"Polska właśnie. Wińsko (6) Góra"
.Pojechałam koleżance pozazdrościć.
Irena jest burmistrzem Góry trzecią kadencję. W pierwszej posprzątała to, co wciąż przede mną (a właściwie w trakcie). W drugiej podwoiła budżet. Trzecią zaczęła od otwarcia odkrytego basenu. Żaden tak aquapark. Zwykły basen na miarę powiatowego miasteczka na Dolnym Śląsku, na granicy z Wielkopolską. Zjeżdżalnia, trochę bąbelków, brodzik dla dzieci, niecka dla dorosłych, sztuczna plaża, zaplecze. Śliczne, niebiesko-pistacjowo-lazurowo-czerwono-żółto-zielone. Tłum mieszkańców. Uśmiechnięci, z ręcznikami, czekają aż skończą się oficjalne przemówienia. Ksiądz pokropił, żeby było bezpiecznie. Dyrektor zjechał w garniturze ślizgawką wprost do wody. Można się kąpać. Do końca lipca gratis.
Wzdycham. Cała Góra w tabliczkach z unijnymi gwiazdami, dolnośląskim orłem na żółtym tle. Nazwy programów, kwoty. Irena umiała się do nich dobrać, wyciągnąć, wydać. Teraz kończy drogi i czeka na obwodnicę. Złośliwi twierdzą, że więcej w tym sukcesie polityki niż gospodarności. A może jednego i drugiego jest po równo. Nie wiem. Widzę efekty.
Pamiętam Górę sprzed lat. Była zapyziałym miasteczkiem. Smutnym i podrapanym, jak moje Wińsko, tylko większym. Unia wprowadziła się tu na dobre, Wińsko zostało z boku. Nie ma nawet orlika. Góra ma smętny krajobraz, przeważnie płaski i bez wyrazu. Wińsko ma wzgórza wokół, lasy, jakich mało, stawy i tzw. zalew.
.Góra była pazerna i wygrała, co było do wygrania. Wińsko patrzyło na resztę Polski jak na film o kimś innym. Jakby zmiany na lepsze nie mogły go dotyczyć. Ludzie zaradni, pracowici, życzliwi. Przyroda jak w kurorcie. Wydaje się wręcz niemożliwe, że sprawy poszły w tym kierunku.
Ten pierwszy i drugi czas „brania” minął i nic tego nie cofnie. Został trzeci, ostatni. Startując bez dużych pieniędzy na udział własny, ściubiąc projekciki, nadrobimy jakoś zaległości cywilizacyjne. Drogi, chodniki, oświetlenie uliczne (czarne dziury w każdej wiosce), udrożnienie rowów, ścieki, infrastruktura sportowa (cokolwiek to nie znaczy).
Mamy halę sportową, oddaną 3 lata temu, ale częściowo. Poszły na to pieniądze z kredytu i dotacji ministerstwa sportu. Zabrakło. Kredyt spłacamy z zaciśniętymi zębami. Zalew, piękny kawał wody otoczony lasem z 10-hekarową działką. Opuszczony, zaśmiecony, zarośnięty. Od kilkunastu lat. Stadion, który od lat 70-tych (wtedy był nowiutki) wyłącznie się starzał i stawał boiskiem. 100 stawów, przeważnie zarośniętych rzęsą. Bez ryb, mostków, miejsc grillowych. Pojedyncze sprzedane lub oczyszczone z funduszów sołeckich przez bardziej zaradne wsie, pokazują, jak woda zmienia wszystko. Drogi leśne i polne, od stawu do stawu, gotowe trasy rowerowe. Spiąć to wszystko, oznakować, gdzieniegdzie wyrównać.
.Nadrobimy, jestem pewna. Ale rozwój? Prawdziwy? Za co? Kiedy? W jakim tempie? Jakaś ekstra kasa jest potrzebna, jakiś strzał dla miejsc szczególnie…upokorzonych. Jakiś cud ekonomiczny. Dar. Pakiet ratunkowy. Jak po kataklizmie.
Uroczystość otwarcia basenu w Górze dobiegła końca. Irena patrzy na mnie i chyba czyta mi w myślach. – Zdążysz – mówi.
Jolanta Krysowata