Szkoła to nie komputery, to nie wideokonferencje. Szkoła to relacja Mistrz-Uczeń
Szkoła uczy pojęć, umiejętności oraz postaw z czasów, kiedy wartości te miały jeszcze jakieś znaczenie. Z czasów, kiedy nauczyciel był wzorem, a uczeń próbował na różne sposoby go naśladować. Kiedy obie strony łączył wspólny język pracy nad rozwojem osoby powoli wkraczającej w dorosłość – przypomina Jarosław KORDZIŃSKI
Basil Bernstein w swojej książce „Odtwarzanie kultury” wskazuje na dwa kody językowe, którymi posługujemy się na co dzień: kod ograniczony, pozostałość dzieciństwa i wpływu rodziny oraz kod rozwinięty nabyty także w domum, ale też w najbliższym środowisku dziecka, a z czasem również podczas nauki w szkole. Kod ograniczony decyduje o najprostszych formach komunikacji, charakteryzuje się używaniem krótkich zdań, bądź ich równoważników czy wręcz różnych typów nie zawsze cenzuralnych zastępników podkreślanych wyrazistym tonem głosu, mimiką bądź gestami. To co charakterystyczne dla tego sposobu komunikowania, to odwoływanie się do znanych w danych środowiskach stereotypów czy symboli – co z jednej strony ułatwia w danej grupie komunikowanie się, z drugiej jednak utrudnia zrozumienie treści czy idei prezentowanych przez innych. Pozostawanie na poziomie używania tylko tego kodu pozwala różnym podmiotom zewnętrznym manipulowanie nami a nawet na podporządkowanie i wymuszanie oczekiwanych działań, zachowań czy postaw.
Kod rozwinięty charakteryzuje się zindywidualizowanym podejściem do wyrażania własnych sądów i opinii i nie jest przewidywalny. Decyduje o autonomii jednostek, szerszym i wieloaspektowym rozumieniu otrzymywanego przekazu, wysokim poziomie refleksji oraz podejmowaniu samodzielnych decyzji. Umożliwia rozumienie kodu ograniczonego, ale też może sprzyjać pewnej nadaktywności komunikacyjnej, ograniczającej słuchanie na rzecz nieuprawnionego interpretowania myśli, oceny czy pouczania rozmówców.
Szkoła bazuje na logice oraz zasadach porozumiewania się z wykorzystaniem kodu rozwiniętego. Tak było od zawsze. Od czasów, kiedy ten, kto wiedział więcej, uczył tego, który miał się tego dopiero dowiedzieć.
W sytuacji, w której nauczyciel cieszył się należytym autorytetem, posługiwanie się kodem rozwiniętym było jednym z celów warunkujących awans społeczny. Proces powyższy w sposób wymowny zaprezentował w „Pigmalionie” George Bernard Shaw opisując jak profesor Higgins w ciągu sześciu miesięcy, głównie dzięki pracy nad językiem, wprowadził na salony biedną kwiaciarkę Elizę. Ta jednak, wyzbywszy się swoich językowych ograniczeń, znalazła się w zupełnie nowej sferze doznań i oczekiwań, ponieważ nie tylko nauczyła się mówić inaczej, ale też spostrzegła, że świat oferuje dużo więcej tym, którzy patrzą na niego z perspektywy szerszej niż ta, którą oferuje widzenie z poziomu rynsztoka.
W sposób szczególnie wnikliwy sytuację powyższą opisuje w swojej pracy „Pedagogy of the Oppressed” Paolo Freire podkreślając potrzebę nie tylko prostego wyprowadzania ludzi z analfabetyzmu, ale również budowania środowisk (społeczności) w oparciu o wspólny język rozumiany jako narzędzie do interpretowania świata, oceny jego walorów, identyfikowania szans i zagrożeń i wreszcie wartościowania tego co ważne i zbędne.
Przytoczone przykłady dotyczą jednak świata, który, choć wciąż obecny, w znacznym stopniu jednak przeminął. Pisze o tym w swojej „Płynnej nowoczesności” Zygmunt Bauman mówiąc, że „Świat istnieje o tyle, o ile możemy dla niego wynaleźć odpowiednią nazwę”. Dziś jednak mamy problem właśnie z tym nazywaniem.
W dobie pośpiesznej konsumpcji i powszechnego dostępu do wszystkiego (w tym również do wiedzy), wartość oraz znaczenie wielu kluczowych słów uległa radykalnej dewaluacji.
Jak pisze Bauman: „Nadszedł czas roztapiania wzorców zależności i wzajemnych relacji. Są one dzisiaj plastyczne w stopniu nieznanym wcześniejszym pokoleniom i dla nich niewyobrażalnym, ale – jak wszystkie płyny – nie zachowują zbyt długo swego kształtu”. Świat jest kształtowany przez mody, a może jeszcze bardziej przez klikalność. To czas, w którym premier dużego europejskiego państwa zabiega o spotkanie z najmodniejszym w danym momencie youtuberem, nie dlatego, że może dzięki temu przekazać coś milionom jego fanów, ale raczej żeby „przykleić” się do atrakcyjnego opakowania, jakie ten stworzył w internecie dla samego siebie.
Szkoła uczy pojęć, umiejętności oraz postaw z czasów, kiedy wartości te miały jeszcze jakieś znaczenie. Z czasów, kiedy nauczyciel był wzorem, a uczeń próbował na różne sposoby go naśladować. Kiedy obie strony łączył wspólny język pracy nad rozwojem osoby powoli wkraczającej w dorosłość.
Kluczowym wymiarem tego języka był wspomniany na wstępie kod rozwinięty. Jednak dziś w naszym życiu codziennym- domu, mediach, polityce, a także i w szkole – rządzi przede wszystkim kod prosty. Dzięki niemu dużo niewymagającej łatwości w prosty sposób pozwala nazwać wszystkie elementy szybko zmieniającego się świata. Co więcej, dzięki swojemu nieskomplikowaniu gwarantuje dostęp do większej liczby odbiorców, a co za tym idzie pozwala zyskać szybką popularność.
Czy powszechna edukacja jest w stanie to zmienić? Mówiąc metaforycznie dzisiejsza nauka to permanentna szkoła języków obcych. Zarówno ze względu na zbiory słów wykorzystywanych w poszczególnych przedmiotach, jak i na skutek braku korelacji proponowanych przez nią wartości z tym, co oferuje codzienna rzeczywistość.
Co więcej sposób zarządzania oświatą przez resort edukacji, ale też na ogół przez lokalne samorządy, pokazuje, że i tu prostactwo oraz utylitaryzm zastępują odpowiedzialność za rozwój kolejnych pokoleń.
Szkoła, jak niechciany gorący kartofel przerzucana jest z rąk do rąk i nikt tak naprawdę nie chce wziąć za nią odpowiedzialności. Bawią nas wyniki egzaminów, ścigamy się na liczby laureatów, porównujemy statystyki wyposażenia pracowni. Budujemy przekaz „pato-„ i osiągamy takie właśnie patorezultaty.
Zapominamy, że punktem wyjścia powinno być słowo i język jakim posługują się uczniowie. Mowa przy pomocy której będą nie tylko opisywać świat, ale też formułować wartościowe cele własnego rozwoju.
Jarosław Kordziński