartość uczniów. To oni decydują o tym, w jaki sposób będziemy z nimi pracować. Oznacza to, że wcale nie trzeba korzystać z proponowanych podręczników. Tu, jak w przypadku każdego innego przedmiotu, decydująca jest podstawa programowa. Nauczyciele natomiast mogą korzystać z materiałów, które są według nich najkorzystniejsze dla uczniów. Jeszcze we wrześniu pojawią się kompletne, dobrze opracowane i przygotowane do wykorzystania materiały cyfrowe, z których wszyscy będą mogli korzystać nieodpłatnie.
Po drugie, o tym, jak rozumieć kluczowe pojęcia typu: szacunek dla innych, patriotyzm, wiara, tolerancja i wiele innych, decyduje nie minister, zwłaszcza kiedy ogranicza go fundamentalizm i ewidentna niechęć do innych (w tym do uczniów). O tym, jak rozumiemy kluczowe pojęcia, decydować mogą i powinni w wyniku wspólnych ustaleń nauczyciele, uczniowie oraz rodzice. To oni też decydują o tym, kogo zapraszać do szkoły i z kim oraz w jakim celu współpracować.
Po trzecie, wcale nie trzeba oceniać. Egzaminy zewnętrzne zostają – to fakt. Stopnie szkolne w żaden sposób jednak do nich nie przygotowują. Tu ważne są poczucie sensu i pełna świadomość celów, korzyści oraz procesu rozwoju, które w trakcie uczenia i uczenia się towarzyszą zarówno uczniom, jak i nauczycielom. Dochodźmy do porozumienia co do celów naszej wspólnej pracy, na bieżąco śledźmy osiągane rezultaty, rozmawiajmy o tym i cieszmy się wspólnie z osiągnięć – to wystarczy.
Po czwarte, po piąte…
.Można by tak godzinami. Liczba błędów, nieprawidłowości, zaniechań, krzywd, ewidentnych powodów do buntu i prób narzucenia rozwiązań, które nijak się mają do otwartej, przyjaznej, wartościowej i korzystnej dla uczniów oraz ich nauczycieli szkoły, jest olbrzymia. Dorośli lubią sobie wyobrażać, że pobyt uczniów w szkole to przygotowanie ich do życia w przyszłości. Szkoła ma być najlepszym medium pomagającym wczorajszym dzieciom przeniknąć z sukcesem w dorosłość. A przecież nie mamy najmniejszego wpływu na to, co będzie się działo za lat kilkanaście czy tym bardziej kilkadziesiąt. Możemy w bezpośredniej pracy z dziećmi ułatwiać im dostrzeganie własnych zasobów, posiadanych mocy i ograniczeń. Ułatwiać sytuacje, w których mogą rozpoznać, co jest wartościowe, choć może nie jest bardzo opłacalne, i co jest opłacalne, choć jednocześnie nie jest wartościowe.
Każdy z nas powinien umieć odnaleźć siebie w sobie. Być może wtedy nie będziemy już rządzeni przez różnych influencerów czy patopolityków, którzy żerując na tym, czego doświadczyliśmy w przeszłości, i kłamiąc na temat tego, co czeka nas w przyszłości, determinują nasze postawy, wybory i decyzje.
Czas wyzwolić się z błędu oddania edukacji w ręce fundamentalistów i wsteczników. Tym bardziej z ogromnego przewinienia, jakim jest akceptacja tego stanu rzeczy. Nie można zaakceptować ciągłego lekceważenia praw człowieka (zarówno uczniów, jak i nauczycieli i rodziców) oraz promowania poniżających godność ludzką zachowań.
.Patrząc na tysiące nauczycieli odchodzących z zawodu, rezygnujących dyrektorów szkół i postępujący poziom bezradności prezentowany przez znaczną część absolwentów, można odnieść wrażenie, że oddajemy edukację za bezcen. To smutne, bo już dziś dużo, a z czasem coraz więcej przyjdzie za nią płacić nam wszystkim.
Jarosław Kordziński
[1] Ivan Illich, Odszkolnić społeczeństwo, Warszawa 2010, s. 37.