
Wenezuela. Upadek rewolucji boliwariańskiej
Na oczach całego świata, w bólach kryzysu gospodarczego i politycznego, na tle zapaści humanitarnej i exodusu Wenezuelczyków, wśród protestów ulicznych, przemocy i ogromnego chaosu, w Wenezueli dogorywa właśnie – dokładnie w swoje dwudzieste urodziny – rewolucja boliwariańska – pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
Po dwóch dziesięcioleciach socjalizmu w wersji wenezuelskiej rewolucja Cháveza zatoczyła koło. Dziś znowu, tak jak 20 lat temu, na ulicę wychodzą tłumy protestujące przeciwko biedzie, nierówności, niesprawiedliwości społecznej i skorumpowanym elitom politycznym. Dziesiątki tysięcy Wenezuelczyków obalają wszechobecne pomniki Cháveza i skandują hasła przeciwko rewolucji boliwariańskiej, w której ideały chyba nikt z wyjątkiem samego Maduro już nie wierzy.
Kryzys bez precedensu
.Hugo Chávez i Nicolás Maduro zmarnowali szansę na odbudowę Wenezueli. Socjalistyczni przywódcy roztrwonili bogactwa naftowe kraju, pozostawiając gospodarkę w zapaści, a społeczeństwo na krawędzi katastrofy humanitarnej. Obecnie kryzys polityczny w Wenezueli wkroczył w niezwykle ostrą fazę. Mamy dwóch prezydentów i dwa parlamenty, brakuje niezależnego sądownictwa. Gospodarka niemal nie funkcjonuje. Inflacja poszybowała do absurdalnego poziomu 1,3 mln procent, wydobycie ropy gwałtownie spada, zagraniczne aktywa zostały przejęte przez wierzycieli, w sklepach i aptekach brakuje żywności i leków, blisko 3,5 miliona Wenezuelczyków uciekło z kraju, a obecny rząd Nicolása Madura coraz bardziej osłabia szczątkowe już demokratyczne instytucje, wciąż kurczowo trzymając się władzy. Po ulicach krążą paramilitarne bojówki „colectivos”, mające siać strach i zamęt, a wśród policji i wojska nie brak pospolitych rabusiów. Niemal cała klasa polityczna i wojsko są skorumpowane powiązaniami z bezkarnymi gangami narkotykowymi. 70 procent dorosłych Wenezuelczyków otrzymuje tylko pensję minimalną, wynoszącą dziś równowartość niespełna 7 dolarów, gdy dwie rolki papieru toaletowego na czarnym rynku kosztują 4 dolary. Reżim Madura zaprzecza, że sytuacja gospodarcza jest katastrofalna, a o przejściowe problemy oskarża Stany Zjednoczone i Kolumbię, które miałyby specjalnie utrudniać funkcjonowanie wenezuelskiej gospodarki w celu przejęcia kontroli nad największym bogactwem Wenezueli, czyli złożami ropy.
Kryzys wenezuelski stał się ważnym wydarzeniem nie tylko w regionie, ale także w polityce światowej. Kraje świata są wyraźnie podzielone w ocenie sytuacji. Podczas gdy Stany Zjednoczone, Kanada i większość krajów Ameryki Łacińskiej i Europy otwarcie opowiedziały się za uznaniem przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego Juana Guaidó jako tymczasowego prezydenta, Kuba, Boliwia, Rosja i Iran wciąż popierają Nicolása Madura. Kontrowersje te widać też na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ i trudno oczekiwać, że Rosja i Chiny zgodzą się na wprowadzenie sankcji przeciwko Wenezueli. Komisja Europejska nie zdecydowała się przyjąć wspólnego stanowiska w tej sprawie. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie wyklucza interwencji militarnej. A Wenezuelczycy czekają na demokratyczne wybory, aby podjąć długi i skomplikowany proces odbudowy gospodarki i demokracji.
Skąd ten kryzys?
.Nie ma jednej prostej odpowiedzi na pytanie o przyczyny tak głębokiego kryzysu w kraju, który szczyci się największymi na świecie udokumentowanymi rezerwami ropy naftowej. Kryzys wenezuelski ma złożoną naturę i jest zjawiskiem bez precedensu w historii gospodarczej świata. Można poprzestać na pozornie naturalnym wytłumaczeniu, że za wszystko winę ponosi socjalizm. To tylko część prawdy. Można argumentować, że jest bezpośrednią konsekwencją nadmiernego uzależnienia gospodarki od ropy naftowej – ale wówczas warto przywołać przykład choćby gospodarki Arabii Saudyjskiej, też niemal w całości opartej na lukratywnych przychodach z ropy.
Należy pamiętać, że Wenezuela nie jest jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, który od początku XXI wieku eksperymentował z rządami socjalistycznymi, choć prawdą jest, że to właśnie w Wenezueli przybrały one radykalną formę. Jednak w przypadku Wenezueli ujawnił się również cały szereg zjawisk i okoliczności, które jednocześnie i tak intensywnie nie występują dziś w żadnym innym kraju: niekompetentne zarządzanie, demontaż instytucji demokratycznych, ogromna korupcja, klientelizm, populizm, autorytaryzm, sankcje nałożone przez Stany Zjednoczone i Kolumbię, bojkot Nicolása Madura przez opozycję wzmacniany ogromną niechęcią środowisk międzynarodowych, brak restrukturyzacji zadłużenia zagranicznego, liczne błędy w polityce gospodarczej, napędzające hiperinflację, osłabienie mechanizmów rynkowych, a jednocześnie także niekorzystna rola pozostałości kapitalizmu w tej coraz bardziej niewydolnej gospodarce.
Oprócz tego, że przyniósł polityczne skutki, kryzys ten przypomina o ideologicznej spuściźnie zmarłego w 2013 roku wenezuelskiego prezydenta Hugona Cháveza. I chociaż przyczyny tak głębokiego kryzysu są złożone i wielorakie, to pierwszym i najważniejszym wytłumaczeniem jest rozwijana przez dwie dekady wenezuelska idea polityczno-społeczna, czyli „socjalizm XXI wieku”. To właśnie wenezuelski socjalizm, który przy poparciu ogromnej części społeczeństwa wprowadzał Chávez i przy którym uparcie wciąż tkwi reżim Madura, skupił jak soczewka wszystkie pozostałe problemy i błędy gospodarcze i polityczne, których w Wenezueli nagromadziło się w ostatnich latach sporo.
W imię rewolucji boliwariańskiej
.Hugo Chávez, polityczny outsider i burzyciel systemów, doszedł do władzy 2 lutego 1999 roku, obiecując głębokie reformy społeczne i gospodarcze. Ze swoim przekazem trafił przede wszystkim do biednych mas społecznych i klasy robotniczej, ale również do części klasy średniej, rozczarowanej rezultatami reform neoliberalnych z lat 90. Popularność rewolucji boliwariańskiej Hugona Cháveza wynikała z podjęcia odwiecznych problemów społeczno-ekonomicznych, zwłaszcza ubóstwa, rozwarstwienia społecznego i nierówności ekonomicznych pomiędzy klasami. Chávez kwestionował także bardziej uniwersalne dogmaty, leżące u podstaw współczesnych stosunków międzynarodowych, nie tylko w regionie latynoamerykańskim.
Jego projekt rewolucyjnych przemian stał się wyzwaniem rzuconym hegemonii Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza forsowanemu przez cywilizację Zachodu paradygmatowi liberalnemu. Pod nośnym hasłem walki z imperializmem i neokolonializmem Stanów Zjednoczonych Chávez mobilizował narody i siły polityczne. Swoją retorykę opierał na krytyce północnoamerykańskiej wersji globalizmu i przywilejów kapitalistycznych, twierdząc, że to aspirujące do roli żandarma światowego porządku Stany Zjednoczone są największym wrogiem prawdziwej wolności i demokracji. Zyskał tym podziw i szacunek nie tylko swojego narodu, ale też wielu przywódców i społeczeństw latynoamerykańskich. Do czasu dojścia do władzy Cháveza w zasadzie we wszystkich poza Kubą państwach regionu przyjęto ustrój neoliberalny, będący konsekwencją negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym po kryzysie zadłużeniowym w latach 80. i konsensu waszyngtońskiego. Ale w pierwszej dekadzie XXI wieku w Ameryce Łacińskiej rozlała się „różowa fala” (bardziej znana pod angielską nazwą „pink tide”) – rządy lewicowe, często nawiązujące bardziej i mniej bezpośrednio do haseł Cháveza: w Argentynie, Boliwii, Brazylii, Chile, Ekwadorze, Paragwaju, Nikaragui, Salwadorze czy Urugwaju.
Mimo głoszenia rewolucji boliwariańskiej „pod sztandarem Marksa, Chrystusa i Bolívara” Chávez wprowadzał socjalistyczne zmiany drogą pokojową i dbał o demokratyczny mandat swojej władzy. Początkowo nie odrzucał kapitalizmu, ale szukał jego „bardziej ludzkiej twarzy”, dodając liczne programy społeczne, które miały złagodzić ubóstwo wśród wenezuelskiej klasy robotniczej czy ludności tubylczej, o których nikt wcześniej nie pamiętał. Wprowadził bezpłatną, szeroko dostępną opiekę medyczną i szczepienia, zapewnił dostęp do żywności i transportu miejskiego po niskich cenach, rozwinął edukację i specjalne programy alfabetyzacji dla dorosłych.
Trudno kwestionować liczne osiągnięcia rządu Cháveza na polu zwalczania analfabetyzmu, stworzenia systemu edukacji, sieci podstawowej opieki zdrowotnej, sieci elektrycznej i wodociągowej, dystrybucji gruntów uprawnych oraz zwłaszcza zmniejszenia ubóstwa. W okresie 1999–2009 około 60% przychodów rządu było przeznaczanych na realizację rozmaitych programów społecznych. Zapewniły one Chávezowi szerokie poparcie i bezgraniczne oddanie biednych klas, również po jego śmierci. Zresztą trudno Chávezowi odmówić ogromnej charyzmy, którą z powodzeniem uwodził nie tylko społeczeństwo wenezuelskie.
Socjalizm XXI wieku
.Pierwsze lata rządów Cháveza były bliższe centrolewicowym koncepcjom trzeciej drogi, a do radykalizacji doprowadził dopiero nieudany zamach stanu, inspirowany przez Stany Zjednoczone i protesty opozycji w 2002 roku. Próby sprzeciwu części Wenezuelczyków oraz presja ze strony Stanów Zjednoczonych spowodowały, że filozofia polityczna Cháveza nabrała innego charakteru. Porzucił umiarkowane ideologie socjaldemokratyczne, łączące elementy kapitalizmu z niewielką początkowo dawką socjalizmu. Do realizacji swojego nowego pomysłu potrzebował nowej formy socjalizmu, sprzecznej z marksizmem-leninizmem w wydaniu ZSRR czy Chińskiej Republiki Ludowej, które Chávez odrzucał jako zbyt autorytarne i pozbawione wpływu obywateli na funkcjonowanie państwa. Swój nowy, radykalny projekt nazwał w 2005 roku „socjalizmem XXI wieku”, wzorując się na koncepcji swojego wieloletniego przyjaciela, Heinza Dietericha.
Zgodnie z koncepcją „socjalizmu XXI wieku” to obywatele decydują o kwestiach gospodarczych, politycznych, społecznych czy militarnych. Miał to być system, w którym władzę sprawuje większość, w przeciwieństwie do demokracji przedstawicielskiej, opartej na władzy elit. „Socjalizm XXI wieku” pod względem ideologicznym bliski był poglądom Karola Marksa, zwłaszcza co do praktycznych skutków wprowadzanych zmian: wzrost biurokracji, wspólna własność środków produkcji, centralne planowanie gospodarcze czy wytwarzanie nastawione na zaspokojenie potrzeb, a nie dla osiągnięcia zysku. Miał przynieść równość, wolność, solidarność i sprawiedliwość społeczną.
Warto zauważyć, że Chávez łączył też „swój” socjalizm z ideami skrajnej lewicowej percepcji chrześcijaństwa w duchu kazania na górze z Ewangelii św. Mateusza i z kontrowersyjną latynoamerykańską koncepcją „teologii wyzwolenia”. Inny aspekt „socjalizmu XXI wieku” wiąże się z historyczną pamięcią (lub historycznym mitem) boliwariańskiej ideologii latynoamerykańskiej niepodległości i jedności. Wreszcie kult bohaterów wojskowych z przeszłości boliwariańskiej, w tym zwłaszcza Libertadora Simóna Bolívara, zajął centralne miejsce w ideologii i organizacji społecznej (również militarnej) jako część koncepcji „socjalizmu XXI wieku”.
Od 2006 roku Chávez przyjął też nowy, zgodny z jego koncepcją socjalizmu, kierunek polityki gospodarczej, w którym zmiany strukturalne w gospodarce miały być łagodzone przez interwencjonizm państwowy, redystrybucję, centralizację i upaństwowienie własności. Jednocześnie cały czas w gospodarce obecne były elementy neoliberalizmu i gospodarki rynkowej. Nowej polityce gospodarczej towarzyszył gigantyczny skok światowych cen ropy, co dało olbrzymie wpływy budżetowe i możliwość realizacji programów społecznych.
Warto pamiętać, że chociaż sektor publiczny poważnie rozrósł się w tym czasie, to gospodarka Wenezueli do końca epoki Cháveza pozostała jednak gospodarką rynkową z dominującym sektorem prywatnym, a dopiero rząd Madura doprowadził do rozkładu gospodarki rynkowej. Chávez nigdy nie planował całkowitego przejścia do gospodarki centralnie planowanej, jak w przypadku Kuby. Lubił mówić o sobie: „Fidel jest komunistą, ja nie. Jestem socjaldemokratą. Fidel jest marksistą-leninistą. Ja nie. Fidel jest ateistą, ja nie jestem”. Co prawda skłaniał się ku apologii interwencjonizmu państwowego i nacjonalizacji gospodarki, ale jednocześnie potrafił wykorzystać elementy neoliberalizmu i otwartości handlowej. Głównym partnerem handlowym, tj. głównym odbiorcą wenezuelskiej ropy przez cały czas, zresztą do dzisiaj, pozostają Stany Zjednoczone. To wpływy z eksportu ropy do Stanów Zjednoczonych wciąż finansują dogorywający reżim Madura.
Niewątpliwie sankcje północnoamerykańskie i ogromny sprzeciw, wręcz bojkot wszelkich działań przez opozycję, w tym właścicieli prywatnych przedsiębiorstw i mediów, utrudniały Chávezowi przeprowadzenie zaplanowanych reform do końca oraz restrukturyzację zadłużenia zagranicznego, co stało się dużym problemem po jego śmierci. Jednocześnie wiele jego idei legło po drodze w gruzach, a rozdawnictwo i populizm uprawiane beztrosko w czasach prosperity, wzmacniane rosnącą korupcją, okazały się strategią bardzo kosztowną i krótkowzroczną. A nadmierna zależność od ropy pozostawiła kraj niezwykle podatny na zagrożenia, gdy w 2014 roku jej ceny na rynkach światowych gwałtownie spadły.
Klątwa ropy naftowej
.Ogromne złoża ropy naftowej w Wenezueli okazały się jednocześnie jej błogosławieństwem i przekleństwem. Gospodarkę Wenezueli naznaczyła „klątwa surowcowa” – obfitość ropy naftowej spowodowała rozwój wyłącznie sektora naftowego, przy jednoczesnym kurczeniu się pozostałych gałęzi gospodarki. Niemal wszystkie artykuły żywnościowe i wyroby przemysłowe sprowadzano z zagranicy, bo tak było taniej. Aż 90–95% przychodów z eksportu było związane ze sprzedażą właśnie ropy naftowej, co powodowało ogromne uzależnienie kondycji gospodarki od światowej koniunktury na rynku tego surowca. Doprowadziło to do zaniku wszystkich pozanaftowych sektorów gospodarki. Gdy malały przychody z eksportu ropy wskutek spadku cen na rynkach międzynarodowych i ograniczenia wydobycia, okazało się, że brakuje dewiz, którymi trzeba było zapłacić za import pozostałych artykułów. Zagraniczni wierzyciele nie byli skłonni do rozmów o restrukturyzacji rosnącego zadłużenia. Sklepowe półki i magazyny świeciły pustkami, a ceny wszystkich produktów poszybowały w górę, co napędzało inflację. Ropy naftowej wydobywa się dziś i sprzedaje coraz mniej. Wenezuelskie pokłady są trudne i kosztowne w eksploatacji, a przez lata brakowało inwestycji w modernizację sektora naftowego, nie mówiąc o nowych technologiach. Na wysokich stanowiskach nie tylko w instytucjach państwowych, ale też wszystkich przedsiębiorstwach państwowych, w tym w petrochemicznym molochu PDVSA, zasiadali niekompetentni, ale za to lojalni wojskowi, coraz bardziej skorumpowani i często uwikłani w powiązania mafijne. Brakuje inwestycji i modernizacji nawet sektora naftowego, nie mówiąc o innych obszarach gospodarki.
Utopia „rozsiewania ropy naftowej”
.Warto w tym kontekście wspomnieć o przywiązaniu Wenezuelczyków do koncepcji „rozsiewania ropy” („la siembra del petróleo”), którą w 1936 roku zaproponował wenezuelski pisarz, polityk i dyplomata Arturo Uslar Pietri. Była to idea wykorzystania przychodów z rosnącego sektora naftowego do wsparcia pozostałych sektorów gospodarki, tak aby całe społeczeństwo skorzystało z tego dobra narodowego. Postulaty Uslara Pietriego znalazły odzwierciedlenie w całym późniejszym sposobie myślenia Wenezuelczyków o bogactwie ropy naftowej. Koncepcja „rozsiewania ropy naftowej” miała przynieść rozwój pozostałych gałęzi przemysłu, z czego korzyści mieliby odnieść zwłaszcza obywatele Wenezueli, a nie zagraniczni inwestorzy. Stąd pomysły nacjonalizacji sektora naftowego, które co pewien czas wprowadzano w życie.
Metafora „rozsiewania ropy” okazała się wyjątkowo trafna, rozbudzając w sercach i umysłach Wenezuelczyków ogromne nadzieje oraz przekonanie o wyjątkowości ich kraju, co wywarło wielki wpływ na społeczeństwo Wenezueli w następnych dziesięcioleciach. Gdy pod koniec XX stulecia prezydentem został Hugo Chávez, realizujący swoje populistyczne wizje w oparciu o zwiększone przychody z eksportu ropy, widziano w nim niemal mesjasza, który tę obietnicę nareszcie wypełni. Chávez, zwiększając kontrolę państwa nad sektorem naftowym, zapowiedział wykorzystanie zysków z ropy do rozwoju zaniedbanych dotąd obszarów, obiecując dobrobyt całego społeczeństwa. Służyć temu miała realizacja wielu projektów społecznych, finansowanych petrodolarami. Na tym polu zasługi Cháveza były ogromne. Trudno się dziwić, że biedniejsze warstwy Wenezuelczyków, o które nikt nigdy wcześniej nie zadbał, uwielbiały swojego przywódcę i bez wahania szły za nim, powtarzając jego socjalistyczne hasła. Populistyczna wizja Cháveza doskonale wpisała się w utopijny postulat „rozsiewania ropy”.
Klientelizm, korupcja i demontaż instytucji
.Konsekwencją oparcia gospodarki Wenezueli na przychodach z ropy naftowej było wywołanie w społeczeństwie Wenezueli silnego zjawiska klientelizmu, niechęci do podejmowania własnych inicjatyw i niski poziom kreatywności. Oraz powszechne przyzwolenie na korupcję.
Szybko okazało się, że rządzące partie zbudowały wysoce korupcjogenny system wzajemnych powiązań, w którym zabrakło troski o biedniejsze warstwy społeczeństwa, a korzyści z rozwoju przemysłu naftowego pozostały zarezerwowane dla członków elit. Kolejne rządy wzmacniały raczej, niż weryfikowały powiązania klientelistyczne, co utrudniało wprowadzenie silnych instytucji. Hugo Chávez, człowiek spoza dotychczasowych układów, początkowo próbował zniszczyć system powiązań, ale ostatecznie stary system zastąpił nowym, równie korupcyjnym i nieprzejrzystym, który jego następca Nicolás Maduro sprowadził następnie do karykaturalnej postaci. Oddanie intratnych stanowisk w przedsiębiorstwach państwowych i instytucjach rządowych wiernym systemowi, skorumpowanym i niekompetentnym urzędnikom i wojskowym pozwoliło najpierw Chávezowi, a potem Madurowi na ich całkowitą kontrolę, a jednocześnie pozbawiło Wenezuelę sprawnych instytucji i mechanizmów. Obecnie według Transparency International Wenezuela jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie.
„Różowa fala” i globalny wymiar socjalizmu Cháveza
.Chávezowi podczas 14-letniego procesu budowania „socjalizmu XXI wieku” kibicowało wielu polityków i ekonomistów z różnych stron świata. Wielu z nich zdawało się nie dostrzegać ciemnych stron reżimu, w tym łamania praw człowieka i dążeń autorytarnych. Kuriozalnie brzmią dziś słowa brytyjskiego przewodniczącego Partii Pracy, Jeremy’ego Corbyna: „(Chávez) pokazał nam, że istnieje inny i lepszy sposób robienia rzeczy. Nazywa się to socjalizm, nazywa się to sprawiedliwość społeczna i w tym kierunku Wenezuela zrobiła wielki krok”. Podobnie Noam Chomsky entuzjastycznie kibicował Chávezowi: „To jest tak ekscytujące, gdy ostatnio odwiedzam Wenezuelę i widzę, jak powstaje lepszy świat, i mogę rozmawiać z człowiekiem, który ten lepszy świat zainspirował i stworzył”. W obszernym artykule opublikowanym w „The Nation” po śmierci Cháveza znany profesor New York University, Greg Grandin, stwierdził: „Największym problemem Wenezueli w czasie jego rządów nie było to, że Chávez był autorytarny, ale to, że nie był wystarczająco autorytarny”. Takich wypowiedzi można by przytoczyć dużo więcej.
Tymczasem dzisiejsze wydarzenia w Wenezueli to symbol upadku nie tylko koncepcji „socjalizmu XXI wieku”, ale też odwrotu od słynnego „skrętu w lewo” w Ameryce Łacińskiej. W Argentynie, Brazylii, Chile i kolejnych krajach regionu po dłuższym epizodzie rządów lewicowych, często też socjalistycznych, do władzy dochodzą prawicowi politycy, a przykład Wenezueli służy jako straszak na wszystkie próby rośnięcia w siłę ruchów lewicowych. Wyjątkiem jest Meksyk, gdzie w niedawnych wyborach prezydenckich zwyciężył jednak kandydat lewicy Andrés Manuel López Obrador, opowiadający się zresztą – obok takich krajów, jak Kuba, Boliwia, Nikaragua, Iran czy Rosja – po stronie Madura w konflikcie wenezuelskiej dwuwładzy. To może świadczyć, że przyczyny społecznego niezadowolenia z neoliberalnej polityki w Ameryce Łacińskiej nie zniknęły, ale jest jeszcze za wcześnie, by ostatecznie pogrzebać lewicową „różową falę”.
Hugo Chávez podejmował próby reorganizacji gospodarki nie tylko krajowej, ale także regionalnej i globalnej – wykorzystując w tym celu m.in. fundusz naftowy na dostawy surowców do biednych krajów po preferencyjnych cenach, ideę wspólnego banku krajów „antyimperialistycznych” czy projekt integracyjny Alternatywa Boliwariańska na rzecz Narodów Naszej Ameryki (ALBA) ze wspólną walutą sucre, które z założenia miały zasięg międzynarodowy. W tym aspekcie wśród ostatnich przywódców „antyimperialistycznych” można go porównać tylko z Kaddafim, przy czym główna różnica polega na tym, że Kaddafi wykorzystał bogactwa naftowe, aby stworzyć skuteczny system zabezpieczenia społecznego, i został obalony bynajmniej nie ze względu na kryzys gospodarczy. A w samej Ameryce Łacińskiej jedynie Lula da Silva w Brazylii, choć propagujący znacznie łagodniejszą formę „sprawiedliwej redystrybucji bogactwa światowego”, zyskał szeroki rozgłos na całym świecie. Zalety polityki społeczno-gospodarczej Luli były skuteczną przeciwwagą dla jej wad, a Brazylia za jego czasów stała się istotnym graczem na arenie międzynarodowej. Jednak dziś Brazylia dokonała gwałtownego zwrotu, oddając władzę skrajnie prawicowemu Jairowi Bolsonarowi. Żaden z pozostałych przywódców latynoamerykańskiego „skrętu w lewo” – ani Evo Morales w Boliwii, ani Kirchnerowie w Argentynie, ani Rafael Correa w Ekwadorze, ani nawet starzejący się Raúl Castro na Kubie – nie zdołał (i zresztą nie próbował) zyskać dla swojej polityki wymiaru globalnego, jak tego dokonał Chávez. To chavismo było najbardziej radykalną formą socjalizmu wśród wszystkich krajów latynoamerykańskich na początku XXI wieku. A rezultaty ekonomiczne wenezuelskiego socjalizmu okazały się najbardziej godne pożałowania wśród wszystkich krajów „różowej fali”.
Joanna Gocłowska-Bolek