
UE, Ameryka Łacińska i Karaiby. Spotkanie po latach
W relacjach pomiędzy naszymi regionami uwarunkowania historyczne odgrywają ogromną rolę. Nie przepracowaliśmy jeszcze tych bolesnych doświadczeń, co wciąż rodzi poczucie krzywdy, a także zachęca do upominania się o sprawiedliwość – często rozumianą nie tylko jako formalne przeprosiny, ale jako reparacje o konkretnym wymiarze finansowym – pisze prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
.Pierwsze od ośmiu lat spotkanie na szczycie szefów państw i rządów Unii Europejskiej oraz Wspólnoty Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC), które odbyło się 17–18 lipca w Brukseli, sygnalizuje ożywienie wzajemnych relacji i daje szanse na „nowy początek pomiędzy starymi przyjaciółmi” – jak to ujęła szefowa Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen.
Wzmożone zainteresowanie Unii Europejskiej krajami CELAC obserwujemy zresztą już od pewnego czasu. Prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva spotkał się z prezydentem Portugalii Marcelo Rebelo de Sousą, prezydent Kolumbii Gustavo Petro odwiedził kanclerza Niemiec Olafa Scholza, a prezydent Argentyny Alberto Fernández odbył rozmowy z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Z kolei Ursula von der Leyen podróżowała po kontynencie, odwiedzając Brazylię, Argentynę, Chile i Meksyk. Wcześniej kanclerz Niemiec w Ameryce Południowej zachęcał – bezskutecznie – do wsparcia Ukrainy w postaci deklaratywnej, a także przekazania amunicji i wyposażenia wojskowego.
Na początku czerwca Unia Europejska zaproponowała nową strategię wobec Ameryki Łacińskiej i Karaibów. W nowym podejściu odczytujemy chęć pogłębienia współpracy na rzecz zbudowanego na prawie międzynarodowym porządku globalnego, zintensyfikowania relacji gospodarczych i wsparcia zrównoważonego rozwoju społecznego.
Wszystko to pokazuje, że Unia Europejska próbuje nadać (przywrócić?) ważniejsze znaczenie Ameryce Łacińskiej i Karaibom w agendzie europejskiej. Ważne, aby takie podejście doczekało się wzajemności – i kontynuacji.
Nie wszyscy patrzymy w tym samym kierunku
.Chociaż za oczywistość uznaje się, że oba regiony, z racji bliskości kulturowej, historycznej i językowej, powinny dla siebie stanowić naturalnych, niekwestionowanych partnerów, to niedawny szczyt ujawnił – a może tylko uwydatnił – wiele różnic, które jednak istnieją, a nawet, przez te osiem lat bez wspólnych spotkań na najwyższym szczeblu, nabrzmiały.
Przez długie lata tradycja wspólnych regularnych spotkań przywódców obu regionów została zaniedbana. Dyplomaci i politycy latynoamerykańscy w kuluarach mówią o zaniedbaniu ze strony UE i ostentacyjnym braku zainteresowania Ameryką Łacińską. Z jednej strony można to tłumaczyć problemami samej Unii Europejskiej, w tym brexitem, pandemią czy w końcu agresją Rosji na Ukrainę oraz osłabieniem idei integracji po stronie latynoamerykańskiej, co zbiegło się ze sprzecznymi podejściami wobec Wenezueli, erozją demokracji w kolejnych krajach, tragiczną sytuacją w czasie i po pandemii oraz brakiem zaangażowania poprzedniego prezydenta Brazylii, Jaira Bolsonaro. Z drugiej strony obserwowaliśmy zmianę układu sił na arenie globalnej, w tym zwłaszcza wzrost obecności Chin w regionie Ameryki Łacińskiej i Karaibów, z czym Unia Europejska nie potrafiła dotąd się zmierzyć.
Lista tematów w agendzie dwudniowego spotkania była imponująca i nad wyraz słuszna: od praw człowieka i demokracji, przez rozwój ludzki i społeczny, wzrost gospodarczy i wymianę handlową, po zrównoważenie środowiskowe i migracje. Zgodnie ze wzniosłą narracją, praktykowaną podczas szczytu zwłaszcza przez stronę europejską, oba regiony łączą wspólne wartości, jak demokracja, przy czym jednak warto zauważyć, że w ostatnich latach zwłaszcza w krajach Ameryki Centralnej, ale też Południowej obserwujemy coraz głębszą erozję demokracji i rosnącą skłonność do populizmu i autorytaryzmu. W tym aspekcie rozmowa z UE o wartościach może nieść ważny przekaz. Unia Europejska w swojej nowej strategii wobec Ameryki Łacińskiej i Karaibów stawia na promocję pokoju, praw człowieka i demokracji, a także przeciwdziałanie dezinformacji. To dziś niezwykle ważne i potrzebne tematy.
Hiszpania w czasie prezydencji w Radzie UE za cel postawiła sobie ożywienie stosunków z regionem Ameryki Łacińskiej, dla którego jest naturalnym i zaangażowanym rzecznikiem w UE. Hiszpania na szczyt zaprosiła wszystkich bez wyjątku, w tym przedstawicieli reżimów autorytarnych z Kuby, Nikaragui i Wenezueli. Z jednej strony pokazuje to otwartość i chęć prowadzenia rozmów w jak najszerszym gronie (na niedawny szczyt państw amerykańskich Waszyngton nie zaprosił reżimów autorytarnych z półkuli zachodniej, co odbiło się czkawką we wzajemnych relacjach i stało się pretekstem do wzmożonej krytyki). Z drugiej jednak sprawiło, że osiągnięcie porozumienia co do sformułowania ostatecznego tekstu deklaracji ze szczytu okazało się wyzwaniem niezwykle trudnym i czasochłonnym. Przedstawiciele państw autorytarnych wykorzystali pobyt w Brukseli i żądne sensacji audytorium do zaprezentowania słów krytyki tak wobec polityki Waszyngtonu, pod którego nadmiernym wpływem znalazła się ich zdaniem również Europa, jak też do zarzucenia samej Unii hipokryzji i podwójnych standardów, gdy dbając o swoje interesy wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego („lokalnej europejskiej wojenki”), nie pamięta o cierpiących narodach w innych częściach świata. Hiszpania planowała na szczyt zaprosić prezydenta Ukrainy (w formie wystąpienia online), ale napotkała na tak ostrą krytykę ze strony państw latynoamerykańskich, że musiała się z tego pomysłu czym prędzej wycofać. Premier Hiszpanii, Pedro Sanchez, choć początkowo planował mocno angażować się w czasie szczytu, już pierwszego dnia wymknął się po angielsku, zaaferowany swoimi wewnętrznymi sprawami, w ognistym momencie kampanii przed nadchodzącymi przyspieszonymi wyborami. A to, niestety, osłabiło zaangażowanie Hiszpanii.
Podczas spotkania pojawiło się kilka kwestii nie tylko złożonych, ale wręcz kontrowersyjnych, co kładzie się cieniem na dotychczasowej współpracy i planach na przyszłość.
Trudna droga do podpisania deklaracji ze szczytu
.Propozycja tekstu finalnej deklaracji ze szczytu krążyła już na kilka tygodni przed rozpoczęciem szczytu, a strona latynoamerykańska wykreślała z niego kolejne akapity, zwłaszcza wszystko, co dotyczyło samej Ukrainy. Ostatecznie z 16 proponowanych stron udało się ocalić dziewięć, a wydźwięk cudem uratowanego akapitu dotyczącego Ukrainy stracił wiele z początkowej stanowczości.
Chociaż na zakończenie szczytu ostatecznie przyjęto deklarację, to ścieżka dochodzenia do porozumienia w sprawie tekstu uwidacznia głębokie różnice zdań i podziały. W deklaracji znalazł się uładzony paragraf dotyczący Ukrainy, ale bez wskazywania agresora i bez potępienia Rosji. „Wyrażamy głębokie zaniepokojenie trwającą wojną przeciwko Ukrainie. […] Wspieramy wszelkie dyplomatyczne wysiłki mające na celu sprawiedliwy i trwały pokój zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych. […] Przypominamy nasze stanowiska wyrażone na innych forach, w szczególności w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i w rezolucjach Zgromadzenia Ogólnego ONZ” – przeczytamy w końcowej deklaracji. Europejscy negocjatorzy za sukces uznają pozostawienie wyrażenia „przeciwko Ukrainie” zamiast „w Ukrainie”, bo ma to wskazywać na kierunek agresji. Żadne odniesienie do Rosji jako agresora nie zostało jednak zaakceptowane przez stronę latynoamerykańską.
Nikaragua jako jedyny kraj nie podpisała deklaracji. Przedstawiciel dyktatury Daniela Ortegi nie zaakceptował akapitu dotyczącego Ukrainy, nawet po usunięciu wszelkich odniesień do Rosji jako agresora. Tekst został złagodzony, a poprzeczkę obniżono dramatycznie, aby zgodę wyraziły przynajmniej Kuba i Wenezuela. Na końcowym etapie negocjacji do przekonywania Kuby i Wenezueli włączyły się nawet Brazylia i Argentyna. Dla wszystkich było jasne, że brak deklaracji oznaczałby spektakularną porażkę wizerunkową i zahamowanie współpracy na kolejne lata. Ostatecznie zastosowano dyplomatyczny trick, bo deklarację przyjęto, zaznaczając, że jedno z państw nie złożyło swojego podpisu i pozostaje przy odmiennym zdaniu.
Podczas szczytu politycy latynoamerykańscy wielokrotnie wykazywali irytację i zmęczenie tematem Ukrainy. Krytykowano europejskie wydatki na zbrojenia wojenne, bo przecież te pieniądze mogłyby zostać wykorzystane na walkę z głodem i nierównościami w krajach Ameryki Łacińskiej. Lula da Silva po szczycie skomentował: „[…] było 60 krajów i to jest bardzo zabawne, bo nie mówiło się o głodzie”.
Wielu przywódców latynoamerykańskich rozumie wojnę w Ukrainie jako wynik prowokacji Waszyngtonu i NATO wobec Rosji, która musi się bronić przed imperialistycznymi zapędami USA. Prezydent Kolumbii, Gustavo Petro, w Parlamencie Europejskim na zakończenie szczytu przyznał zupełnie szczerze: „Nie wiedziałem, co im powiedzieć, czy poprzeć Stany Zjednoczone, czy Rosję, w rzeczywistości to jest to samo”. Warto przypomnieć, że propaganda rosyjska w regionie Ameryki Łacińskiej działa wręcz modelowo i, jak widać, skutecznie. Wielu przywódców z regionu, ale też duża część społeczeństw, powiela tezy z narracji putinowskiej, które zresztą są przez Rosjan zgrabnie wpisywane w obecne w regionie od dekad nastroje antyamerykańskie.
Warto podkreślić, że prezydent Chile, Gabriel Boric, młody, lewicowy polityk, w swoim emocjonalnym wystąpieniu mówił: „Dzisiaj jest to Ukraina, ale jutro może to być każdy z nas. […] To, co dzieje się w Ukrainie, jest niedopuszczalną imperialistyczną wojną agresywną, która narusza prawo międzynarodowe”. I dalej, prosto z mostu, dystansując się od obecnego wśród jego kolegów z krajów Ameryki Łacińskiej symetryzmu: „Rozumiem, że deklaracja jest zablokowana, bo niektórzy nie chcą przyznać, że jest to wojna z Ukrainą. (…) Tutaj wyraźnie naruszono prawo międzynarodowe, ale nie przez obie strony. Przez jedną stronę, którą jest Rosja!”. Warto zauważyć, że Gabriel Boric nie tyle opowiada się po stronie Ukrainy, bo takie stwierdzenie przecież nie wybrzmiało, ile wskazuje na problem łamania prawa międzynarodowego przez Rosję. Już wcześniej otwarcie i wielokrotnie właśnie Boric potępiał reżimy autorytarne w Wenezueli i Nikaragui. To właśnie wypowiedzi młodego chilijskiego lewicowca – bez sukcesów w polityce wewnętrznej Chile – mogłyby być traktowane jako latynoamerykański głos rozsądku i modelowa polityka zagraniczna. Ale Boric pozostaje osamotniony, a jego wypowiedź raczej mocno krytykowano, niż oklaskiwano.
Wcześniej niejednokrotnie w ogromną konsternację wprawiały Europejczyków mocno niefortunne wypowiedzi Luli da Silvy na temat wojny. Wskazują one na brak zrozumienia europejskiej perspektywy, ale też na ogromne różnice w podejściu do tej kwestii. Przywódcy latynoamerykańscy często traktują wojnę w Ukrainie jako sprawę lokalną, europejską, w którą nie chcą się angażować. Trzymają się swojej polityki „aktywnego niezaangażowania” i „równego dystansu”, mówią o neutralności, ale sympatię lokują najczęściej bliżej Rosji. Europejscy dyplomaci i politycy wydają się oczekiwać od latynoamerykańskich partnerów wyraźnego opowiedzenia się po stronie Ukrainy, ale takie oczekiwanie jest zbyt daleko idące dla państw latynoamerykańskich. Widać tu niewystarczające wysiłki europejskiej dyplomacji przez ostatnie miesiące, za mało czasu i energii włożono w przedstawianie i wyjaśnianie naszego stanowiska, zbyt słaba jest wiedza w Ameryce Łacińskiej o genezie i przebiegu wojny w Ukrainie. To ważna lekcja dla nas.
Porozmawiajmy o reparacjach
.Kraje latynoamerykańskie, a jeszcze bardziej karaibskie uparły się przy włączeniu do tekstu deklaracji paragrafu o „historycznej spuściźnie ludobójstwa rdzennych mieszkańców i zniewolenia ciał afrykańskich” oraz o odszkodowaniach ze strony krajów europejskich. „To temat, na który musimy przeprowadzić dojrzałą rozmowę” – stwierdził Ralph Gonsalves, premier Saint Vincent i Grenadyn, obecny przewodniczący CELAC. Gonsalves uważa, że intencją Karaibów jest współpraca z Europą „w tych sprawach, aby naprawić historyczne dziedzictwo”. Ostatecznie w deklaracji znalazł się paragraf o „sprawiedliwości naprawczej” z zaznaczeniem, że ten temat zaproponowała strona państw CELAC.
W relacjach pomiędzy naszymi regionami uwarunkowania historyczne odgrywają ogromną rolę. Nie przepracowaliśmy jeszcze tych bolesnych doświadczeń, co wciąż rodzi poczucie krzywdy, a także zachęca do upominania się o sprawiedliwość – często rozumianą nie tylko jako formalne przeprosiny, ale jako reparacje o konkretnym wymiarze finansowym. W piśmiennictwie naukowym i popularnonaukowym, nie mówiąc już o eseistyce i literaturze pięknej, temat uzależnienia od Europy i poczucie krzywdy powraca, na co teraz nakłada się oczywiście koniunktura polityczna i możliwość zagrania tymi tematami podczas kampanii. Zapewne dopóki nie przepracujemy tych kwestii wspólnie, podczas konstruktywnych spotkań, nie można liczyć, że temat sam zniknie. I wydaje się, że ten moment właśnie nadchodzi.
Dżentelmeni rozmawiają głównie o pieniądzach
.UE zaoferuje Ameryce Łacińskiej i Karaibom program inwestycyjny o wartości 45 mld euro w 135 projektów infrastrukturalnych, jak czysty wodór, wydobycie i przetwarzanie surowców krytycznych i rozbudowa sieci światłowodowych, a także poprawa ochrony zdrowia i edukacja.
Fundusze mają pochodzić z pakietu inwestycyjnego Brama na Świat (Global Gateway – mającego stanowić europejską odpowiedź na chińską inicjatywę Pasa i Szlaku). „Europa aspiruje do bycia partnerem z wyboru dla Ameryki Łacińskiej” – mówiła Ursula von der Leyen podczas forum biznesowego, które towarzyszyło głównemu szczytowi. Wcześniej, podczas swojej czerwcowej podróży po Ameryce Łacińskiej, przewodnicząca Komisji Europejskiej mówiła o dużo skromniejszej kwocie 10 mld euro, a i tak w trakcie pobytu zwiększyła tę kwotę z zaledwie 6 mld euro, którą uznano za śmiesznie niską. Widać, że UE nie doszacowała potrzeb i oczekiwań Ameryki Łacińskiej.
UE jest największym inwestorem zagranicznym w regionie, a jej inwestycje przewyższają chińskie, amerykańskie, indyjskie i japońskie razem wzięte. Europejskie inwestycje mają wspomóc rozbudowę infrastruktury, w tym sieci światłowodowej czy zielonego wodoru, oraz wydobycie i wykorzystanie bogactw naturalnych. To niezwykle ważne i potrzebne fundusze. Jednak wyglądają dużo mniej imponująco, gdy zestawimy je – jak podaje „Financial Times” – ze 150 miliardami euro przeznaczonymi na Afrykę w ramach tego samego programu. Jednocześnie Chiny udzieliły dla Ameryki Łacińskiej i Karaibów pożyczek na finansowanie rozwoju na łączną kwotę 136 mld dolarów w latach 2005–2022. Chiny stały się drugim (w wielu krajach pierwszym) partnerem handlowym regionu zaraz po USA, a ich obecność w regionie od dwóch dekad rośnie w rekordowym tempie.
Podczas szczytu Komisja Europejska podpisała z Chile umowę o współpracy w kwestii surowców oraz z Argentyną i Urugwajem w sprawie rozwoju energii odnawialnej. Wciąż pozostaje do wynegocjowania umowa UE-Mercosur (czyli Wspólny Rynek Południa, w którym uczestniczą Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj) i mimo ambitnych planów, dotyczących zakończenia rozmów do końca roku, wielu obserwatorów pozostaje sceptycznych. Trudną kwestią stało się dodanie przez UE do porozumienia handlowego klauzuli o konieczności przestrzegania porozumień paryskich i wymogów ekologicznych. Nawet jeśli porozumienie zostanie wynegocjowane, będzie musiało przejść trudną ścieżkę ratyfikacji przez parlamenty wszystkich państw członkowskich, a nastawienie niektórych państw (w tym Polski) nie jest jednoznacznie pozytywne.
Co dalej? Małżeństwo z rozsądku czy związek na odległość?
.Patrząc z Europy, rzadko zauważamy, jak zmienia się rola i pozycja Ameryki Łacińskiej w stosunkach globalnych, zarówno politycznych, jak i gospodarczych. To właśnie Ameryka Łacińska stała się obecnie areną rywalizacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Jednym z najważniejszych powodów jest bogactwo surowców naturalnych, w tym zwłaszcza surowców kluczowych, jak np. lit. Z tego względu region mógłby nabrać zupełnie nowego znaczenia jako partner UE.
Pozytywnym rezultatem szczytu będzie pewne, oby długotrwałe, ożywienie strategicznego partnerstwa, dopingowane różnymi spotkaniami resortowymi, mającymi przypominać o „nowej strategii UE wobec Ameryki Łacińskiej i Karaibów”.
Ustępujący premier Holandii, Mark Rutte, powiedział szczerze, że „UE musi przyznać się do własnych błędów z przeszłości. […] W przeszłości UE często nie odbierała telefonu, gdy dzwoniły kraje Azji, Afryki lub Ameryki Łacińskiej”. W ustach dyplomatów latynoamerykańskich niejednokrotnie wybrzmiewa nuta zawodu i rozczarowania; Unii Europejskiej zarzucają oni hipokryzję i chęć współpracy tylko w sprawach korzystnych dla Europy.
Może to jest właściwy moment, aby tutaj, po europejskiej stronie Oceanu Atlantyckiego, postawić pytanie, co zmieniło się w stosunkach UE-Ameryka Łacińska i dlaczego? Czy ponowne zainteresowanie Europy regionem jest związane głównie z globalną walką o krytyczne minerały, takie jak lit i miedź, czy też odzwierciedla szersze globalne dostosowanie i jaki ma być kształt naszych relacji przy poszanowaniu różnic i odmiennych priorytetów?
Na pewno ważna jest współpraca wobec wyzwań globalnych, współpraca gospodarcza na zasadach zrównoważonego rozwoju, wyznaczanie pozytywnych standardów, rozwój społeczny czy inwestycje w zielone energie i cyfrową transformację. Jeszcze ważniejsze mogą być rozmowy o demokracji i prawach człowieka.
Jak zapewnić długoterminowe zainteresowanie państw Unii Europejskiej regionem Ameryki Łacińskiej i Karaibów? Josep Borrell twierdzi, że potrzebna jest europeizacja zamiast dotychczasowej hispanizacji tych relacji, czyli przeniesienie punktu ciężkości z interesów jednego państwa (czy dwóch, włączywszy, w dużo mniejszym zakresie, też Portugalię) na platformę unijną. To pozwoliłoby na użycie nowych instrumentów finansowych i na większe zainteresowanie w krajach, które nie są tradycyjnymi partnerami Ameryki Łacińskiej i Karaibów, jak np. Polska. Tym bardziej że jeśli zgodnie z obietnicami szczyty UE-CELAC odbywać się będą co dwa lata, to następny przypadnie albo na samą prezydencję Polski w UE (2025 r.), albo Polska przynajmniej będzie silnie zaangażowana w przygotowania w ramach tzw. trojki. Ważne jest większe zaangażowanie europejskich (także polskich) dyplomatów w przedstawianie naszego stanowiska, pogłębienie wiedzy i wzajemnego zainteresowania po obu stronach oceanu. Nie tylko zresztą dyplomatów, bo przecież też dziennikarzy, akademików, biznesmenów, zatem wszystkich, którzy przyczyniają się do konstruktywnego dialogu.
.Ze swojej strony jako najważniejsze, długofalowe wyzwanie widzę tu zintensyfikowanie współpracy akademickiej i naukowej pomiędzy naszym krajem a partnerami latynoamerykańskimi. Wymiana studentów i kadry akademickiej pozwoli nam poznać siebie lepiej i utworzyć platformę do dalszych owocnych, partnerskich relacji, opartych na wzajemnym zrozumieniu i szacunku.