Jean-Paul OURY: Zielona dystopia, czyli o tym, jak manipuluje się naszymi lękami

Zielona dystopia, czyli o tym, jak manipuluje się naszymi lękami

Photo of Jean-Paul OURY

Jean-Paul OURY

Jeden z czołowych francuskich ekspertów komunikacji strategicznej. Konsultant strategii korporacyjnych i nowych mediów. Doktor historii nauk i technologii.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zielony marketing strącił cywilizację nauki i postępu z piedestału, narzucając swoją agendę technologiczną pełną rozwiązań „made in Nature”. Gdy te okazują się niedoskonałe, szybko znajdują wsparcie ze strony polityków. To wtedy zielona ideologia przejmuje władzę i zaczyna dyktować warunki – pisze Jean-Paul OURY

Zielony marketing zachwala transformację ekologiczną, obiecując narodziny nowego i trwałego modelu konsumpcji. Warto się jednak poważnie zastanowić nad tym, czy jakieś pojedyncze produkty bądź usługi spod znaku „made in Nature” mogą rozwiązać wszystkie problemy ludzkości. Tym bardziej że za wieloma propozycjami kryć się może coś więcej niż tylko troska o dobro planety.

Wielu apostołów transformacji ekologicznej działa bowiem z pobudek politycznych lub ideologicznych, a nierzadko z obu naraz. Jeśli więc polityka instrumentalizuje naukę, konsekwencję muszą być opłakane.

Liczne przykłady z przeszłości pokazują dobitnie, że dominacja ideologii nad nauką niemal zawsze kończy się nieodwracalną katastrofą i ludzkimi cierpieniami. Gdy ideologia podporządkowuje sobie rozum, powstają rozwiązania technologiczne niezdolne do zaspokojenia potrzeb społeczeństw. Przywołać tu można choćby okryte złą sławą koncepcje Trofima Łysenki. W latach 20. XX wieku „łysenkizm” zapanował na dobre w radzieckim rolnictwie, sprowadzając w ciągu następnych niemal pięciu dekad głód na mieszkańców ZSRR. Jak pisał historyk Sam Kean, „Łysenko zabił prawdopodobnie więcej ludzi niż którykolwiek z naukowców w historii. Inne znane wątpliwe wynalazki, jak np. dynamit, gazy bojowe czy bomba atomowa, były również bardzo śmiercionośne, ale to Łysenko z pełną premedytacją skazał swoimi oszukańczymi badaniami miliony ludzi na głód. Tylko broń palna i proch – rezultaty poszukiwań badawczych licznych naukowców na przestrzeni wieków – mogą rywalizować z tą rzezią”[1]. Łysenko winę dzieli oczywiście ze Stalinem, gdyż to radziecki przywódca zdecydował o „modernizacji” radzieckiego rolnictwa według koncepcji naukowca. Zmuszenie milionów ludzi do pracy w kołchozach było dla nich wyrokiem śmierci. Z głodu zmarło ponad siedem milionów sowieckich obywateli. Rozwiązania Łysenki przyjęło także wiele innych państw sojuszniczych ZSRR, jak choćby Chiny, gdzie w końcu lat 50. zmarło z głodu ponad trzydzieści milionów ludzi. W czym tkwił problem?

W 1928 roku Łysenko ogłosił wynalezienie jarowizacji zbóż – zabiegu polegającego na wystawianiu ziaren pszenicy na działanie zimna, dzięki czemu przechodziły one ze stadium wegetatywnego do stadium generatywnego. Technika ta miała skutkować czterokrotnie wyższą wydajnością. Niektórzy historycy podejrzewają jednak, że Łysenko fałszował wyniki swoich badań.

Jego tezy padły na podatny grunt we władzach partii komunistycznej, ponieważ dowodziły wyższości wpływów środowiskowych nad genetyką. I choć to „pseudoodkrycie” przynosiło jedynie niewielkie korzyści, propaganda radziecka uczyniła z naukowca bohatera, genialnego rolnika i wynalazcę cudownej technologii. W 1938 roku Łysenko stanął nawet na czele Akademii Nauk Rolniczych. Gdy piął się po szczeblach kariery, nie przestawał zwalczać osiągnięć genetyki, określając radzieckich naukowców wyznających teorie Mendla „wrogami ludu”. Duża część z nich wylądowała zresztą w obozach pracy. Stalin podzielał wizję Łysenki, gdyż zgodnie z ideologią marksistowską jedynie środowisko może wpływać na powstawanie gatunków roślin i zwierząt. Do okrucieństw „łysenkizmu” przyznano się co prawda w latach 90., ale jak notuje Kean, na fali coraz silniejszego odrzucenia kultury zachodniej nurt ten się odradza. Według współczesnych wyznawców teorii Łysenki „genetyka służy imperialnym interesom USA i szkodzi Rosji”[2].

Historia ta pokazuje, jakie mogą być skutki ingerencji polityki w świat nauki, a zwłaszcza wykorzystywania do celów politycznych wątpliwych teorii naukowych i trwania przy nich mimo ewidentnych błędów.

Ideologia narzuca swój dyktat, a głosy tych, którzy się z nią nie zgadzają, są eliminowane. Polityczna arbitralność zaś odrzuca wszelki obiektywizm, instrumentalizując pseudonaukowy dyskurs i zmuszając go do opisywania świata według z góry ustalonego schematu. W czasach, gdy wszyscy niepokoją się o „prawdziwość” informacji i tropią „fake newsy”, warto pamiętać, na jakie niebezpieczeństwa wystawiają nas również niektóre pseudonauki. Zwłaszcza te, które świetnie wpisują się w działania polityków dążących za wszelką cenę do przejęcia władzy.

Nieufność jest tym bardziej uzasadniona, że wbrew temu, co się powszechnie uważa, żeby zdestabilizować nasze społeczeństwa, wcale nie potrzeba tak wiele. Ludziom, którzy żyli w powszechnym dostępie do dóbr, wydaje się, że wszystko przychodzi bez wysiłku i że jedynym problemem, z jakim musimy się mierzyć, jest „bardziej naturalne” pożywienie. Ludzie ci powinni przede wszystkim zdać sobie sprawę, że przemysł rolno-spożywczy opiera się na bardzo wątłych fundamentach i że trzeba zmobilizować wszystkie siły, jakimi dysponuje nasza cywilizacja, w tym nowe technologie, które udowadniały jak dotąd swoją skuteczność.

Weźmy przykład pszenicy. Jej produkcja spadła w Europie w 2018 roku z powodu suszy do poziomu 136,6 mln ton, czyli była o 15 mln ton niższa w porównaniu z 2017 rokiem. W ujęciu światowym spadek ten wynosił już 30 mln ton. Dla konsumentów oznacza to wzrost cen. Jak zauważają analitycy, jest to na dłuższą metę spore wyzwanie dla przemysłu rolno-spożywczego. Pszenica jest bowiem przeznaczana na potrzeby ludzi, którzy przecież z dnia na dzień nie przestaną się odżywiać. A wzrost cen tego zboża sprawi, że obniży się opłacalność produkcji zwierzęcej. Pszenica będzie więc musiała być zastępowana przez inne zboża, takie jak soja czy kukurydza, których produkcja zresztą również maleje z powodu suszy. Czeka nas zatem okres niepewności żywieniowej, tym bardziej że produkcja pszenicy powinna rosnąć co roku o 1,6 proc., aby sprostać popytowi coraz liczniejszej populacji na naszej planecie.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w tym samym niemal momencie w czasopiśmie „Science”[3] ukazał się artykuł, który opisuje dobrze rokujące rezultaty badań genetycznych nad pszenicą, dzięki którym łatwiej przyjdzie w praktyce selekcjonować geny ważne z punktu widzenia rolnictwa, w tym takie, które dają roślinie większą odporność na choroby.

Wszystko zmierzałoby więc w dobrym kierunku, gdyby nie polityka. Laboratoria działające w Unii Europejskiej muszą brać pod uwagę wyrok TSUE z 25 lipca 2018 roku, w którym stwierdza się, że rośliny uzyskane w drodze mutagenezy stanowią GMO. W praktyce skutkować to będzie opóźnieniem wszelkich badań genetycznych nad pszenicą i ich zastosowaniem w przemyśle rolno-spożywczym. Biotechnologie, które oferują konkretne rozwiązania, wdrażane w tak wielu krajach poza Unią, przegrały sromotnie batalię z polityką europejską.

Dużo większym zagrożeniem jest ingerencja polityki w sektor energetyczny. Przykładem może tu być niemiecki program Energiewende, który pokazał, że Niemcy, odchodząc od atomu, będą musieli dalej stosować węgiel do produkcji energii. Podobny problem rysuje się w Belgii. Zamykanie tamtejszych elektrowni jądrowych i zastępowanie ich dotowanymi, ale niezbyt wydajnymi technologiami odnawialnych źródeł energii, doprowadzi do powstania olbrzymiego chaosu energetycznego.

Ludzie, którzy sądzą, że powtórka z Łysenki jest w dzisiejszych czasach niemożliwa, są w błędzie. Cóż z tego, że nauka przynosi rozwiązania, skoro złe decyzje polityków nieodpornych na indoktrynację ideologiczną narażają całe społeczeństwa na niebezpieczeństwo. Cywilizacja postępu naukowo-technicznego jest dzisiaj wystawiona niestety na bardzo dużą próbę.

Tak, zielony marketing strącił cywilizację nauki i postępu z piedestału, narzucając swoją agendę technologiczną pełną rozwiązań „made in Nature”. Gdy te okazują się niedoskonałe, szybko znajdują wsparcie ze strony polityków. To wtedy zielona ideologia przejmuje władzę i zaczyna dyktować warunki. Jedyna nadzieja w tym, że wolny rynek wymusi w końcu swoje prawa, ale zanim to się stanie, przyjdzie nam zmierzyć się z jeszcze innym, kto wie czy nie największym zagrożeniem. Otóż w agendzie niektórych opcji politycznych znajduje się podważanie zdobyczy cywilizacji oświecenia.

Jeśli wepchniemy na dobre naukę i technologie w ramiona ideologów, możemy stać się niezdolni do stawiania czoła wyzwaniom i do walki z wieloma ograniczeniami, które mogą pozbawić nas naszej wolności. Tak jak jest od zarania ludzkości, naszymi działaniami powinien kierować strach właśnie przed nawrotem tych prawdziwych zagrożeń (lęk o byt, jedzenie, dostęp do energii, lęk przed nową pandemią). A tymczasem ideolodzy wmawiają nam, że zagrożeniem są rozwiązania, które przynosi postęp naukowo-technologiczny. Przyjrzyjmy się więc, na czym polega różnica między tym prawdziwym, spontanicznym i naturalnym lękiem a tym całkowicie zmanipulowanym, stworzonym na potrzeby polityczne.

Weźmy przykład wilka, który budzi w człowieku pradawny lęk. Reintrodukcja tego gatunku, przebiegająca w Europie pod hasłem „pogodzenia się z przyrodą”, jest pilotowana przez ideologów, którzy kierują się prawdziwą „niechęcią do ludzkości”. A tymczasem, jak pisze Sylvie Brunel[4], „jest to aberracja społeczna (zniechęca się hodowców indywidualnych do utrzymywania stad) i ekonomiczna (koszty ochrony stad, odszkodowania ze skarbu państwa; każdy wilk kosztuje podatników 57 000 euro)”.

Wilk jest przykładem symbolicznym, ilustrującym zupełnie naturalny i zakorzeniony w naszej zbiorowej nieświadomości lęk przed drapieżnikami. Reintrodukcja tych zwierząt jest wyborem ideologicznym: każe się nam chronić gatunki, na które od wieków polowaliśmy, ponieważ baliśmy się ich lub po prostu dlatego, że zagrażały naszemu życiu…

I to ta sama ideologia każe nam bać się innowacji naukowych i technologicznych. Przypomnijmy sobie słowa nastoletniej Grety Thunberg na szczycie w Davos w 2019 roku: „Chcę, żebyście poczuli strach, który ja czuję każdego dnia”.

W słowach Thunberg mamy do czynienia z manipulacją, ponieważ nie chodzi o strach przed jakąś jedną technologią, ale o permanentny lęk przed postępem jako takim. Dziś ludzie boją się go bardziej niż zjawisk naturalnych. Prędkość pociągów, zmiany klimatyczne, energia atomowa, modyfikacje genetyczne – to niektóre przykłady nowych obsesji. Wiele z nich wywołanych zostało jakimś nagłym zdarzeniem, ale w większości są to strachy na Lachy.

Swoje trzy grosze wtrącił również niemiecki myśliciel Hans Jonas, który zachęcał do kierowania się w każdej czynności etyką strachu. Jak podkreśla francuski filozof Dominique Lecourt, „etyka Jonasa to propozycja nowej ontologii, która bierze pod uwagę zagrożenie, którym dla przyszłości człowieka są jego własne technologie (…). Postępująca dominacja człowieka nad przyrodą, a zwłaszcza wszelkie przejawy złego jej traktowania zagrażają jej dalszemu bytowi”.

Ta krótka wstawka filozoficzna pozwala nam lepiej zrozumieć, co siedzi w głowie Grety, a tak naprawdę w głowach tych, którzy manipulują nieszczęsną nastolatką. Bezrozumne podążanie za jej hasłami jest jednoznaczne z odrzuceniem wszelkiego postępu technologicznego. Taki przynajmniej jest wydźwięk jej słów.

Czy taka postawa jest rzeczywiście „naturalna”? Czy nie stoi ona jednak w sprzeczności z naszą wrodzoną skłonnością do podejmowania ryzyka? Dlaczego zmusza się nas do strachu przed cywilizacją wyrosłą na nauce i technologiach, a w konsekwencji do odejścia od logiki wzrostu gospodarczego? Jak możemy bać się społeczeństwa, które przesunęło przeciętną długość życia człowieka do 71. roku życia, zmniejszyło śmiertelność wśród dzieci, zdołało zapewnić 1,3 mld Chińczyków 3100 kalorii dziennie, zmniejszyło wskaźnik ubóstwa z 90 proc. do 10 proc. populacji w ciągu 250 lat? To tylko kilka osiągnięć cywilizacji oświecenia.

.Podsumujmy:

– Jeśli boimy się biotechnologii, które pozwalają zabezpieczyć całe populacje przed malarią, oznacza to, że nasz strach jest wynikiem manipulacji. Zupełnie naturalnym odruchem jest natomiast lęk przed komarami, które tę chorobę roznoszą.

– Wynikiem manipulacji jest strach przed energią atomową, która nie emituje CO2 do atmosfery; jest nim też udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy całe państwa muszą korzystać z węgla, by zastępować niewydolne źródła energii odnawialnej.

– Jesteśmy zmanipulowani, gdy boimy się technologii NBIC (nanotechnologia, biotechnologia, technologia informacyjna i kognitywistyka), które potrafią nas leczyć i mogą przedłużyć nam życie (nie chroniąc nas oczywiście od śmierci…).

.Przykłady można mnożyć w nieskończoność. „Heurystyka strachu” zmusza nas do lęku przed nauką i nowymi technologiami czyniącymi życie człowieka znośniejszym. To postawa, którą wyczytujemy ze słów Grety Thunberg. Strach jest oczywiście zbawienny, gdy pozwala nam uniknąć bezpośredniego zagrożenia. Ale gdy jest on instrumentalizowany, otwiera człowieka na wszelkie formy manipulacji ideologicznej. A to jest coś, czego powinniśmy obawiać się najbardziej.

Jean-Paul Oury

Fragment najnowszej książki Jean Paul Oury’ego „Greta a tué Einstein: La science sacrifiée sur l’autel de l’écologisme”, wyd. VA Press, 2021. Przekład dla „Wszystko Co Najważniejsze”: Andrzej Stańczyk


[1] Sam Kean, The Soviet Era’s Deadliest Scientist Is Regaining Popularity in Russia, The Atlantic, 2017. [2] ibid. [3] The International Wheat Genome Sequencing Consortium (IWGSC), Rudi Appels, « Shift- ing the limits in wheat research and breeding using a fully annotated reference genome », [w:] „Science” http://science.sciencemag.org/content/361/6403/eaar7191 92 [4] Sylvie Brunel, Toutes ces idées qui nous gâchent la vie, Paris 2019.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 stycznia 2021
Fot. Vincent KESSLER/ Reuters / Forum