Łódź. Miasto rewitalizacji
Łódź należy wspierać w żmudnym procesie rewitalizacji, bo żadne inne miasto w Polsce chyba tak bardzo na nią nie zasługuje. Ktoś napisał kiedyś, że jest to miasto, które można kochać lub nienawidzić, ale obok którego nie można przejść obojętnie – pisze Kamil ŚMIECHOWSKI
.„Na zmęczonych licach zarysowało się przygnębienie… Brudny, ciasny, nędzny dworzec źle oddziałał na psychikę żądnych wrażeń przyjezdnych. Niewielkomiejskie otoczenie ulic wjazdowych w Łodzi źle usposabia przybyłych; statystyka zalicza gród ten do miast wielkich, ale wygląd obniża go do rzędu lichych ognisk prowincjonalnych…
Takie jest pierwsze wrażenie — dalsze zaznajamianie się z miastem zmienia stopniowo pojęcie turysty.
W Łodzi uderza przede wszystkim brak kultury, brak systemu zabudowy, jakby jakiś pośpiech, ale od domów, pałaców, wielkich gmachów bije zamożność i przepych nowoczesny. Jest to typowa kraina plutokracyi, niby wyspa powstała na szerokich falach morza gminu. Piękne, wspaniałe gmachy otacza wieniec czarnych, brudnych domów i domków. Wygląd europejski miasta zaczyna się od ulicy Piotrkowskiej. Siedem wiorst długości drogę strzegą dwa rzędy domów, nie zawsze wielkomiejskich, ale często wykwintnych, a nawet imponujących… Miliony przemysłowców siliły się na okazałość ich wyglądu. Pieniądze dużo mogą”.
Tak pisał o Łodzi w 1904 roku znany dziennikarz Stefan Gorski. W plastyczny sposób unaocznił on cechę tego miasta, która jak zła mantra miała ciągnąć się za nim przez następne 100 lat. Miejscami zachwycająco wielkomiejska, Łódź miała bowiem w sobie coś wewnętrznie sprzecznego, coś, co sprawiało, że zawsze brakowało jej pełni atrybutów wielkiego miasta. Urbanistyczny chaos, brak uporządkowania przestrzeni, współwystępowanie wykwintnych kamienic oraz przypominających średniowieczne zamki fabryk, w których jednak współcześni widzieli kicz zamiast kunsztu ich twórców, oraz starych domków tkaczy i… przypadkowych, bezstylowych obiektów gospodarczych sprawiało, iż do miasta przylgnęła łatka brzydkiego, niemającego nic do zaoferowania spragnionym estetycznych doznań.
Niechlubna wizytówka
O tym, jak bardzo była to opinia niesprawiedliwa, wiadomo co najmniej od kilku dekad. Trudno było jednak ją przezwyciężać w sytuacji, gdy łódzkie Śródmieście z biegiem lat wyglądało coraz gorzej. Kamienice pokrywały się czernią, skuwano detal i balkony, a oferowany przez centrum miasta standard życia pozostawał znacznie gorszy niż w blokowiskach na osiedlach z wielkiej płyty. Okres PRL charakteryzował się ogromem wysiłków włożonych w rozwiązanie głodu mieszkaniowego. Możemy dziś odrzucać wielkie blokowiska, musimy pamiętać jednak, iż pozwoliły one na znalezienie lokum o cywilizowanym standardzie całej generacji rodzin urodzonych po II wojnie światowej. W warunkach ograniczoności zasobów, ba, wiecznego ich deficytu nawet, oszczędności szukano w centrum miasta, śmiałe wizje modernizacji którego pozostały na ogół jedynie gorzkim wspomnieniem złożonych obietnic. O ile w innych ośrodkach centra były ich wizytówką, to łódzkie było coraz większym ciężarem w odbiorze całego miasta, a negatywnej sytuacji nie mogła uratować nawet odnowiona w latach 90. ulica Piotrkowska. Sytuacja stała się dramatyczna zwłaszcza po upadku przemysłu włókienniczego, kiedy to klasa średnia szybko porzuciła centrum Łodzi na rzecz głębokich jej przedmieść, najbliższe okolice Piotrkowskiej zaczęto postrzegać nie jako serce miasta, lecz dzielnicę wstydu.
Łódzcy socjolodzy, począwszy od wczesnych lat 90., systematycznie badają problem wielkomiejskiej biedy. Udało im się nawet wytypować kilkanaście miejsc, które nazwali mianem enklaw biedy, w których problemy społeczne były przenoszone na kolejne pokolenia. Jednymi z najbardziej charakterystycznych były dawne famuły, zbudowane dla robotników przez wielkiego fabrykanta Izraela Poznańskiego. Potężne domy dla robotników, znajdujące się vis-à-vis jego fabryki i wspaniałego pałacu, nie wzbudzały wielkich konsternacji, odkąd cały zespół fabryczny Poznańskiego nie został przekształcony w wielkie centrum handlowo-rozrywkowe, a jednego z budynków nie zasiedliło słynne Muzeum Sztuki z najlepszą w tej części Europy kolekcją sztuki nowoczesnej. Kontrast między obu tymi miejscami stał się tak silny, że inspirował nawet dokumentalistów, którzy nakręcili film o losie mieszkańców robotniczego osiedla. Inna enklawa biedy, obejmująca ulicę Włókienniczą i sąsiednie, była tym, czym są dzielnice występku w każdym dużym europejskim mieście. Niesławne zagłębie melin zostało tak wyparte ze świadomości łodzian, że większość z nich zapewne nawet nigdy tam nie zaglądała. Zaglądali za to filmowcy, którzy uwielbiali klimat uliczki o złej sławie. Gdy mistrz Wajda postanowił kręcić tam swoje „Powidoki”, nastąpił prawdziwy festiwal urażonej łódzkiej dumy. Arogancka wypowiedź Bogusława Lindy, który określił Łódź mianem „miasta meneli” przyniosła skutek nie tylko w postaci pospolitego ruszenia urażonych łodzian w internecie, ale i realnego przeszkadzania ekipie filmowej przez pozbawionych perspektyw i biednych, ale dumnych historią wielkiego przemysłowego miasta mieszkańców zdegradowanej okolicy.
Badania wspomnianych socjolożek i socjologów z miejscowego uniwersytetu nie pozostawiają jednak złudzeń. Miasto nie dość, że ma od lat poważne problemy z nierównościami społecznymi, w tym z nędzą wśród dzieci, koncentruje te problemy w ścisłym centrum. Stąd media szybko przywykły porównywać Łódź — jakże niesprawiedliwie — do Detroit, niedawnej stolicy amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, gdzie znikły całe dzielnice, a teatr zamieniono na parking. A przecież łódzkie problemy w niczym nie przypominają dramatu Motor City! Tu życie cały czas trwało i trwa, choć liche to życie. Ale nie ma wątpliwości, że warto mu pomóc. Tylko jak tej sztuki dokonać?
Nadzieje na przełom tkwiły w samych mieszkańcach miasta, którzy — jak na ironię — właśnie w okresie upadku przemysłowej potęgi Łodzi chyba pierwszy raz poczuli dumę ze swojego dziedzictwa. To wśród najbardziej zaangażowanej części łodzian już przed kilkunastu laty stało się oczywiste, iż centrum miasta wymaga pilnej rewitalizacji. Jak rozumieć jednak ów dziwny termin?
Od remontów do pracy u podstaw
Jak piszą łódzcy badacze w jednym z podręczników, „rozumienie pojęcia rewitalizacji wymaga interdyscyplinarnego pojęcia oraz kompleksowego ujęcia różnorodnych dziedzin, które składają się na funkcjonowanie bardzo złożonego organizmu miejskiego. Pojęcie to, początkowo dotyczące ochrony i rewaloryzacji zabytków, ewoluowało do znacznie szerszego zagadnienia odnoszącego się do wszystkich sfer funkcjonowania miasta”. Co więcej, „trzeba podkreślić, że poszczególne wymiary rewitalizacji przenikają się wzajemnie i w gruncie rzeczy powinny występować wspólnie dla uzyskania efektów synergicznych”.
Tymczasem wielką słabością myślenia o rewitalizacji w Polsce jest od lat postrzeganie jej w kategoriach remontu. Prowadzi to czasem do sytuacji wręcz groteskowych, kiedy to mianem rewitalizacji nazywa się nie tylko odnawianie budynków, ale… zwykłe remonty dróg czy kolei. Do rangi anegdoty urósł przypadek wielu gmin, w których pod nazwą rewitalizacji dokonywano… remontów cmentarzy. A w procesie rewitalizacji chodzi przecież o „przywrócenie do życia” miejsc, w których koncentrują się rozmaite problemy społeczne. O danie im nowej szansy poprzez wprowadzenie tam nowych funkcji, stwarzających nowe szanse miejscowej społeczności. Jak zatem Łódź dorastała do kompleksowego rozumienia rewitalizacji?
Znacznie więcej niż sto kamienic
Początki były trudne. Choć jeszcze na początku wieku rozumiano już konieczność pilnej odnowy centrum miasta, to jedynie rejestrowe zabytki mogły liczyć na kompleksowe prace. Większość kamienic, jeśli była w jakikolwiek sposób odnawiana, to ograniczało się to do remontów fasad. Impuls, by remontować na poważnie, wyszedł ze strony łódzkich społeczników, którzy opracowali wzorowany na Wrocławiu program „100 Kamienic dla Łodzi”, który już pod nazwą „Mia100 Kamienic” stał się oficjalnym elementem programu prezydent Hanny Zdanowskiej.
Już pierwsze realizacje okazały się oszałamiające. Co więcej, najwięcej kamienic w ramach programu wyremontowano na Starym Polesiu, dzielnicy stanowiącej największy zachowany zbiór zabudowy z przełomu XIX i XX wieku w Polsce, a zarazem problemowej, odznaczającej się wyjątkowo małą ilością zieleni. Mia100 Kamienic imponowało rozmachem. Rewitalizacji poddana miała być między innymi jedna z famuł przy Ogrodowej, a także straszące swoim wyglądem kamienice w rejonie skrzyżowania Piotrkowskiej z Narutowicza. Bardzo szybko stało się jasne, że tylko kompleksowa odnowa zniszczonych kamienic przynosi pożądane skutki społeczne i wizerunkowe. Co istotne, część dotychczasowych lokatorów mogła wrócić do wyremontowanych mieszkań. Inne miasto przeznaczyło na program mieszkań dla najzdolniejszych absolwentów łódzkich uczelni. Choć warunek w postaci posiadania umowy o pracę był mocno niesprawiedliwy dla osób dopiero wchodzących w dorosłość, chętnych nie brakowało.
Holenderski styl w polskim mieście
Szybko zrozumiano wszakże, że same remonty domów nie wystarczą. W 2013 roku, w pierwszym łódzkim budżecie partycypacyjnym, mieszkańcy śródmiejskiej uliczki 6 Sierpnia zgłosili szalony, wydawałoby się, pomysł przebudowania jej na woonerf, czyli „ulicę do mieszkania”, jak nazwano w Holandii ulicę bez wyraźnego podziału na chodnik i jezdnię, przypominającą podwórko. Stąd i polska nazwa: podwórzec miejski. Urząd początkowo był przeciw, widział bowiem w tej ulicy jeden z dojazdów do nowego dworca fabrycznego. Łodzianie w głosowaniu zdecydowali jednak inaczej i stało się niemożliwe: na środku ulicy posadzono drzewa oraz umieszczono ławki. Efekt? Nieco zapomniana uliczka szybko stała się kultowa, a Łódź była na ustach całej Polski. W kolejnych edycjach budżetu obywatelskiego łodzianie zdecydowali, by podwórce pojawiły się także na ulicach Traugutta, Piranowicza i Zacisze. Urzędnicy szybko zmienili zdanie i z własnej inicjatywy przystąpili do budowy kolejnych woonerfów, w nowym centrum miasta oraz na wspomnianym już Starym Polesiu. Powoli zaczęła wykluwać się nowoczesna wizja miasta bezpiecznego i przyjaznego pieszym oraz rowerzystom, a nie — jak było dotąd — miasta poprzecinanego systemem „ścieków” komunikacyjnych. Miasta dla ludzi.
Osiedle robotnicze nabiera blasku
Nie tylko w centrum działy się jednak wielkie rzeczy. Od 2012 roku trwa rewitalizacja Księżego Młyna, osiedla robotniczego, wzniesionego przez Karola Scheiblera, największego przemysłowca Łodzi. Przypominający katowickie osiedla górnicze Księży Młyn stanowi bodaj jedyny obok Żyrardowa tak świetnie zachowany przykład mikroświata, w którym wokół fabryki powstały nie tylko domy robotnicze, ale również rezydencja właściciela, szkoła czy remiza strażacka. Niestety kilkanaście lat temu fabrykę oddano deweloperowi, który wprawdzie przebudował ją na ekskluzywne lofty, zarazem jednak zamienił jeden z najcenniejszych zakątków Łodzi w niedostępne dla przeciętnych łodzian osiedle. Co więcej, wkrótce potem inwestor ten zbankrutował, porzucając kolejne zapowiedziane inwestycje na tym obszarze.
I tu impuls na całkowitą zmianę toku myślenia wyszedł od społeczników, którzy opracowali społeczną koncepcję rozwoju tego miejsca. Wkrótce do akcji wkroczyli jednak — i to z powodzeniem — urzędnicy. Trwający projekt rewitalizacji osiedla znalazł się właśnie w katalogu Dobrych Praktyk unijnego programu URBACT.
Wielkie przygotowania
Przygotowaniem do właściwej rewitalizacji miasta był program pilotażowy, zrealizowany przez Urząd Miasta ze środków europejskich. W ramach tego projektu przeprowadzono szereg badań, analiz, inwentaryzacji, a także działań społecznych w postaci trzech programów: animacyjnego, partycypacyjnego i edukacyjnego. Projekt partycypacyjny obejmował między innymi konsultacje, warsztaty i spacery badawcze w każdym z obszarów miasta wytypowanych do rewitalizacji. Program edukacyjny obejmował z kolei podręcznik dla nauczycieli do wykorzystywania na zajęciach w lokalnych szkołach, a także platformę questową dla uczniów. Fantastycznym narzędziem badawczym, opracowanym przy okazji pilotażu, były interaktywne mapy rozkładu zjawisk i problemów społecznych w Łodzi.
Jak się wydaje, po przeprowadzeniu programu pilotażowego miasto uzyskało doskonałe narzędzia przygotowujące je do największego wyzwania: rewitalizacji obszarowej, która ma trwale odmienić negatywne oblicze miasta.
Szanse i zagrożenia
Po wielu żmudnych przygotowaniach najnowsza prasa wreszcie może donosić: „Po miesiącach wyczekiwania przetargi na rewitalizację nabrały wreszcie tempa. Wnioski o dofinansowanie zadań rewitalizacyjnych opiewają na ponad 2 mld złotych, zaś kwota dofinansowania to 1,1 mld złotych. Niemal każdego dnia UMŁ albo ogłasza kolejne, albo otwiera oferty w tych już ogłoszonych”. Na wizualizacjach zrewitalizowane kwartały Łodzi wyglądają przepięknie, aż chciałoby się przenieść do takiego miasta i już nigdy z niego nie wyjeżdżać. Najbardziej zaawansowane są przygotowania na niesławnej ulicy Włókienniczej, która stanie się nowym salonem Łodzi i oczywiście — kolejnym śródmiejskim woonerfem.
Co nie ulega żadnej wątpliwości, jakkolwiek zostanie przeprowadzona obszarowa rewitalizacja centrum Łodzi, nieodwracalnie zmieni miasto.
Są jednak i obawy. Największy wzbudza zastosowanie systemu „zaprojektuj i wybuduj”, który oddaje całe kwartały pod opiekę firm budowlanych i rodzi obawy o fiasko działań społecznych. Wówczas rewitalizacja mogłaby stać się swoim przeciwieństwem — gentryfikacją, polegającą na wymianie uboższych mieszkańców na zamożniejszych bez zadbania o interesy tej ostatniej grupy. Miasto uspokaja jednak, że nie zaniedba rewitalizacji społecznej. W ramach drugiego programu pilotażowego ma powstać między innymi dom wielopokoleniowy czy centrum usług społecznych. Powołano gospodarzy obszarów i latarników społecznych — urzędników, których zadaniem ma być bycie blisko mieszkańców i wsłuchiwanie się w ich potrzeby.
.Jedno jest pewne. Łódź należy wspierać w żmudnym procesie rewitalizacji, bo żadne inne miasto w Polsce chyba tak bardzo na nią nie zasługuje. Ktoś napisał kiedyś, że jest to miasto, które można kochać lub nienawidzić, ale obok którego nie można przejść obojętnie. Oby po udanej rewitalizacji ta „kraina plutokracji”, jak widziano ją przed stu laty, nie tylko zachwycała najbardziej wybrednych, ale stała się także jednym z najlepszych miejsc do życia. W końcu, jak powiedział Halpern, jeden z bohaterów „Ziemi obiecanej” Reymonta, tak wielu ludzi chce, by ich Łódź rosła, żeby miała pałace wspaniałe, ogrody piękne i aby panował w niej wielki ruch.
Kamil Śmiechowski